W relacjach moich przyjaciół pojawiają się ironiczne zapewnienia, iż nie ma się czego bać. Zalecenie ewakuacji wysyłane jest przecież jakieś 15 minut przed tym, kiedy na budynek mieszkalny mają spaść bomby. Ponadto, nie ma się o co martwić, jeżeli nie zostałeś uznany za terrorystę, to jest – nikt w twojej rodzinie nie ma na imię Ali, Mohammad czy inny Hassan. Nawet, o ile mowa o kilkuletnim kuzynie. Bombardowania bez ostrzeżenia prawie się nie zdarzają, a jeżeli już, to znacznie rzadziej – czasami, maksymalnie raz dziennie – ale to zwykle pomyłka. Wówczas ktoś ma po prostu niefart.
Dzisiejsza wyobraźnia polityczna wydaje się tkwić w apokaliptycznych scenariuszach kultur w stanie wojny (Zachód kontra Wschód). Rzadko pytamy, czym dla lepszej przyszłości okazałoby się odrzucenie fałszywego przekonania o konieczności zabezpieczenia narodowych tożsamości, ochronie naszych kultur przed wymianą ludzi czy idei, przed obcym wpływem. Jednocześnie, kiedy patrzeć z europejskiej perspektywy, świat nigdy nie wydawał się być bardziej dostępny – choć i ten paradygmat zmienia się na naszych oczach. Do łask wracają kontrole graniczne, gdzie indziej stawiane są mury i zasieki. Progresywne rządy wypowiadają otwartą wojnę uciekającym przed wojnami osobom, zastanawiając się, jak można ograniczyć wypracowane w geście międzynarodowej solidarności prawo humanitarne. Współczesna rzeczywistość staje się coraz bardziej materialna, zniszczalna. Jedyną wartością, która nas łączy bez szczególnych utrudnień jest kapitał.
Pokolenie Libańczyków urodzone jeszcze w czasach wojny domowej zakończonej w 1990 roku – po piętnastu latach brutalnych walk, w których rozgrywane były interesy wewnętrzne i międzynarodowe – w swoim życiu już kilkakrotnie musiało mierzyć się z różnymi kryzysami i agresją wojenną. Konflikty zbrojne toczyły się tutaj w ostatnich dekadach zarówno w bezpośrednich granicach kraju (Syria, Palestyna), jak i w samym Libanie (np. wojna z Izraelem w 2006 roku). Być może dlatego podejście do życia jest tu dość pragmatyczne, a komentarze dotyczące przerażających wydarzeń geopolitycznych, bywają cyniczne. Kiedy z publicznej narracji znika jednak charakterystyczna dla tego narodu lekkość przeplatana z ironią, wiadomo, iż sytuacja robi się tragiczna. To czuć także dziś.
Być może moje podejście do tej wojny jest szczególnie emocjonalne i związane z fascynacją, którą darzę Liban oraz faktem, iż przez kilka lat swojego życia nazywałam ten kraj domem. Tak jak w wypadku każdego innego państwa, libańska polityka nie jest jednowymiarowa, a w lokalnym krajobrazie społeczno-politycznym spotyka się wiele różnorodnych, czasami wykluczających się nawzajem narracji. Jednakże, Bliski Wschód – jak nazywamy ten region z perspektywy europejskiej geografii – jest tworem politycznym na tyle skomplikowanym, na ile to właśnie tutaj krzyżowały się losy najstarszych cywilizacji, a znaczenie poszczególnych regionów wyznaczane było przez dominujące imperia. W czasach swojej świetności, Lewant był kluczowym obszarem dla polityki i handlu na Morzu Śródziemnym. Produkcja tkanin, medycyna, malarstwo i kosmetyki były zależne od dostaw pigmentów i środków wiążących minerały, takich jak ałun. Główne zasoby ałunu znajdowały się we wschodniej części Morza Śródziemnego (m.in. na terenach współczesnego Libanu), dlatego Rzym zakazał importu ałunu, aby ograniczyć wpływy Konstantynopola. Historia Libanu jest więc historią pisaną z wielu perspektyw społecznych, religijnych, gospodarczych oraz ideologicznych równocześnie – i jest tak długa, jak długo istnieje ludzkość. Od 1948 roku, bezsprzecznie powiązana jest także z nowym projektem politycznym, jaki ustanowiony zostaje w najbliższym sąsiedztwie – państwem Izrael.
Współczesny Liban to maleńkie państwo. Jego powierzchnia przedzielona jest wysokim pasmem górskim, co wpływa na zagęszczenie ludności w bardziej zurbanizowanych częściach kraju. Trudno jest określić dokładną liczbę jego mieszkańców, ponieważ ta zmienia się w zależności od kryzysów humanitarnych, które wywoływane są w regionie przez różnych agentów międzynarodowych. Po rozpoczęciu wojny syryjskiej w 2008 roku, Liban zamieszkiwało ok. 5 milionów ludzi. Dziś szacuje się, iż 1,5 miliona z nich zostało przesiedlonych wewnętrznie w ciągu ostatniego miesiąca, a kilka tysięcy osób zginęło w wyniku codziennych bombardowań. W kraju jest również wiele rannych i bezdomnych, a ci którzy nie mają zagranicznych paszportów, adekwatnie pozostają bez szans na wyjazd.
Kiedy przypominam sobie gesty solidarności, które europejskie społeczeństwa wykonywały w odpowiedzi na pełnoskalową agresję Rosji na Ukrainę, trudno jest mi zrozumieć milczenie wobec wojny w Libanie. Nie potrafię zaakceptować faktu, iż kilka lat temu mogłam gościć na swojej kanapie obce mi osoby, które poszukiwały schronienia przed bombami – ale nielegalne jest to, bym mogła zaprosić do swojego domu bliskich mi przyjaciół. Jako artystce przypada mi dość nieokreślona rola społeczna, jaką jest refleksja dotycząca otaczającej mnie rzeczywistości. Każda z osób, podmiotów i instytucji sztuki interpretuje tę powierzoną funkcję na własny sposób – często bezpośrednio odwołując się do kwestii użyteczności sztuki w kontekście społeczno-politycznym. W takim rozumieniu sztuka ma być narzędziem kształtującym rzeczywistość. Młotkiem, a choćby sierpem – ale na pewno nie wyłącznie lustrem, w którym społeczeństwa miałyby się przeglądać.
Muszę przyznać, iż coraz trudniej jest mi zrozumieć taką interpretację sztuki. Dzisiejsza sytuacja na Bliskim Wschodzie – zarówno wojna w Libanie, jak i trwające od ponad roku bombardowanie i oblężenie Gazy oraz czystki etniczne przeprowadzane na narodzie palestyńskim – sprawiły, iż na sprawczość sztuki patrzę zupełnie inaczej. Jak każda kategoria społeczna, instytucja sztuki jest bowiem w pełni zależna od globalnych interesów. Kiedy gesty solidarności wobec danego narodu są opłacalne politycznie, znajdują się także możliwości – rezydencje, programy czy fundusze. W pozostałych przypadkach, zadaniem sztuki staje się konserwowanie migawek z rzeczywistości innych, obcych naszemu porządkowi kultur. Symboliczne gesty, które mają za zadanie napędzać globalny kapitał. Być może to jest współczesna rola sztuki – cynizm. Powszechne dostarczanie błyskotek, w których odbijają się powidoki kryzysów i wojen, w których można dostrzec nasze okropne odbicie ludzkości.