Z zapisów i wspomnień uczonych badających północną stronę Tatr oraz pierwszych zdobywców można znaleźć wiele informacji na temat dawnych przewodników tatrzańskich. To właśnie przewodnicy górale pojawiają się w wielu ówczesnych przewodnikach i wspomnieniach z odbytych wycieczek. Do czołowych przewodników zakopiańskich II poł. XIX w. należał Maciej Sieczka. Poniżej niektóre z zapisów i wspomnień gdzie pojawia się ten legendarny przewodnik tatrzański.
Przewodnik góral
Urodził się w 1824 r. w Zakopanem nad Cichą Wodą i gdzie całe życie mieszkał. Zaliczając się do biedniejszych górali, imał się różnych prac. Wydobywał rudę żelazną w Kopie Magury, pracował w kopalni koło Kardlina. W latach 60 XIX w. gdy wskutek napływu gości do Zakopanego zwiększyło się zapotrzebowanie na przewodników, poświęcił się temu zajęciu. Chodził przy tym nie tylko po znanych już szlakach.
Wędrując z ks. E. Janotą i B. Gustawiczem zdobył w 1867 roku wyższy, południowo-wschodni wierzchołek Świnicy, w tym samym roku wszystkie trzy wierzchołki Granatów. Następne lata to okres największych zdobyczy taternickich.
Prowadząc młodego Ludwika Chałubińskiego, wszedł na wierzchołek Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego, pokonał ścianę Łomnicy. W roku 1879 lub 1880 razem z dwudziestoletnim Janem Gwalbertem Pawlikowskim stanął jako pierwszy człowiek na legendarnym Mnichu. Wyszedł też na Szatana, Jastrzębią Turnię, wynalazł zejście z Wysokiej na Wagę przez Pazdury.
Największych wyczynów dokonał, prowadząc Jana Gwalberta Pawlikowskiego, z którym penetrował także jaskinie w Dolinie Kościeliskiej, i dlatego uważać go można za jednego z pierwszych polskich grotołazów. Maciej Sieczka był przewodnikiem poetów — Adama Asnyka, który napisał o nim wiersz, i Seweryna Goszczyńskiego. Mieszkali oni w jego domu nad Cichą Wodą, który stoi do dzisiaj.
Sieczka, choć z zamiłowania był „polowacem”, gdy uchwalono ustawę o ochronie kozic i świstaków...był pierwszym, który oddał strzelbę do dworu..., zostając strażnikiem. Jan Gwalbert nazwał go „przewodnikiem z bożej łaski".
W stulecie zdobycia przez Macieja Granatów, przełączki między wierzchołkami nazwano Sieczkowymi, a Koło Przewodników Tatrzańskich w Krakowie nosi jego imię. Grób górala znajduje się na Cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Z pewnością Macieja Sieczkę uważać można za prekursora nowoczesnego taternictwa, ponieważ działalność jego otworzyła nowe horyzonty w historii zdobywania Tatr.
Poniżej niektóre z zapisów i wspomnień osób, które wodził po Tatrach ten legendarny przewodnik.
MARIA STECZKOWSKA
Dolina Białej Wody
(Pod Upłazki, Pod Wysoką)
Maciej znał nas z widzenia, znał także i ze sławy niezmordowanych wędrowców, znał dobrze i dolinę, którąśmy zwiedzić chcieli, pomimo to niewielką okazywał ochotę do pójścia z nami. Wyśmiewał się nigdy z kobietami nie chodził i chciał nam nastręczyć swojego brata. --- Ale my --- nie chcieliśmy ustąpić i zamówiliśmy Macieja na dzień następny.
--- Teraz dopiero dowiedzieliśmy się, dlaczego nie miał ochoty pójść z nami. I któż by się o tego domyślił? Poczciwego Macieja odestraszało co krynoliny!
Gdyśmy wysiadły, gdy zobaczył nasze skromne, krótkie i wąskie płócienkowe sukienki, uśmiechnął się z zadowoleniem: „No to oni — widzę – już znają, co to góry, kiedy znają takie góralskie ubranie". I dalejże opowiadać różne kłopoty, jakich go nabawiły krynoliny wlokące za sobą kamienie i spychające je za nogi. A cóż to dopiero było, gdy te nieszczęsne obręcze uwięzły w zaroślach kosodrzewiny. Szczęściem Maciej miał przy sobie igłę i nici, mógł więc jako tako zaradzić na prędce tej modnej biedzie. Wszystkie te niefortunne przygody opowiadał w tak zabawny sposób, iż zrywaliśmy boki ze śmiechu.
Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin,
wyd. II, przejrzane i pomnożone, Kraków 1872 (wyd. I — 1854 r.)
AUGUST WRZEŚNIOWSKI
Jeżeli dobry przewodnik zakopiański uczciwość łączy z odwagą i stanowczością, wówczas posiada wszystkie przymioty doskonałego przewodnika. Jest on szczerym przyjacielem i opiekunem turysty, który mu powierza bezpieczeństwo swojej osoby. Mając takiego towarzysza, jak Maciej Sieczka, Szymek Tatar (stryj), Wojciech Roj, Szczepan Roj, Jędrzej Wala, Jan Gronikowski lub Wojciech Ślimak, można być zupełnie spokojnym o swoje losy.
Temu to poświęceniu przewodników oraz doskonałej znajomości gór należy przypisać okoliczność, iż dotychczas w Tatrach nie było ani jednego poważnego wypadku, pomimo iż ścieżki i przejścia bardzo bywają niebezpieczne.
Zbójnictwo stanowczo wyszło dzisiaj z mody, jak mnie w Zakopanem zapewniono. Zbójnik nigdy turystów nie napastował.
Tatry i Podhalanie, ,,Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego", 1882.
WALERY ELIASZ-RADZIKOWSKI
Przewodnictwo
Przewodnik I i II rzędu obowiązanym jest do niesienia rzeczy w swej torbie ważące koło 30 funtów; III rzędu, ponieważ wodzą po lepszych drogach, obowiązani są do 40 funtów, a pomocnicy, tj. tak zwani „chłopy", do 50 funtów, o ile się ich nie bierze na przepaściste szczyty.
Dla jakiejś dziwnej próżności najmują sobie czasem turyści majętniejsi po kilku najlepszych przewodników do swej osoby na wycieczkę, kiedy drudzy goście muszą się wtedy zadowalniać pomocnikami z braku przewodników albo choćby zaniechać wyprawy. ---
Ilustrowany przewodnik do Tatr i Pienin, Kraków 1886.
Przewodnictwo
Krzepienie się w czasie wycieczki wódką, likierem lub arakiem należy do szkodliwych i niebezpiecznych zwyczajów, bo upajający trunek tępi w nas przytomność umysłu, czego nam właśnie w górach jak najwięcej potrzeba. Niesłuchanie tej przestrogi może być powodem wielkiego nie szczęścia. Raz jeden słynny przewodnik tatrzański, Jędrzej Wala, był zmuszonym poroztłukać gościom flaszki z trunkami, którym się podjął przewodniczyć, gdy upominania jego nie skutkowały, a miejsca do przebycia przychodziły takie, na których brak zupełnej przytomności mógł tego lub owego życia pozbawić.
Strzec się należy złych przewodników, nastręczających się wszędzie do każdej wycieczki, dobrze więc radzić się w tym względzie Wali lub Sieczki, oni bowiem dobrze wiedzą, który z przewodników zna tę lub ową drogę i który zdolny zadowolić swoich gości.
Strzec się także trzeba arendarza w Kuźnicach zakopiańskich, co nieświadomym rzeczy podróżnym dostarcza przewodników lada jakich za potrójną cenę, dwie trzecie części zapłaty biorąc dla siebie, bo jemu nie chodziło dobro podróżujących, ale o własny zysk.
Ilustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic, Poznań 1870.
