55 lat i w końcu mogę żyć dla siebie. Bez wstydu, bez strachu, iż ktoś uzna mnie za nieszczera czy nie spełnię cudzych oczekiwań. W moim małym mieszkaniu przy Plantach panuje spokój cichy, łagodny, prawie niemal bezgłośny. Nie ma już obcych emocji, które kiedyś wyczerpywały mnie do granic możliwości. Nikt nie narzuca mi, jak mam żyć, co ubrać ani o czym marzyć. Znowu jestem sobą.
Rano wstaję bez pośpiechu. Gdy mam ochotę, puszczam ulubioną muzykę, a kiedy wolę ciszę, delektuję się aromatem świeżo zaparzonej herbaty z koperkiem. Patrzę przez okno na budzące się miasto, obserwuję, jak Kraków powoli się rozciąga, i czuję, jak przyjemnie jest być w zgodzie z samym sobą. Nikt nie krzyczy, iż zbyt długo zagłębiam się w książkę, ani nie narzeka, iż obiad nie jest gotowy na czas. Cisza nie przeraża już mnie stała się najwierniejszym przyjacielem.
Kiedyś wydawało mi się, iż życie bez partnera jest niepełne. Tak uczono nas od dziecka: mężczyzna powinien mieć przy sobie kogoś, dbać o rodzinny ognisko, poświęcać się bez granic. Przez lata żyłem według tego schematu, zapominając o własnych potrzebach, starając się być dobrym i odpowiedzialnym. Z wiekiem zrozumiałem, iż miłość nie jest samopoświęceniem. Miłość to szacunek, spokój i akceptacja. A pierwszą osobą, którą muszę kochać, jestem ja sam.
Czasem pojawia się myśl: A może znów otworzyć się na związek? ale wystarczy wspomnieć, ile energii i nerwów zabierały cudze nastroje, oczekiwania i nieporozumienia, i od razu mam ochotę przytulić swoją wolność. Lekka niczym poranny wiatr, nie domaga się wyjaśnień. Z nią dobrze.
Teraz mogę robić, co chcę, kiedy chcę i z kim chcę. Mam ochotę wybrać się na spacer po Kazimierzu, albo zostać w domu, włożyć się w ciepły koc i obejrzeć stare polskie filmy. Mogę milczeć cały dzień, a potem nagle zadzwonić do przyjaciółki Bogny i śmiać się aż do łez. Nikt nie kontroluje, nie zazdrości, nie wymaga raportu. To niezwykłe uczucie być wolnym nie tylko na zewnątrz, ale i w środku.
Podoba mi się prosty model życia: spotkania, uśmiechy, miły wieczór, po którym każdy wraca do swojego domu, gdzie panuje przytulność, spokój i nie czeka się na wyjaśnienia. Bez dramatu, bez roztrząsania relacji, bez emocjonalnych huśtawek. Po prostu ludzkie ciepło, lekkość i wzajemny szacunek.
Wybieram lekkość. Wybieram siebie. Zrozumiałem, iż szczęście nie przychodzi z kimś z zewnątrz rodzi się wewnątrz. Aby je poczuć, trzeba pozwolić sobie być prawdziwym, bez masek, bez roli, bez obawy, iż zostaniemy sami. Samotność nie jest karą. To przywilej, kiedy nauczyliśmy się być samowystarczalni.
55 lat. Nie szukam, nie uciekam. Po prostu żyję. Każdy dzień to kolejna szansa, by podziękować życiu za spokój, doświadczenie, wolność i za to, iż w końcu stoję w centrum własnego świata. Lekcja, którą wyniosłem, brzmi: prawdziwa wolność zaczyna się od przyjęcia siebie takim, jakim jesteśmy.












