Dawniej Frankenthal, dzisiaj Chwalimierz. Skąd wzięła się pierwotna nazwa tej dolnośląskiej miejscowości? Odpowiedź nie jest trudna. W XIII stuleciu bowiem osiadł w tych stronach Hugold Frankenthal, rycerz pełną gębą przybywający z Frankonii, który założył dzisiejszy Chwalimierz oraz pobliski Jugowiec. Obie te osady w nazwach swoich pozwoliły przetrwać pamięci o nim, choć naprawdę było to skomplikowane, ale…stało się!
Jednak pomimo tego, iż te dawne dzieje są bardzo zajmujące, ja dzisiaj nie o tym. Teraz Chwalimierz kojarzy się głównie z innym jego właścicielem — Georgiem von Kramsta. Setki lat dzieli te historie, po których w lesie niedaleko tej wsi ocalało grodzisko Frankenthala…
… a w dzisiejszym Chwalimierzu przez cały czas znajdują się ruiny pałacu Kramsta. Myślicie, iż o tym Wam teraz opowiem? Nie do końca tak będzie…
Cwalimierz. Tajemniczy posąg z groty wulkanicznej
Jak widzicie, wątek mocno się zawęża. W XIX wiecznej rezydencji dolnośląskiego magnata, po której dziś zostało naprawdę niewiele, stała figura ludzkich rozmiarów. Ustawiono ją w grocie z lawy wulkanicznej. Pamiętają ją jeszcze najstarsi mieszkańcy Chwalimierza. Opowiadali, iż był to posąg Matki Boskiej. Miała to być Madonna w długim płaszczu z welonem na głowie. Ta historia została bardzo mocno rozwinięta w naszej pierwszej książce „O rycherzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach”. Dotarcie do rzetelnym źródeł informacji na ten temat jest niemałym wyczynem.
Pruska Madonna?
Ines poświęciła tematowi Chwalimierza aż dwa rozdziały. Natomiast ja popełniłam kilka wpisów blogowych z tym wątkiem, między innymi opowiadanie pod tytułem Pruska Madonna, gdzie opisuję, jak wpadam na pomysł, kogo mogła przedstawiać figura z groty.
Miejsce to przez cały czas jest czytelne w terenie, jednak posągu już od dawna tam nie ma. Ponieważ Kramstowie nie byli katolikami, nie bardzo wierzyłam, iż wystawili na terenie swojej rezydencji kapliczkę poświęconą Matce Boskiej. Wysnułam wówczas bardzo zasadną teorię, iż w wulkanicznej grocie przy pałacu Kramstów stał pomnik całkiem niemaryjny. Według mojego pomysłu była to królowa pruska Luiza, zwana Pruską Madonną. TUTAJ można zapoznać się z moim sposobem myślenia oraz śledztwem w tym temacie. W czasie, gdy Luiza była wzorem patriotyzmu godnym naśladowania, w Prusach stawiano mnóstwo jej pomników. Kiedy zapoznacie się z tym wątkiem, przyznacie, iż do złudzenia przypomina Matkę Boską z dzieciątkiem Jezus.
Ukończywszy swój wpis blogowy o domniemanym posągu Jej Królewskiej Mości, uznałam temat za zakończony, jednak tego lata do domu zjechała ines i została u mnie cały miesiąc, podczas którego nieustannie byłyśmy w drodze? Dlaczego? Ponieważ wpadłam na pomysł, żeby znaleźć tę legendarną figurę, skoro już ustaliłam, kogo przedstawiał rzeczony posąg z groty w Chwalimierzu.
Buchnął figurę z groty
Odpaliłam mapę i założyłam, iż o ile ktoś buchnął ten pomnik, to nie mógł go zbyt daleko zatargać. Wzięłam więc pod uwagę okoliczne miejscowości w granicach rozsądku. Mówiłam do Ines, że możemy znaleźć Luizę tak, jak znalazłyśmy szyszki Kramsta. Ines powiedziała wtedy, że o ile nam się to uda, to jeszcze trochę i poskładamy cały ten pałac Kramstów w całości do kupy! Interesowały nas głównie tereny kościelne i wnętrza świątyń. Zakładałam, iż być może figura Madonny stoi teraz na czyimś grobie, albo zajmuje miejsce w którymś z Przybytków. W Kulinie, Bukówku, Wrocisławicach, Krynicznie? Bo to tak niedaleko przecież i gdyby ktoś po wojnie targał Luizę do jakiegoś celu, robiłby to prawdopodobnie za własną rękę, wioząc ją na furze albo wózku, który sam ciągnął, nie mógłby więc podróżować daleko.