Z odpoczynku korzystając, dałem memu przewodnikowi buty do amputacji obcasów, które się po kilkugodzinnej drodze górskiej już wykrzywiły i przez to nogi obcierać mi poczęły. Z żalem obcinał góral dodatki wymyślone dla upięknienia obuwia, ale zwykły to los obcasów w Tatrach.---
Opowiadano mi, jak raz na Krzyżne udało się towarzystwo z Krakowa, złożone z różnej płci i wieku pod przewodnictwem Jędrzeja Wali, najsłynniejszego przewodnika po naszej stronie Tatr. Z niezmiernym wysileniem i prawie z płaczem wydrapały się panie na Krzyżne, gdzie oczarowane cudownością widoku, z euforii łzy roniły. Krzyżne od dawna było dla nich upragnieniem, nie dziw więc, iż ziszczenie trudnego dla nich, jak w ogóle dla płci żeńskiej zadania, pobudziło je do tak żywej radości. ---
Czas piękny wróżył dobrze o naszym przedsięwzięciu. Płeć żeńska zastosowała się do przepisów przewodnika, w krótkich opiętych sukniach, w kapeluszach z dużymi brzegami, z laskami w dłoniach; żona i siostra moja w chęci dorównania nam, mężczyznom, co sobie tylko zostawiać zwykliśmy rozkosz tryumfów z pokonania trudów, rano przed godziną 6-tą stanęły do pochodu. ---
Dążąc w góry pośród złomów granitu, przy panującej ciszy, przewodnik nasz usłyszał lekki świst, zatrzymał nas - po chwili znowu dał się słyszeć świst i zarazem zlatywanie kamieni. „To dzikie kozy — szepnął Sieczka i rzeczywiście ujrzeliśmy na Walentkowej Turni ze Świnicy uciekającą gromadkę kozic, --- stanęły na wysokiej skale, rozpatrując się, skąd grozi niebezpieczeństwo.
Wówczas Sieczka rozeznał dwoje starych kóz i troje młodych koźląt, ale zaledwie zdołaliśmy się im przypatrzeć, czmychnęły w wielkim pędzie poza Walentkowe Turnie ku Kotelnicy. Niezmiernie nas to zjawisko cieszyło, w Tatrach nader rzadkie przed niedawnym czasem, nim zwierzęta te wzięto w opiekę przed drapieżnością strzelców, a tym samym ochroniono od wytępienia.
--- Szczyt Świnicy 7395 stóp wied. wyniosły, na który — jak wspomniałem — dopiero dr Eug. Janota z Maciejem Sieczką drogę wynaleźli ---
Właśnie tam dr Eug. Janota, nie mając nadziei dostania się na szczyt wyższy, zajmował się pomiarem barometrycznym, gdy przewodnik Sieczka poprobówał szczęścia dla dostania się na wyższy szczyt. ---
Pół godziny Sieczki nie było, aż się dr Janocie ukazał z dołu, dążąc na szczyt niższy, którędy na niego przyszli. ,,Jest już droga na Świnicę!" z euforią wykrzyknął Sieczka i z dr Janotą puścili się na sprawdzenie. Pokazało się, iż schodząc z wierzchołka, odkrył wspomnianą już przeze mnie szczelinę w krawędzi żlebu, dalej sposób przebycia żlebu, którędy lepsze przejście odszukał dr Janota, i tym sposobem stoi dziś otworem dla podróżnych najwyższy szczyt Świnicy.
Przyznał się Sieczka, iż drugi raz nie od ważyłby się przebywać grani łączącej szczyt wyższy z niższym. Pod głazem na Świnicy składają podróżni kartki z zapisaniem imion swoich, czasu tam przebytego i okoliczności dotyczących; w r. 1868 nasza tam zamieszczona kartka jest dopiero trzecią z kolei. Przybywszy na przyłączkę między Świnicą a Pośrednią Turnią, mogliśmy z największym spokojem o dalszą drogę zasiąść do obiadu na wysokości 6589 stóp przy ślicznej pogodzie. Wspaniała zaiste uczta, chociaż z najprostszych potraw złożona, a tryumfalna dla płci żeńskiej, którą niesłusznie odstraszają mężczyźni od śmiałych wycieczek, aby swoją tchórzliwość zataić. ---
Raz --- puścił się do Morskiego Oka pewien guwerner, zostawiwszy swego elewa na wsi, gdy minąwszy Zmarzłe, miał Zawrat przebywać, drżąc, uwiązał się na pasku do swego przewodnika i modlił się gorąco, aby się cało z pustyni głazów wydostać, a jednak tędy co rok wiele kobiet przechodzi bez żadnych obaw. Właśnie opowiadania podróżnych trwożliwych albo umyślne blagerie drugich odstraszają niejednego, a mianowicie płeć piękną od poznawania cudów natury bez narażenia zdrowia i życia.
