Mam 42 lata i stanowczo nie chcę, żeby moi rodzice się do mnie wprowadzili.
Nazywam się Katarzyna Kowalska. Mam czterdzieści dwa lata, męża Adama i dwójkę wspaniałych dzieci. Od piętnastu lat mieszkamy za granicą, w Niemczech, dokąd wyjechaliśmy, by zacząć wszystko od nowa. Chcieliśmy wyrwać się z biedy, zapewnić dzieciom lepszą przyszłość.
Pochodzę z małej wioski na Podlasiu. Po ślubie mieszkałam z rodzicami — raz u mnie, raz u męża. Ale po trzech latach zrozumieliśmy, iż jeżeli chcemy żyć w spokoju, musimy odejść. I wyjechaliśmy.
Początki były trudne. Pracowaliśmy za grosze — ja jako opiekunka do dzieci, on myjąc samochody. Wynajmowaliśmy maleńkie mieszkanie pod Berlinem. Ale trzymaliśmy się razem, oszczędzaliśmy każdą złotówkę. Z czasem urodził się nasz syn, potem córka. Dostaliśmy pozwolenie na pobyt, kupiliśmy mieszkanie na kredyt. Nie jesteśmy bogaczami, ale starcza nam na godne życie.
Dzieci chodzą do szkoły, biorą udział w zajęciach, rosną w miłości. Nie prosimy nikogo o pomoc. Wszystko osiągnęliśmy sami.
Ale wtedy zaczęły się telefony od rodziców. Przez te lata ani razu nas nie odwiedzili. Nie wysłali prezentów, choćby słowa wsparcia. Wysyłałam im pieniądze, leki, paczki. W odpowiedzi tylko pretensje: „Siedzicie tam w Niemczech jak króle, a my tu w biedzie!”.
A niedawno padło to, co przepełniło czarę. Matka oznajmiła: „Wyprowadzamy się do wasej. Tu już nie mamy po co zostawać. U was ciepło, jedzenie jest, wnuki pod bokiem”. I oczywiście dodała, iż przejazd i utrzymanie będą po naszej stronie.
To nie była prośba. To rozkaz.
Nie zapytali, czy nas stać, czy mamy miejsce. Po prostu uznali, iż „teraz wasza kolej się nami zająć”. Ale czy ktoś zajął się mną, gdy byłam chora? Gdy pierwszych miesięcy w Niemczech głodowaliśmy? Gdy rodziły się dzieci — nie było choćby kołderki od babci.
Nie jestem bez serca. Pomagam im finansowo. Ale nie mogę pozwolić, by moje dzieci dorastały w chaosie, słuchając wiecznych narzekań. Nie chcę, by mąż uciekał z domu przed teściową karcącą nas za każde słowo.
Dlaczego moje dzieci mają dzielić pokój, bo babci „ciężko w małym mieszkaniu”? Dlaczego mój mąż ma być traktowany jako kierowca i bankomat?
Niektórzy powiedzą: „Dali ci życie!”. Ale czy rodzicielstwo to tylko biologia?
W dzieciństwie nie miałam prezentów, urodzinowych tortów. Ubrania kupowano używane, kurtka — raz na trzy lata. Nie kochali mnie — tolerowali.
Owszem, wychowali mnie. Ale wyrosłam nie dzięki nim, a pomimo nich.
Teraz mam „dać im godną starość”. Ale czy ja zabrałam im młodość? Nie poświęcę spokoju moich dzieci dla czyichś błędów.
Wiem, iż to zabrzmi egoistycznie — ale wybieram swoje dzieci. Wybieram męża. Wybieram nasz dom, gdzie jest światło i radość. Gdzie nie ma strachu ani długów z przeszłości.
Pomogę rodzicom, ale nie pozwolę, by zniszczyli to, co zbudowaliśmy. Moje dzieci mają przed sobą życie — niech nie stanie się ono ofiarą cudzych wyborów.
Dziś zrozumiałem: czasem miłość to też umiejętność powiedzenia „nie”.