W ten sposób powstał plan naszych wojaży. Od wioski do wioski, od cmentarza do cmentarza od kościoła do kolejnej świątyni. Miałyśmy farta i plan realizowałyśmy bardzo sukcesywnie…
Madonna z Chwalimierza. Rzeźba ludzkich rozmiarów
Niby znam ziemię średzką jak własną kieszeń, ale naprawdę nie pamiętałam, żebym gdzieś na tym terenie widziała wcześniej posąg podobny do tego z Chwalimierza. To rzeźba ludzkich rozmiarów była! Niby nie sposób nie zauważyć czegoś podobnego, gdyby to istniało, jednak zaprawdę powiadam Wam, to się tylko tak wydaje. Dotąd nie szukałam figury pruskiej królowej, którą — jak podejrzewałam — przesiedleńcy powojenni uznali za Maryję, nie rejestrowałam zatem świątków w mojej okolicy. Dlatego trzeba było wszystko prześwietlić gruntownie od nowa i nie ma, iż boli!
Pozornie to tylko letnia wycieczka rowerowa z przystankami przy świątyniach. I rzeczywiście mogłoby tak być, gdyby rzeźby tej szukał ktoś inny. U nas w Nieustannym Wędrowaniu jednak wszystko zawsze dzieje się na wariackich papierach i jest jazda bez trzymanki. Kto ma uszy, niechaj słucha.
Przystanek Ciechów
Miejscowość tę wzięłyśmy pod lupę jako pierwszą, ponieważ to tam właśnie namierzyłyśmy zaginione szyszki z bramy do dawnego majątku von Kramstów w Chwalimierzu. I to dzięki temu znalezisku utwierdziłam się w przekonaniu, iż odnalezienie rzeźby z groty wulkanicznej jest możliwe. Ines połknęła bakcyla i postanowiła wziąć udział w tych poszukiwaniach. W Ciechowie wszystko się zaczęło.
Wjechałyśmy na teren kościoła, przeprowadzając rowery przez furtę ze wspomnianymi szyszkami. Zapakowałyśmy po murem i zaczęłyśmy się rozglądać. Byłam pewna, iż w tym miejscu nie znajdziemy, tego czego szukamy. Cmentarz poniemiecki na terenie tego przybytku od dawna już nie istnieje. Czekałyśmy więc na mszę, aby wejść do wnętrza świątyni i sprawdzić, czy ukrywa się tam nasza Luiza? Trochę to trwało, ale doczekałam się. Kiedy drzwi kościoła zostały otwarte, weszłyśmy do środka. I dobrze! Bo właśnie zaczęło lać.
Kościół Matki Boskiej Wspomożenie Wiernych
Jest to barokowe dzieło, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Tamtego dnia byłam w nim po raz pierwszy. Zajęłyśmy z Ines dwa miejsca w ostatniej ławce i normalnie uczestniczyłyśmy we mszy. Nie było mi jakoś szczególnie trudno, bo pamiętam jeszcze, jak należy się zachowywać w podobnych okolicznościach. Podczas odprawiania nabożeństwa przyjrzałam się temu ciekawemu wnętrzu. To niby takie zwyczajne — mały wiejski przybytek — ale ilu z Was zwiedza te małe kościółki dolnośląskie? Pomyślcie o tym, gdy będziecie mijać podobny obiekt sakralny podczas podróży i wyobraźcie sobie, ile skarbów historii tam się ukrywa. Fakty mogą Was prawdziwie zaskoczyć!
Przebywałyśmy tam nie dłużej niż kwadrans i ponieważ nie namierzyłam poszukiwanego obiektu, po tym czasie postanowiłyśmy wymknąć się po cichu. I wtedy w przedsionku, po lewej stronie wyłoniła się Matka Boska nie gdzie indziej, jak tylko w grocie!
