Mijaliśmy ją wiele razy zastanawiając się, o co w niej chodzi. Trzeba było podróży trasą ze Stolpen do Bad Schandau, byśmy zakochali się w tej charakterystycznej górze dumnie wznoszącej się na tle zachodzącego słońca. Postanowiliśmy, iż musimy wejść na jej szczyt. Lilienstein.
Urzeczeni rozciągającą się przed nami panoramą Szwajcarii Saksońskiej zrozumieliśmy co sprawiło, iż to miejsce urzeka, onieśmiela i przyciąga.
Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, bo ledwie 93- ech kilometrów rozciągają się cuda natury, które inspirowały Hansa Christiana Andersena, czy Karola Maya. To również w jakimś sensie spleciona historia Polski i Niemiec. Tu, w Saksonii odcisnął swoje piętno władca, którego znamy jako August Mocny, król Polski.
Kto był w Dreźnie ten wie, jak wielkie piętno odcisnął ten władca na europejskiej kulturze. Ale niewielu zdaje sobie sprawę, iż to dzięki niemu nasz dzisiejszy bohater czyli Lilienstein stał się gwiazdą turystyki Szwajcarii Saksońskiej. Do tego stopnia, iż kształt góry wpisany jest w logo Narodowego Parku Szwajcaria Saksońska.
Teraz już wiecie, czemu postanowiliśmy zmienić plany i koniecznie wejść na Lilienstein. Możecie tam dotrzeć dwojako: albo z Konigstein promem i pieszo, albo wbijając w nawigację to miejsce:
Oczywiście wybraliśmy drugą opcję i był to wybór najlepszy z możliwych. Raz, iż parking znajduje się u stóp góry. Dwa, iż płatny park okazał się darmowy, gdyż automaty były uszkodzone. Na wszelki wypadek zostawiliśmy za przednią szybą samochodu kartkę o awarii parkomatu i zapisaną godziną przyjazdu.
Pogoda, jak to w przypadku naszych spontanicznych wypadów była różna z naciskiem zwiastującą deszcz. Na szczęście ciepła bluza i softshell zrobiły swoje i mogliśmy ruszyć w drogę. Oczywiście należy dodać obowiązkowe machnięcie ręki w nadziei, iż pogoda nas nie pokona, a efekt końcowy będzie warty ryzyka. W końcu identycznie zrobiliśmy w przypadku jazdy nad najpiękniejszy fjord mira, czyli norweski Geirangerfjord oraz Kjeragbolten. W tych przypadkach pogoda była choćby gorsza, bo od rana straszyło mgłą, było mokro i nic nie zapowiadało, iż wypad będzie tak udany.
A moja podróż na słynną norweską Drogę Atlantycką? Przecież pierwsze 50 kilometrów stanowiło nieudaną próbę samobójcżą, bo jak inaczej nazwać przebijanie się przez mgłę. A jednak udało się. Już nie mówię o moim pierwszym, urodzinowym wypadzie na Preikestolen, którego początki po prostu mnie załamywały. Efektem były obrazy, których nie jestem w stanie opisać.
Dlatego nie kierujcie się prognozą pogody jako ostatecznym wyznacznikiem sensowności jakiegokolwiek wyjazdu. A choćby jeżeli będzie zimno i mokro? jeżeli jesteście tak zwanym bananem robieni, niestety nie pomogę wam. A tym, którzy nie widzą specjalnego problemu w ryzyku podróży w niesprzyjających warunkach polecam jedynie zabranie dwóch kompletów wygodnych ciuchów, do tego kuchenkę gazową i butelki z wodą. I tyle.
Wróćmy do Lilienstein. Wystarczy, iż wyjdziecie z samochodu, by dosłownie wejść na trasę prowadzącą na szczyt. Wybraliśmy południowe wejście. Możecie wybrać północne, nam się nie chciało, poza tym historia przyznała nam rację, ale o tym trochę później.
Samo wejście jest dosyć proste i początkowo przypomina spacer po zalesionym grzbiecie. Dosyć gwałtownie przechodzimy w skały zatrzymując się u stóp wyłupanych w kamieniu i ułożonych schodów. Trasa nie jest specjalnie trudna. Dostosowano ją do wieku i możliwości zwiedzających. Oczywiście nie ma szans, by osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim dotarła na szczyt.
