13 czerwca, sobota pamiętniku,
Stasiu, oszalałeś w podeszłym wieku! usłyszałem od siostry, gdy wyznałem jej, iż zamierzam wziąć ślub. Nasze dzieci już chodzą do szkoły, a ja mam już konsolować się z życiem. Za tydzień z Tomaszem Nowakiem wypełniamy papierowy akt małżeństwa i muszę go jakoś zakomunikować Teresie, mieszkającej w Gdańsku, czyli po drugiej stronie Polski. Nie spodziewam się, iż przyjedzie na naszą ceremonię w naszym wieku nie ma sensu organizować hucznych przyjęć i krzyczeć Biedna!. Spotkamy się po prostu we dwoje i podpiszemy się w ciszy.
Mogłem wcale nie brać ślubu, ale Tomasz jest nieugięty. To mój dżentelmen do kości: drzwi w bloku otwiera, rękę podaje, gdy wychodzę z auta, pomaga zdjąć płaszcz. Nie zamierza żyć bez pieczęci w dowodzie osobistym. Co ja, chłopcze, czy co? Potrzebuję poważnego związku. A ja naprawdę czuję się jak chłopiec, choć mam siwe włosy.
W pracy szanują go, zwracają się do niego po imieniu i nazwisku ojcowskim Pan Tomasz Januszewicz. Tam jest surowy i poważny, a kiedy mnie widzi, jakby cofnął się o czterdzieści lat. Chwyta mnie w objęcia i zaczyna tańczyć po środku ulicy. Czuję radość, ale i wstyd. Ludzie patrzą, będą się śmiać. On odpowiada: Jacy ludzie? Nie widzę nikogo poza tobą. Kiedy jesteśmy razem, mam wrażenie, iż na całej ziemi nie ma nikogo oprócz nas.
Jednak muszę coś powiedzieć siostrze. Bałam się, iż Teresa, tak jak wiele innych, potępi mój wybór, a ja potrzebuję jej wsparcia. W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem.
Stasiuuuu rozbrzmiał jej słyszalny, prawie krzykliwy głos, gdy usłyszała, iż planuję ślub Rok dopiero minął od pogrzebu Witka, a już szukasz nowego? wiedziałam, iż szokuję ją wiadomością, ale nie przypuszczałam, iż przyczyną jej oburzenia będzie zmarły mąż.
Tato, pamiętam przerwałem ją. Kto wyznacza te terminy? Czy możesz podać mi liczbę? Po jakim czasie mogę znów być szczęśliwy, nie spotykając się z potępieniem?
Siostra zamyśliła się:
No cóż, dla przyzwoitości trzeba poczekać przynajmniej pięć lat.
Czy mam powiedzieć Tomaszowi: Wybacz, przyjdź za pięć lat, a ja póki co będę nosić żałobę?
Tomasz milczał.
A po co to? kontynuowałam. Myślisz, iż po pięciu latach nikt nas nie potępi? Zawsze znajdą się plotkarze, ale mnie ich nie obchodzi. Twoja opinia jest ważna, a jeżeli upierasz się, zrezygnuję z wesela.
Wiesz, nie chcę być skrajna, ale wstąpcie już dziś! Nie rozumiem cię i nie wspieram. Zawsze byłaś własną głową, ale nie myślałam, iż do starości jeszcze z niego wytrwasz. Miej sumienie i poczekaj przynajmniej rok.
Nie poddałam się.
Mówisz: poczekaj rok. A jeżeli zostanie nam z Tomaszem tylko rok życia, co wtedy?
Siostra zachrypła:
Rób, co uważasz. Wszyscy chcą szczęścia, ale już tyle lat żyłaś szczęśliwie
Rozbawiłam się.
Tereso, serio? Myślałaś, iż jestem szczęśliwa? Ja też tak uważałam, ale dopiero teraz zrozumiałam, kim naprawdę byłam: koniem roboczym. Nie wiedziałam, iż można żyć inaczej, gdy życie ma smak!
Witold był człowiekiem dobrym. Wspólnie wychowaliśmy dwie córki, a teraz mam pięć wnucząt. On zawsze powtarzał, iż najważniejsze w życiu to rodzina. Nie sprzeciwiałam się. Najpierw pracowaliśmy na wynos dla rodziny, potem dla dzieci, potem dla wnuków. Kiedy starsza córka wyszła za mąż, mieliśmy już letni dom pod Krakowem, ale Witold postanowił rozwinąć gospodarstwo, by karmić wnuki własnym mięsem.
Wzięliśmy hektar ziemi, założyliśmy stajnię i ciągle nosiliśmy brzemię. Hodowla wymagała stałego dokarmiania. Poranki wstaliśmy o piątej, nocne zmiany nie były nam obce. Cały rok spędzaliśmy na wsi, rzadko jeżdżąc do miasta tylko w pilnych sprawach. Z telefonem do przyjaciółek, które chwaliły się powrotami z morza czy wyjściem do teatru, a ja nie mogłam w ogóle wyjść na zakupy.
Czasami brakowało chleba, bo zwierzęta nas przywiązywały. Jedyną mocą dodającą energii były syte dzieci i wnuki. Starsza córka dzięki gospodarstwu kupiła nowy samochód, młodsza wyremontowała mieszkanie w końcu nie poszło na nic nasz trud. Pewnego dnia odwiedziła mnie koleżanka z pracy:
Stasiu, nie rozpoznałam cię. Myślałam, iż odpoczywasz na świeżym powietrzu, nabierasz sił. A ty ledwo żyjesz! Po co się tak męczysz?
A co innego? Dzieci potrzebują pomocy odparłam.
Dzieci dorosną same, a ty lepiej zadbałabyś o siebie.
Nie rozumiałam wtedy, co znaczy żyć dla siebie. Dziś wiem, iż można spać ile się chce, spacerować po sklepach, iść do kina, basenu, na narty. Nikt nie cierpi. Dzieci nie ubiegły się w biedzie, wnuki nie głodują. Najważniejsze, iż nauczyłem się patrzeć na zwykłe rzeczy innymi oczami.
Kiedy kiedyś, zbierając opadłe liście w worki, widziałem je jako śmieci, dziś to liście wnoszą mi radość. W parku podrzucam je stopą i cieszę się jak dziecko. Nauczyłem się kochać deszcz, bo nie muszę już gonić kóz pod dach, a mogę podziwiać go zza okna przytulnej kawiarni. Teraz dostrzegam, jak piękne są nasze chmury i zachody, jak przyjemny jest chrupiący śnieg pod stopą, i jak wspaniałe jest nasze miasto, Kraków. Wszystko to otworzyło mi oczy Tomasz.
Po śmierci Witolda poczułem się jak w zawieszeniu. Zmarł nagle na zawał, zanim przyjechała karetka. Dzieci od razu sprzedały gospodarstwo i letni dom, przewiozły mnie z powrotem do Warszawy. Pierwsze dni wędrowałem jak osaczony, nie wiedząc, co robić. Budziłem się o piątej, krążyłem po mieszkaniu i zastanawiałem się, gdzie się podziać.
Kiedy w moim życiu pojawił się Tomasz, pamiętam, jak po raz pierwszy zabrał mnie na spacer. Okazał się sąsiadem i przyjacielem zięcia, pomagał przenosić rzeczy z wsi. Przyznał, iż najpierw nie miał po mnie złych myśli, zobaczył zagubioną, przygnębioną twarz i współczuł. Powiedział, iż po prostu widzi we mnie żywą, energiczną osobę i chce wyciągnąć mnie z depresji. Zaprowadził mnie do parku, kupił lody i zaproponował przejść do stawu, aby nakarmić kaczki. Nie miałam od lat chwili, by po prostu patrzeć na nie. Były zabawne, kręciły się i łapały chleb!
Nie wierzę, iż można po prostu stać i patrzeć na kaczki przyznałem. Zawsze miałam tylko obowiązek ich karmić, sprzątać i dbać o nie, a teraz mogę po prostu obserwować.
Tomasz uśmiechnął się, wziął mnie za rękę i rzekł: Poczekaj, pokażę ci tyle ciekawych rzeczy! Czujesz się, jakbyś odradzał się na nowo.
Miał rację. Jak dziecko, codziennie odkrywałam świat na nowo i tak bardzo mi się podobało, iż przeszłość stała się jedynie ciężkim snem. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zrozumiałam, iż szaleńczo potrzebuję Tomasza, jego głosu, śmiechu, delikatnego dotyku. Teraz wiem, iż bez tego nie potrafiłbym żyć.
Moje córki przyjęły nasz związek z niechęcią, twierdząc, iż zdradzam pamięć ojca. To bolało, czułam się winna. Dzieci Tomasza z euforią przyjęły nową sytuację, mówiąc, iż wreszcie mają spokój. Musiałem jeszcze porozmawiać z siostrą i odłożyłem tę chwilę na koniec.
Kiedy macie się wziąć? zapytała Teresa po długiej rozmowie.
W najbliższy piątek.
Co mogę powiedzieć? Szczęścia i miłości w podeszłym wieku odrzekła chłodno.
Do piątku Tomasz i ja kupiliśmy jedzenie, przebraliśmy się elegancko, wezwaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do urzędu. Gdy wysiedliśmy z samochodu, zamarłam ze zdumienia: przy wejściu stały moje córki z mężami i wnukami, dzieci Tomasza z rodzinami i najważniejsze moja siostra! Teresa trzymała bukiet białych róż i uśmiechała się ze łzami.
Stasiu! Przyleciałaś przeze mnie? nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Muszę zobaczyć, komu cię oddaję zaśmiała się.
Okazało się, iż w dniu przed ślubem wszyscy umówili się telefonicznie i zarezerwowali stolik w kawiarni.
Kilka dni temu z Tomaszem uczciliśmy rocznicę naszego ślubu. Teraz jest dla nas wszystkim. A ja wciąż nie mogę uwierzyć, iż jestem tak szczęśliwy, iż aż się boję, iż to się skończy.
**Lekcja:** Nigdy nie jest za późno, by odważyć się zmienić kierunek życia, otworzyć serce na nowe emocje i pozwolić sobie na prawdziwą radość, bo szczęście nie zna wieku.













