MAGDA UMER: – Nie. Ale jak już zaśpiewam i się uda, to przeżywam choćby coś w rodzaju radości. Żeby wyjść do ludzi, muszę mieć w sobie siłę. Każdy teraz chce ze mną rozmawiać o depresji, pani pewnie też?
Tak. Jak się znajduje tę siłę?
Nic nowego nie powiem. Tylko to, iż jeżeli do tej pory żyję, to zasługa mojej bohaterskiej walki z tą chorobą. Taki wieczór jak wczoraj (jubileusz radiowej Trójki – przyp. red.) jest także lekarstwem. Serdeczność widzów, organizatorów, koleżanek i kolegów w garderobie. To daje siłę. A depresja… Całe dzieciństwo uciekałam w sport ze smutnego domu i od choroby brata. Intensywnie trenowałam najpierw gimnastykę przyrządową, potem siatkówkę, a na starość jogę – bo sport jest ratunkiem. A wtedy, kiedy przestajemy mieć na to siłę, to już wielkim zwycięstwem jest wstanie z łóżka. To jest największe wyzwanie. Kiedy wstaniemy, umyjemy się i pokażemy światu, iż wszystko jest w najlepszym porządku, to już jesteśmy dla siebie bohaterami, tydzień nam się udał.
Rzeczywiście najstarsza czuła się pani jako 13-latka?
To był straszny czas choroby mojego brata. Wszystko było na mojej głowie. Nie zdawałam sobie sprawy, jak zrozpaczeni byli moi rodzice, którzy przede mną chcieli udawać, iż wszystko jest dobrze. Chcieli, żebyśmy z młodszym bratem nie mieli strasznego życia. Po latach wiem, iż moi rodzice byli ludźmi zrozpaczonymi. Ich rozpacz mam w każdej komórce mojego ciała, to się dziedziczy. Uświadomiłam sobie dopiero teraz, iż do naszego mieszkania na parterze nie dochodził choćby promień światła – mieszkaliśmy tak, żeby mój chory brat na wózku mógł być wyprowadzany.