Jako, iż byliśmy w połowie drogi, a konkretnie w miejscu, w którym Lilienstein wyrasta z gruntu zrobiliśmy krótką przerwę na wodę i batonik energetyczny. A przy okazji na krótką lekcję historii, na którą was zapraszamy.
Jak już wiemy, Lilienstein jest górą stołową o charakterystycznym kształcie. Leży po prawej stronie Łaby, a rzeka jakby opasuje górę, jak wstążka, którą ktoś zdążył położyć ledwie w połowie obwodu. jeżeli chodzi o samo znaczenie nazwy góry, nie jest jasno określone jej pochodzenie. Jedni szukali sensu w nazwie kwiatu lilii, jednak nie znaleziono dostatecznych dowodów na to, iż faktycznie tak jest.
Najprawdopodobniej nazwa góry wywodzi się od świętego Idziego, którego określano jako St. Gilgen lub St. Ilgen (wcześniejsze nazwy góry brzmiały „Ylgenstein“ i „Illgenstein“).
Na szczycie góry znajdował się czeski zamek pełniący funkcję strażnicą i pełnił swą służebną rolę wobec znajdującego się po drugiej stronie Łaby niezdobytego zamku Konigstein. Istniał on już w 1379 roku, by sto lat później przejść w posiadanie Saksonii.
Wróćmy do wspomnianego przeze mnie południowego szlaku i cofnijmy się do 1708 roku. To wtedy król August Mocny, również i nasz władca zlecił wykonanie szlaku w ten sposób, by wejście na górę było łatwe i dostępne dla wszystkich.
Szczyt Lilienstein zadziwia swym bogactwem. Szereg punktów widokowych, mostki i platformy łączące gołe, rozczapierzone szczyty pozwalają zachwycać się rozciągającymi się w dole perłami: Bastei, twierdza Konigstein, zakola Łaby, po której regularnie kursują parostatki, a jutro my tam ruszymy z naszym kajakiem; Pfaffenstein z jej wyjątkową Barbarine, czy błyszczącymi w słońcu skałkami pełnymi wspinaczy. A gdzieś tam po prawej stronie, niewidoczna Florencja Północy – Drezno.
Powierzchnia góry jest ciekawostką samą w sobie, bo nagle zapominasz, iż jesteś na szczycie góry. Możesz zebrać jagody. Możesz położyć się i patrzeć w niebo ukryty zaroślami i sosenkami. Możesz jeść kanapki na skraju skały i zakochać się w widoki na Bad Schandau i Schmilkę.
Możesz iść na kawę i ciacho, a choćby porządny obiad w karczmie, która istnieje tu od 1873- ego roku, ale możesz również schronić się między drzewami. Wiatr, który szalał po odkrytej stronie Lilienstein urywał wszystko co miał urwać.
Możesz też podejść do blisko 20- metrowej wysokości obelisku upamiętniającego osiemsetlecia panowania w Saksonii rodu Wettynów, z którego wywodzi się Stanisław August. A przy okazji znajdziesz się w najwyższym punkcie góry, czyli na wysokości 415.2 metrów nad poziomem morza.
Nieco dalej znajduje się nieco mniejszy obelisk, na którym widać znak domu panującego, czyli dwie skrzyżowane szable. Konstrukcja ta powstała w celu upamiętnienia pobytu w tym miejscu miłościwego pana naszego.
I tak to tu wygląda: powoli, gdzieś w zawieszeniu poza czasem i przestrzenią. A w ogóle to wiecie, iż stała tu drewniana wieża widokowa? Jakby mało było tego, iż jest tu wietrznie i wysoko. Tak, została udostępniona turystom w maju 1889 roku, jednak w latach trzydziestych ubiegłego wieku została rozebrana.
Jeśli macie przygotowane plany zwiedzania Saksonii i nie ma w nich Lilienstein, czym prędzej nanieście poprawkę i wejdźcie na górę, która nie tylko pokaże wam piękno tego miejsca, ale odkryje nieznane karty historii polsko – niemieckiej.
Póki co zachwyćcie się razem z nami oglądając galerię: