Mam 67 lat, mieszkam sama i proszę dzieci, żeby mnie do siebie zabrali, ale one odmawiają. Nie wiem, jak dalej żyć.
Jadwiga siedziała w swoim małym mieszkaniu w Poznaniu, wpatrzona w stary telewizor, który buczał w kącie, ale nie zagłuszał ciszy, która wypełniała jej dom. Jej dłonie, poorane zmarszczkami, drżały, ściskając telefon, na którym nie było nowych wiadomości. Właśnie dzwoniła do syna, Tomasza, i córki, Anny, z tą samą prośbą: „Zabierzcie mnie do siebie, samotnie jest mi ciężko”. Ale ich odpowiedzi, choć grzeczne, krajały jak nożem: „Mamo, nie mamy miejsca”, „Mamo, teraz to nie jest dobry moment”. Jadwiga odłożyła telefon i rozpłakała się, czując, jak samotność ściska ją w zimnych ramionach. W wieku 67 lat nie wiedziała, jak ma żyć dalej.
Jej życie było pełne ciężkiej pracy i poświęceń. Wychowywała Tomka i Anię sama, po tym jak ich ojciec zmarł na zawał, gdy dzieci miały dziesięć i osiem lat. Pracowała jako krawcowa, nocami siedziała przy maszynie, żeby mieli ciepłe kurtki i zeszyty do szkoły. Wszystko sobie odmawiała — nowe sukienki, wyjazdy nad morze, zwykły odpoczynek — żeby tylko im niczego nie brakowało. Tomek został prawnikiem, Ania nauczycielką, i Jadwiga była z nich dumna, jakby ich sukcesy były też jej zwycięstwem. Ale teraz, gdy jej siły słabły, a zdrowie szwankowało, okazało się, iż jest nikomu niepotrzebna.
Jadwiga nie chciała być ciężarem. Starała się radzić sama: gotowała proste zupy, chodziła po zakupy, mimo bólu w kolanach, sprzątała mieszkanie, choć ręce ledwo ją słuchały. Ale każdy dzień był walką. Schody na trzecie piętro wydawały się górą, torby z zakupami ważyły tonę, a noce ciągnęły się w nieskończoność. Bała się upaść, zachorować, zostać sama w pustym mieszkaniu, gdzie nikt nie usłyszy jej wołania. Marzyła, żeby mieszkać z dziećmi, widywać wnuki, czuć się częścią rodziny. Ale jej prośby spotykały się z odmową, a każde „nie” było jak potwierdzenie, iż jej życie już nic nie znaczy.
Tomek mieszkał we Wrocławiu z żoną i dwójką dzieci. Kiedy Jadwiga dzwoniła, mówił: „Mamo, u nas ciasno, dzieci hałasują, będziesz się męczyć”. Słyszała w jego głosie irytację i rozumiała: nie chce nic zmieniać dla niej. Ania, która żyła w Krakowie, była łagodniejsza, ale jej słowa bolały tak samo: „Mamo, pomyślimy, ale teraz jest trudno, non-stop pracuję”. Jadwiga wyobrażała sobie, jak dzieci rozmawiają o niej za plecami, nazywając ją „problemem”, i serce się jej krajało. Nie prosiła o luksusy — tylko o kąt, gdzie mogłaby być blisko, gdzie ktoś by jej wysłuchał. Ale choćby to było za dużo.
Pewnego dnia, po kolejnej odmowie, Jadwiga usiadła, żeby napisać list. Chciała wylać na papier cały swój ból, ale w końcu napisała tylko: „Kocham was, ale boję się. jeżeli mnie nie chcecie, powiedzcie to wprost”. Wysłała go Tomkowi i Ani, ale nie doczekała się odpowiedzi. Ta cisza bolała bardziej niż cokolwiek. Jadwiga patrzyła na zdjęcia dzieci powieszone na ścianie i pytała siebie: „Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego się odwrócili?”. Wspominała, jak je przytulała, śpiewała kołysanki, poświęcała wszystko, i nie rozumiała, jak jej miłość doprowadziła do takiej samotności.
Sąsiedzi próbowali pomóc. Ciocia Zosia z parteru przynosiła pierogi, młody chłopak z czwartego piętra pomagał nieść zakupy. Ale ich dobroć tylko podkreślała pustkę: obcy troszczyli się o nią bardziej niż własne dzieci. Jadwiga zaczęła chodzić do klubu seniora, gdzie śpiewała w chórze i uczyła się robótek. Tam się uśmiechała, żartowała, ale wracając do domu, znów spotykała ciszę. Jej wnuki, które widywała raz do roku, rosły bez niej, i ta myśl kłuła jak szpilka. Marzyła, żeby smażyć im naleśniki, opowiadać bajki, ale zamiast tego siedziała sama, licząc dni.
Teraz Jadwiga próbuje znaleźć sens w każdej chwili. Zapisała się na zajęcia z komputerów, żeby nauczyć się rozmów wideo — może wnuki zechcą ją zobaczyć. Hoduje kwiaty na parapecie, licząc, iż ich kolory zagłuszą smutek. Ale nocami, gdy sen nie przychodzi, płacze, pytając: „Za co mi to?”. Wciąż ma nadzieję, iż Tomek albo Ania zmienią zdanie, zadzwonią, powiedzą: „Mamo, przyjedź”. Ale z każdym dniem ta nadzieja gaśnie. Jadwiga nie wie, ile czasu jej zostało, ale chce przeżyć te lata nie w samotności, a w cieple rodziny. A dopóki jej dzieci milczą, uczy się kochać siebie — po raz pierwszy od 67 lat.