Madonna znaleziona w grocie
Nie zauważyłyśmy jej wcześniej, ponieważ byłyśmy zajęte wstąpieniem do kościoła, ale przy wyjściu zatrzymałyśmy się, żeby przeanalizować znalezisko. Figura była naturalnych rozmiarów. Sceneria idealnie paskowała do naszego śledztwa. Oczywiście ani przez chwilę nie pomyślałam, iż jest to nasz poszukiwany obiekt, jednak zrobiłam fotografie, ponieważ uznałam, iż tak to mogło właśnie wyglądać na terenie rezydencji w Chwalimierzu, albo przynajmniej bardzo podobnie.
Namierzony posąg nie mógł być tym, którego tropiłyśmy, jednak mocno mnie zainspirował. Chyba rozumiecie dlaczego?
Z tego miejsca ruszyłyśmy do cmentarza w Ciechowie, aby poszukiwania w tej miejscowości dopiąć na ostatni guzik. Obeszłyśmy cały jego teren i nic tam nie znalazłyśmy. Madonna, pruska czy też nie, z całą pewnością, o ile jeszcze istnieje, nie znajduje się w Ciechowie. Tylko to udało nam się ustalić.
Przystanek Bokówek
Bokówek, podobnie jak wcześniej opisywany Ciechów jest mi znany od zawsze, a jednak nigdy nie szukałam tam figury naturalnych rozmiarów rodem z Chwalimierza. Schemat poszukiwań był w zasadzie ten sam, z tą tylko różnicą, iż w tej wsi dolnośląskiej znajdują się dwa kościoły. Trzeba było ponownie pod tym kątem zbadać obie świątynie i ich tereny. Ines straciła w tym czasie zapał do poszukiwań, ponieważ niebo ostro straszyło deszczem, natomiast ja byłam mocno nakręcona i nie chciałam odpuścić w najmniejszym choćby stopniu. Ostatecznie moje było na wierzchu i ruszyłyśmy w stronę Bukówka.
Kościół Świętej Trójcy
Świątynia jest wielowyznaniowa, dlatego Bokówek zowie się wsią tolerancji. Odprawiane są w niej obrządki katolickie, prawosławne i ewangelickie. Pomimo tego, iż obiekt ten sakralny był zamknięty, udało nam się luknąć przez kratę i stąd wiem, iż nie ma tam poszukiwanej figury.
Dawny teren przykościelny to stary cmentarz poniemiecki, gdzie chowano protestantów. Tam również nic nie znalazłyśmy.
Kościół świętego Jerzego
Położony nieco dalej, kościół Jerzego to świątynia katolicka. Wokół niej przez cały czas znajduje się użytkowana nekropolia. Również ten obiekt zastałyśmy zamknięty na cztery spusty, a iż choćby przez kratę nie dało się tam zajrzeć, poszłam we wioskę na poszukiwanie kogoś, kto ma klucze do tego zabytku. Z marszu zostałam podejrzana, iż jestem Świadkiem Jehowy. Wiem to, bo takie było pierwsze pytanie ludzi, którzy otwierali mi drzwi. Nie, żeby mnie to jakoś szczególnie poruszało, jednak prawdziwie zdziwiło, iż musiałam się tłumaczyć, iż nie jestem. Ostatecznie udało mi się dotrzeć do osoby, w której posiadaniu znajdowały się kościelne klucze, ale zanim przekonałam ją do poświęcenia mi odrobiny czasu, musiałam zaświadczać, iż „chodzę do kościoła”. Odparłam, iż jak najbardziej, ale nie pytana w jakim celu, nie rozwijałam tematu, skoro to wystarczyło. Taki cyrk na dzień dobry!
Za zamkniętymi drzwiami świątyni
W pierwszym momencie wszystko wyglądało całkiem normalnie. Osoba z kluczami ruszyła ze mną do kościoła, gdzie czekała na nas Ines. Po drodze obiecano mi interesujące historie związane z tym miejscem. Spodobało mi się to bardzo. W chwilę potem znaleźliśmy się w środku tego Przybytku i drzwi za nami się zamknęły.
Od razu zabrałam się do pracy. Prowadziłam rozmowę, szukałam królowej Luizy i jednocześnie fotografowałam. Ines działała bardzo podobnie. W ten sposób zawsze zdobywamy więcej informacji i zdjęć. Słuchałyśmy o remontach i o dziejach tego obiektu, ale nie zajmowało mnie to zbyt mocno, gdyż dobrze znam tę historię.