BRONISŁAW GUSTAWOWICZ
Trzecią istotną rzeczą w Tatrach jest przewodnictwo. Dawniejszymi laty, gdzie przybyłych rzeczywiście dla zwiedzania gór było mało, gdzie bardzo wiele szczytów wcale nie zwiedzano, bo je uważano za nieprzystępne, a choćby na przystępne, na które jednak wejście wymagało dłuższego czasu, większego, iż tak powiem, zachodu, więcej odwagi i wytrwałości, jak np. na Lodowy, mało kto chodził, dwóch lub trzech dobrych przewodników tak wystarczało, iż i ci kilka mieli zajęcia i rzadko kiedy wszyscy trzej równocześnie byli zajęci. Było także można zamówić sobie przewodnika na kilka dni wprzódy, a zadowolony był z zapewnionego na ten czas zarobku. Dzisiaj z lepszych przewodników (z wyjątkiem może jednego) żaden w ten sposób godzić się nie chce, chyba żeby go porządnie przepłacono; czeka on ostatniej chwili i patrzy, gdzie się lepiej obłowić może. Pomijając zatem zupełną przy wspólnych wycieczkach zbyteczność przewodnika, miałby on krom tego jeszcze dosyć czasu usłużyć niekiedy jakiemu podróżnemu, który przy wycieczkach swoich jeszcze inny może mieć cel, aniżeli przybywszy do schroniska, zjeść kawał pieczeni, wypić butelkę wina, przespać się i wrócić do Zakopanego.
Gdy przy zupełnym braku przewodników i bardzo niestałej pogodzie, chcąc korzystać nastających kilku dni pogodnych, po utracie jednego dnia, nakłoniłem go do wybrania się ze mną na Lodowy, szanowny Wydział skarcił go za to z góry i powtórzenia podobnego występku surowo zabronił. Gdy więc raz znowu dla braku przewodnika na inną chciałem go wziąć wycieczkę, w okolicę dotąd nie zwiedzaną, jemu jednak znaną, wymówił się tym, iż z polecenia Wydziału musi iść robić kladkę pod Kozińcem, co się jednak okazało wierutnym kłamstwem, bo jeden z członków Wydziału urządzał właśnie gromadną wycieczkę na Krzyżne.
Kto zaś nie jest przyjacielem tych wędrówek taborem, ale przy przechadzkach swoich inne, może rozsądniejsze i pożyteczniejsze ma cele, niż powiedzieć w końcu: „Przy Rybim byłem, pieczeń jadłem, wino piłem, kobietom w zęby się napatrzyłem", ten od członków Wydziału Towarzystwa Tatrzańskiego, co do nastręczenia przewodnika stosownego nie dozna żadnej pomocy; przewodnicy zaś przy rzeczonych wyprawach, jakby nie narażeni na wielkie trudy, nadto mogąc się spodziewać większego obłowu dla gardła i żołądka swego niż towarzysząc jednemu lub dwu podróżnym po rozmaitych dziurach, lgną też do tych wędrówek gromadnych jak muchy do miodu. ---
Najgłówniejszym źródłem wielu złego tyczącego się przewodnictwa są jednak niektórzy pieniężni goście krakowscy i warszawscy. Ci nie tylko przepłacają przewodników, ale zamawiają ich wyłącznie na swoje usługi na cały czas swojej w Zakopanem bytności, czy gdzie idą, czy nie idą, nie pozwalając im przez cały ten czas z nikim innym chodzić.
