Ludzie wyśmiewali ubogą staruszkę w poczekalni, aż znany chirurg powiedział coś, co ich zaskoczyło…

newskey24.com 3 dni temu

W szpitalu jak zwykle kolejka z KARTKAMI NFZ-u. Ludzie w poczekalni siedzieli w nastroju poniedziałkowego poranka ktoś bezmyślnie skrolował telefon, ktoś rozmawiał szeptem, a ktoś po prostu wpatrywał się w podłogę, licząc kafelki. Pielęgniarki przemknęły jak burza z papierologią, lekarze wywoływali pacjentów po nazwisku, wszystko jak co dzień.

Nagle w poczekalni zapadła dziwna cisza. Drzwi skrzypnęły i weszła starsza pani. Miała na sobie wytarty płaszcz, który pamiętał prawdopodobnie lepsze lata, a w ręce kurczowo ściskała staromodną skórzaną torbę. Spojrzenie miała spokojne, ale i straszliwie zmęczone.

Obecni zaczęli spoglądać po sobie znad gazet. Młodsza kobieta szepnęła do sąsiadki:

– O mój Boże, czy ona wie, iż to nie poczekalnia do kolei?
– Może się zagubiła? Albo pamięć płata figle?
– Pewnie choćby nie stać jej na prywatną wizytę

Starsza pani w zupełnej ciszy podeszła do krzesła w rogu i usiadła, jakby nikogo nie widząc. Nie wyglądała na zagubioną, tylko może trochę obcą w tym świeżo wydezynfekowanym świecie białych kitli i skomplikowanych przyrządów.

Minęło jakieś dziesięć minut, gdy nagle rozwarły się drzwi od bloku operacyjnego. Do poczekalni pewnym krokiem wszedł chirurg znany wszystkim jak własna kieszeń doktor Kozłowski. Nazwisko miał złotymi literami na dyplomach przy recepcji. Wysoki, skupiony, w zielonym kombinezonie, podszedł prosto do starszej pani, nie zwracając uwagi na nikogo innego.

– Przykro mi, iż musiała pani czekać, profesorowo powiedział chirurg, pochylając się lekko i kładąc z szacunkiem dłoń na jej ramieniu. – Potrzebuję pilnie pani rady. Zagmatwałem się trochę w tym przypadku.

Wszyscy w poczekalni zamarli. Gazety choćby przestały szeleścić. Ludzie łapali powietrze jak ryby. Ten człowiek, zwykle prześlizgujący się przez tłumy fotografów do gabinetu, stał przed staruszką z niemal pokorą.

Ciszę przecięło westchnienie pielęgniarki z rejestracji:

– Zaraz, zaraz Przecież to profesor Nowacka! Ta sama, która trzydzieści lat temu kierowała tutejszą kliniką chirurgiczną

I wszystko nagle stało się jasne jak słońce.

Ta kobieta nie była zwykłą emerytką. Była żywą legendą. Człowiekiem, który ratował życie, gdy do operacji wystarczał skalpel, dobre ręce i stalowe nerwy.

Sławny doktor Kozłowski? Był jej najlepszym uczniem. Sprowadził ją specjalnie, bo trafił mu się przypadek, który wymykał się podręcznikowej wiedzy. Wiedział jedno: tylko ona dostrzeże to, czego inne oczy nie widzą.

Starsza pani, profesor Nowacka, podniosła wzrok i odrzekła spokojnie:

– No to chodźmy, Kaziu. Zajrzyjmy razem.

A ci, którzy przed chwilą szeptali i krytykowali, nagle zaczęli studiować swoje buty albo smętne doniczki z paprotkami.

Idź do oryginalnego materiału