Po jakimś czasie jednak zaczęłam uważniej przysłuchiwać się tym opowieściom, ponieważ wydały mi się co najmniej dziwne. Osoba, która nas oprowadzała, wskazała na portret Chrystusa i zaczęła mówić, iż dzieło to niedawno wróciło do świątyni po renowacji. Podobno, kiedy go ujrzała, straciła przytomność z wrażenia, ponieważ od razu poznała, iż nie jest to ten sam obraz. Tamten miał być namalowany na płótnie 500 lat temu, a aktualnie wiszący na świątynnej ścianie to niby całkiem nowe malowidło na desce. Zostałam zapewniona, iż Chrystus wcześniej wyglądał zupełnie inaczej. Dowiedziałam się również, iż Jezus z obrazu czasami machał ręką do osoby opowiadającej nam tej historię…
Drewniane anioły z gipsu
No ok. Ja jestem tylko słuchaczem i moja rola to notować, a nie oceniać. Później było jeszcze kilka innych niesamowitych historii. Wszystkie one miały w sobie dziwny niepokój. Słuchałam o cudach i ostatecznie o dwóch aniołkach barokowych na ołtarzu, o których napisano, iż są drewniane, a nam powiedziono podczas tej wizyty w Bukówku, iż one któregoś dnia zniknęły, a na ich miejsce wstawiono gipsowe falsyfikaty. Razem z Ines bardzo dokładnie obejrzałyśmy wspominany obraz po liftingu i rzeczone nieloty. Milczałam przy tym, słuchałam i drapałam się po głowie.
Kiedy wróciłyśmy do domu tamtego wieczora, poszukałyśmy w sieci zdjęcia obrazu z kościoła przed restauracją. Rzeczywiście wygląda teraz inaczej. Jest wyrazisty i kolorowy, jednak czyż nie jest to zupełnie normalne po takich zabiegach konserwatorskich?
A co do barokowych aniołków z ołtarza, to jak na te niby falsyfikaty, wyglądają naprawdę bardzo autentycznie. Szczerze powiem Wam, iż długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć o tym na moim blogu. Lubię wprawdzie historie niesamowite, ale to choćby dla mnie było trochę za dużo, pomimo iż wszystkim wiadomo, iż mam kiełbie we łbie i lubię zaszaleć. Jednak tak czy inaczej, ani Madonny z dzieciątkiem, ani królowej pruskiej tam nie namierzyłyśmy niestety. Śledztwo w Bukówku zostało więc zakończone.
Przystanek Wrocisławice
Prosto z Bukówka ruszyłyśmy do Wrocisławic. Miejscowości te są oddalone od siebie o kilka kilometrów i wieże ich kościelne widoczne są z daleka. We Wrocisławicach jest tylko jedna katolicka świątynia, do której również nigdy wcześniej nie miałam okazji zajrzeć. Tego dnia byłam bardzo mocno nastawiona na to, iż wszystkie kościelne wrota mają stać dla mnie otworem, ponieważ szukam królowej Luizy. I jak się nastawiłam, tak się stało…
Kościół świętego Wawrzyńca otacza cmentarz. Jego drewniana dzwonnica pokryta jest czerwoną blachą i lekko przechyla się na lewą stronę. To leciwa sakralna budowla z wieloma tajemnicami. Najstarsi we wsi opowiadają, iż pod Przybytkiem tym znajdują się katakumby z trumnami ułożonymi jedna na drugiej. Byli tacy, co odważyli się tam wejść i stąd pochodzą te intrygujące informacje. Ja jednak nie przyjechałam do tego miejsca po takie sensacje. To mogę zrealizować innym razem, a tego dnia szukałam jedynie Luizy, która zniknęła jak kamień w wodę.
W kościele świętego Wawrzyńca
Obeszłyśmy z Ines cały ten teren przykościelny i trafiłyśmy na posąg ludzkich rozmiarów, ale niestety była to podobizna Chrystusa. Zanim jednak to ustaliłyśmy, było sporo emocji, gdy dojrzałam go z daleka. Gdyby tylko był swoją matką, idealnie pasowałby do mojej historii…
No nic! Przy obiekcie sakralnym nie namierzyłam tego, czego szukałam, a więc nadszedł czas na zwiedzanie wnętrza świątyni. Miałyśmy sporo szczęścia, bo odbywało się tam wówczas nabożeństwo różańcowe. Weszłyśmy po cichu, żeby nikomu nie przeszkadzać i zajęłyśmy miejsca w ostatniej ławce. Wtedy zaczęłam lustrować ten obiekt i przekonałam się, iż i tam nie ma figury Madonny z Chwalimierza. Nadwyraz łatwo było się w tym zorientować, ponieważ w dzisiejszych czasach frekwencja w kościołach jest skąpa.