Wycieczki tych panów realizowane są zwykle dni pięć do tygodnia, a jednemu z nich nie wystarcza jeden przewodnik, ale musi mieć od razu kilku, przy tym ćmę chłopów niosących namioty, jadła i napitku niemały zasób dla tych ludzi, i dopokąd można, wloką się te zapasy na wozach, i z ludzi, kto może, siada, trzeba też muzyki, ażeby po rozbiciu obozu nikomu się nie przykrzyło; co zaś najsmutniejsza, to do tego taboru zaciąga się choćby wielu takich, których w myśl S 1 i 3 statutu Towarzystwa Tatrzańskiego w żaden sposób z sobą brać by nie należało, a przynajmniej żaden członek Towarzystwa Tatrzańskiego tak by sobie postępować nie powinien. Przy tym obejmuje się górala za szyję i chodzi się z nim publicznie po ulicy, jakby juhas z frajerką jaką, szepcąc mu coś do ucha; nie dostawało tylko jeszcze, żeby się w twarz na ulicy całowano. ---
Kilka wspomnień z Tatr, „Wędrowiec",1879.
--- postanowiliśmy nazajutrz w poniedziałek (22 lipca) wyjść na Świnnicę. --
Idąc ku przełęczy Liliowego, spostrzegliśmy dwie osoby, z których jedna była góralem, zdążające na przełęcz. Poczeliśmy na nich wołać i dawać im znaki. aby na przełęczy się zatrzymali. ---
Chętnie przyłączyli się do nas i po króciuchnym odpoczynku ruszyliśmy ku przełęczy, między Pośrednią Turnią a Świnnicą. Stanęliśmy tam o pół do 12-ej. Słońce paliło nas niemiłosiernie, a schroniska żadnego ani wiatru nie było i pot kroplisty ściekał po twarzy. ---
Nie odpoczywaliśmy tutaj, ale zaraz za przewodnikiem Maciejem drapaliśmy się w górę po bystrym, nagłym zboczu Świnnicy pośród ogromnych głazów granitu i o godzinie pół do pierwszej stanęliśmy na niższym szczycie, gdzie znaleźliśmy drążek postawiony tutaj przez oficerów kwatermistrzostwa w czasie zdejmowania naziomu. Profesor wbił swój drążek między skały, zawiesił nań barometr w celu zrobienia pomiaru i wysłał Sieczkę, aby rozglądał się w okolicy, czy by na szczyt wyższy wydostać się przypadkiem nie można, gdyż koniecznie chciał zmierzyć wysokość szczytu najwyższego w polskich Tatrach.
Puścił się Sieczka jak koza granicą turni, przeskakując rozpadliny ponad przepaściami z narażeniem życia, tak iżeśmy wszyscy odwrócili oczy, nie mogąc patrzeć na takie zuchwalstwo jego, a na wołania nasze nie zdawał się zważać; wreszcie znikł nam z oczu. Pół godziny przeszło Sieczki nie było widać; poczęliśmy się niepokoić, gdy wtem nad naszymi głowami usłyszeliśmy głos ludzki: było to wołanie Sieczki, który, stojąc na najwyższym szczycie Świnnicy, wywijał kapeluszem i wolał ,,Wiwat". ---
Kilka wspomnień z Tatr, „Wędrowiec",1879.
WŁADYSŁAW LUDWIK ANCZYC
Wycieczka odbyta przez autora w towarzystwie 3 córek, pod przewodnictwem Macieja Sieczki.
Trasa: Zakopane - Boczań - Dolina Stawów Gąsienicowych - Liliowe - Świnica.
--- imię Sieczki tak w Tatrach znane, jak Balmesów w Dolinie Chamounix. ---
Stanęliśmy w Kuźnicach, zwanych przez górali Hamranie. Tu są walcownie żelaza. Olbrzymie, nigdy nie spoczywające młoty i piece wysokie do wytapiania rudy - stanowią one główny dochód właścicieli Zakopanego. Nie lubię Kuźnic. Zdaje mi głazów. Podobny los zagraża całemu pasmu się, iż to potwór pożerający najpiękniejszą Karpat. — Spekulanci niemieccy i Żydzi gór ozdobę - lasy.