Na koniec został nam tylko tamtejszy cmentarz za wsią, który służy mieszkańcom Wrocisławic w czasie teraźniejszym. Obeszłyśmy go z wszystkich stron z zerowym skutkiem. Tam również nie znalazłyśmy tego, czego szukałyśmy.
Przystanek Proszków
Ta miejscowość została przez nas wzięta pod lupę, ponieważ położona jest w odpowiedniej odległości od Chwalimierza. Łatwo byłoby przetransportować posąg do tej miejscowości, korzystając ze starych poniemieckich dróg. Jednak przy kościele świętej Anny dawny cmentarz prawie nie istnieje i niczego już tam nikt nie znajdzie. Wnętrze jego również nie przyniosło nam pocieszenia.
Przystanek Kryniczno
Kryniczno prawdziwie mnie intrygowało. Byłam tam wprawdzie wielokrotnie, jednak nie bardzo pamiętałam otoczenia tamtejszej świątyni. Praktycznie to miałam białą plamę w głowie o ile chodzi o ten obiekt. Kiedy więc udałyśmy się tam na poszukiwanie rzeczonej figury, na miejscu znalazłyśmy to…
Madonna z Kryniczna
Rzeźba jest mniej więcej ludzkich rozmiarów, choć przedstawia wprawdzie niewysoką kobietę. Ines się podekscytowała, ja natomiast wcale. To figura z niewątpliwą religijną wartością, ale dzieło sztuki to niestety nie jest. To była bardzo podobna sytuacja, jak z Maryją z Ciechowa. Zapytałam Ines, czy wyobraża sobie, aby obrzydliwie bogaci Kramstowie postawili na swoim terenie taki posąg? Ja tego nie kupuję! Owszem, on jak najbardziej pasuje do naszej bajki, ale nie pasuje do magnatów, którzy wypełnili grotę tajemniczą, kamienną postacią w centrum swojej luksusowej rezydencji. W moim pojęciu zależało im na jakości, czego dowodem jest choćby wizerunek Chrystusa w kaplicy w Chwalimierzu. Wybrali rzeźbiarza z klasą, który stworzył wartościowe dzieło. Nie podejrzewam ich o to, iż zamówili figurę widoczną na zdjęciu powyżej. To nie ta liga. Ostatecznie przekonałam Ines i moje zostało na wierzchu.
Przystanek Kulin
Nie polosowało nam niestety podczas wizyty w Krynicznie i nie było mi dane zajrzeć do wnętrza świątyni, ruszyłyśmy więc do Kulina, jako iż ta miejscowość również była mocno brana pod uwagę podczas naszego śledztwa. Tam miałyśmy sporo szczęścia, ponieważ trafiłyśmy na porządkowanie kościoła i pozwolono nam się rozejrzeć.
Lustracja wnętrza nie pocieszyła mnie i tym razem wcale. Zaczęłam pytać Ines, czy wierzy, iż wpadniemy w końcu na jakiś sensowny trop, jednak skąd ona niby miałaby to wiedzieć? To było zwątpienie. Spędziłyśmy w trasie wiele godzin, natrudziłyśmy się, zwiedziłyśmy okoliczne kościoły i przyjrzałyśmy się cmentarzom przy nich, ale niczego nie znalazłyśmy. Miałam ogromny zapał i wiarę w powodzenie tej misji, ale przyznaję, iż powoli traciłam nadzieję, tym bardziej, iż nie brałam pod uwagę bardziej oddalonych od Chwalimierza miejscowości. Tak więc kończyły mi się powoli pomysły na to, gdzie by tu jeszcze zajrzeć.
Gdzie jesteś Luizo?
Poszukiwania Madonny trwały kilka długich dni. Wyjeżdżałyśmy rowerami w teren wcześnie rano, a wracałyśmy przed północą. Oprócz obszarów kościelnych i cmentarnych monitorowałyśmy również wiejskie ogródki. Zaglądałyśmy w każdy możliwy kąt. Podczas tych wojaży miałam wypadek na rowerze. Zakręcając, straciłam równowagę i wywróciłam się na środku jezdni. Frutka zamortyzowała sakwa, więc tylko się wystraszył, a potem zwyczajnie wyszedł z kosza, natomiast ja zdarłam sobie skórę na łokciu, ratując głowę przed uderzeniem w asfalt. Ines stanęła na środku drogi, żeby ochronić nas przed jadącymi autami i uwiązała Frutkowskiego. Pozbierałam się po chwili bez większego uszczerbku. Tylko łokieć trochę krwawił. W każdym razie nie płakałam.
Kiedy podążałyśmy za legendą posągu z Frankenthal, po drodze urodził nam się drugi temat. Zmieniłyśmy trochę kurs, jako iż Madonna się nie dawała się odnaleźć. Zaczęłyśmy podróżować w odleglejsze tereny powiatu średzkiego i namierzałyśmy grobowce na rozstajach dróg. To był prawdziwy pościg za wampirami, podczas którego nawinęło nam się zupełnie przypadkiem nieznane grodzisko średniowieczne, którego wcale nie szukałyśmy. Tak to właśnie jest w Nieustannym wędrowaniu, iż nie jesteśmy w stanie spokojnie posiedzieć w jednym miejscu, bo zaraz zaczyna nas nosić.
Pizza w Rakoszycach
Tamtego dnia zawędrowałyśmy w okolice pomiędzy Kostomłotami a Kątami Wrocławskimi. Jechałyśmy przez Siemidrożyce i Jakubkowice. Postanowiłyśmy w pewnym momencie trasy kierować się najsampierw do Świdnicy Polskiej, żeby ostatecznie zakotwiczyć w Rakoszycach, w tamtejszej pizzerii. Byłyśmy głodne i przemknęłyśmy przez Świdnicę jak wiatr, nie zważając na nic. Kiedy dotarłyśmy do naszego celu i złożyłyśmy zamówienie, Ines zadał mi pytanie:
– Ty byłaś w tej Świdnicy Polskiej ze Sławkiem, może tam coś naprowadzi nas na trop Luizy? Jak myślisz?
– Owszem byłam tam, ale dawno temu i nie pamiętam niczego oprócz kościoła i posągu Nepomuka. Żadna kamienna Madonna mi się nie zarejestrowała. Na dysku są fotografie z tej wyprawy, w domu można przejrzeć — odparłam i wzięłam łyk zimnego bezalkoholowego z sokiem imbirowym.
Jednak Ines zaczęła od razu googlować. Na głos czytała o historii tej miejscowości, a potem zaczęłyśmy zgłębiać wiedzę o jej zabytkach. I jak po nitce do kłębka, przewijając strony internetowe w telefonie, przeglądałyśmy fotografie z tej miejscowości. Świątynia, Nepomucen, pomnik wojenny, kapliczka, plebania i …. jasny gwint!!!
Madonna ze Świdnicy Polskiej
– O matko, co to jest? Ale spokojnie, powoli zaczynam sobie coś przypominać, ta rzeźba stoi na terenie plebanii naprzeciwko kościoła — nadawałam jak nakręcona.
Emocje wzięły górę, zaczęłyśmy przeglądać inne zdjęcia, czytać komentarze i doszłyśmy do wniosku, iż posąg ze Świdnicy Polskiej jak najbardziej może być naturalnych rozmiarów, a ludzie komentujący ten obiekt przyznawali, iż to dość niezwykłe przedstawienie Matki Boskiej. Takie nadwyraz oryginalne i całkiem nietypowe.
Oczy zaczęły nam błyszczeć, a pizza stygnąć. Co chwilę jeszcze raz oglądałam tę figurę na fotografii, a potem Ines zabierała mi telefon i też się gapiła.
– Myślisz, iż to ona? Madonna z Chwalimierza? Czy to możliwe jest? – pytałam. – Może zawróćmy tam?
Jednak zaczynało robić się późno i trzeba było nam być rozsądnymi, zwłaszcza iż miałyśmy za sobą naprawdę sporo kilometrów, a i przed mami jeszcze niemało…
Ciąg dalszy nastąpi…
Więcej naszych opowieści, które nigdy nie były publikowane na tym blogu, znajdziesz drogi Czytelniku/Czytelniczko w naszych książkach (patrz poniżej). Zapraszamy do wglądu…
Artykuł zawiera autoreklamę