Jeżeli gospodarka ta pójdzie dalej, urocze nasze Podhale zmieni się w kamienistą pustynię. Znikną lasy okrywające regle; ulewy spłuczą urodzajną ziemię, strumienie wyschną i pozostanie cmentarzysko głazów. Podobny los zagraża całemu pasmu Karpat. Spekulanci niemieccy i Żydzi na potęgę niszczą lasy: stare olbrzymy padają pod ostrzem siekiery, właściciele wiecznie łaknący grosza marnują je, a ustawy leśne, bardzo piękne na papierze, ale nędznie wykonywane, są bezsilnymi wobec wszechwładnego grosza, który umie je omijać i natrząsać się z nich. Biedna kraina ---
Gdyśmy znaleźli się u szałasów, kilkunastu juhasów i dziewcząt otoczyło nas. Jeden zaczął przygrywać na skrzypcach, a dwóch jakieś niezgrabne wyprawiać skoki, ale Sieczka przerwał ten popis mówiąc: — Ani muzyki, ani tańca nie trzeba, bo ci państwo, to nie warszawiacy, co za byle głupstwo sypią wam papier kami, próżniaki! Ot, przynieście mleka, to coś zarobicie uczciwie.
Dochodzimy na koniec do przełęczy pomiędzy Pośrednią Turnią a Świnicą. Z wielkim naszym podziwieniem Sieczka zatrzymuje się i zrzuca brzemię z pleców.
— A co to, czy dalej nie pójdziemy? — zapytałem.
— Pójdziemy, ale tu będziemy obiadować, bo na Świnicę brać z sobą nie można, tu musimy wszystkie rzeczy zostawić.---
Sieczka wszystkie zapasy żywności i odzież złożył w załomku skały miały tu pozostać aż do naszego powrotu. ---
Władziunia idzie ze mną: w jednym miejscu, przechodząc około sterczącego na parę stóp głazu, opiera rękę, wtem ogromny ten kamień zachwiał się, porwałem ją wpół i pociągnąłem w tył z nieopisaną trwoga, która mi krzyk z piersi wydarła, gdyż sadziłem, iż ją brzemieniem zdruzgocze.
Na ten krzyk obejrzał się Maciej i zawołał:
— Niech panienka górą obejdzie; trza o tym kamieniu z powrotem pamiętać i strącić go, bo może kogo zabić. ---
Sieczka zapytuje się panienek, czy się nie boją, a gdy mu odpowiedziały, iż najmniejszej nie doznają obawy, rzekł z uśmiechem:
--- Ot i tu o kilka sięgów przepaść, a przecież nic nie ma strasznego, bo i na krajuszku można się zatrzymać. To rzekłszy rzucił się na ziemię i potoczył jak kula wprost ku bezdennej przepaści. Dziewczęta krzyknęły z przerażenia, ale Maciej na samym końcu zerwał się na nogi i stanąwszy, wesoło zawołał: — Panienki myślały, iż już po Sieczce, a Sieczka zdrowiusieńki jak ryba we wodzie... umyślniem tak pokazał, bo tu zaraz będzie takie miejsce, co najlepiej wypróbujemy, czy się panny boją. ---
Sieczka kazał zatrzymać się wszystkim położył toporki, którymiśmy się podpierali a potem stanąwszy tyłem do przepaści. rozkrzyżował ręce i zawołał na mnie:
--- Widzicie te szczeliny w skale? trzeba się chwytać rękami i wspinać na ten próg... Spełniłem, co kazał, i znalazłem się na wierzchu. Przewodnik poprzerzucał toporki za mną i polecił mi, abym się na piersiach położył i podawał rękę dzieweczkom; po kolei wyciągnąłem wszystkie. ---
Nie chcę silić się na słowa — nie ma tak potężnych, aby zdołały wydać cud roztaczający się przed wzrokiem – nie lubię tych, co się sadzą na czcze i zimne opisy: pióro chyba genialne Danta, Mickiewicza lub Krasińskiego zdołało[by] naszkicować ten obraz; naszkicować, mówię, bo mowa ludzka nie jest w stanie oddać dzieł Bożych w całej ich potędze i wielkości.
Staliśmy długo, długo — Sieczka wyliczał szczyty jeden po drugim, ale nic nie wiem, nic nie pamiętam — nazwiska bezwiednie obiły się o ucho jak puste brzmienie. Morze mgieł porywało mię ku sobie, gdzieś w bezgraniczny przestwór — coś ciągneło czasem, ażeby się puścić na jego fale; jakiś niewysłowiony szał ogarniał duszę, rwał ją ku tym nieprzejrzanym przestworom, ku wymarzonej krainie szczęścia... ---
Wspomnienia z Tatr, „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego", 1878.