Jadwiga zaparkowała swój samochód pod biurem i pośpieszyła do wejścia. Przed nią szły dwie dziewczyny, rozmawiając powoli. Tuż przed drzwiami zatrzymały się nagle, blokując jej drogę. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła na boki i szarpnęła drzwi wejściowe.
„Ej, gdzie się pchasz…” – usłyszała za plecami obelgi.
Innym razem odpowiedziałaby tym samym tonem, ale dziś Jadwiga była spóźniona. Nie wdawała się w kłótnię, tylko pobiegła dalej, w stronę windy. Ludzie już wchodzili do środka. W ostatniej chwili wślizgnęła się do kabiny, wpychając mężczyznę do tyłu.
„Przepraszam” – mruknęła, odwracając się do zamykających się drzwi. Na moment między nimi mignęły wściekłe twarze dziewczyn, które ją ścigały. Winda ruszyła w górę. *Trzeba było im pokazać język* – pomyślała z opóźnieniem.
Szybki bieg sprawił, iż się zarumieniła, a włosy się potargane. Z tyłu było lustro, ale w windzie tłok – nie dało się do niego dotrzeć. Przeciągnęła dłonią po włosach.
Za plecami ktoś prychnął. Była pewna, iż to ten mężczyzna, na którego wpadła. Spojrzała przez ramię. Stał za nią, patrząc z uniesioną brodą – albo jej się tak wydawało przez różnicę wzrostu. Poczuła przyjemną woń jego wódki kolonialnej. Przez mgnienie patrzyli na siebie. Jadwiga gwałtownie odwróciła głowę, wzburzając obłok włosów.
Winda lekko drgnęła, zatrzymując się. Drzwi rozsunęły się, a Jadwiga wyszła, czując na plecach jego wzrok.
„Co, podobała ci się?” – zapytał Krzysztof Marka, gdy winda ruszyła znowu. – „Ona cię lubi. Widziałeś, jak ją rozpierało, żeby cię obrazić?”
„Daj spokój. Rzęsami i zgrabnymi nóżkami mnie nie złapiesz. Stary wyga. Na razie taka lekka i zadziorna, ale jak wyjdzie za mąż, pokaże, jaka jest naprawdę. 'Kochanie, Kinga z mężem była na Malediwach, a my znowu do Turcji? Nuda. U Basi trzy futra, a ja mam jedno. Czuję się jak żebraczka…'” – Marek nadął usta, przedrzeźniając ton żony. Śmiech rozległ się wokół.
„Po prostu pech z Beatą” – powiedział Krzysztof.
Winda zatrzymała się, a przyjaciele wyszli.
„W prawo” – podpowiedział Krzysztof.
„Zgoda. Po niej to i patrzeć na kobiety nie mogę. Dość gadania” – odparł Marek. – „Tu?” – zatrzymał się przed szklanymi drzwiami.
Tymczasem Jadwiga wysłuchiwała reprymendy szefa.
„Gdzie się włóczysz?! Klient się wkurzył, psujesz deal!” – krzyczał, aż ślina tryskała.
„Janie Eugeniuszu, przysięgam, to ostatni raz. W korku utknęłam…”
„Oszczędź mi szczegółów. Mniej spać, wcześniej wyjeżdżać. Jeszcze raz się spóźnisz, przysięgam, Kowalska, nie ważne, iż matka chora – zwalniam. A teraz znikaj mi z oczu. Bierz próbki i ruszaj do klienta.”
Jadwiga wycofała się do drzwi.
„Dziękuję, Janie Eugeniuszu. Już lecę. Obiecuję, przysięgam, więcej się nie powtórzy…” – otworzyła drzwi plecami i wyszła, oddychając z ulgą.
„Skowroński cię szukał. Wściekał się” – powiedziała koleżanka, gdy weszła do biura.
„Już mnie znalazł” – Jadwiga złapała przygotowaną teczkę i wyszła.
Nie czekała na windę – zbiegła schodami, wybiegła z budynku i zastygła na parkingu przed samochodem. W pośpiechu zaparkowała swoją małą „Hyundaikę” zbyt blisko „Kii” przed nią. Liczyła, iż kierowca za nią zostawi trochę miejsca.
Ale on też się spieszył. Ogromny, czarny „Mercedes” groźnie górował nad jej skromnym autem, niemal dotykając tylnym zderzakiem. Jadwidze nie dało się wyjechać. *Co teraz? Gdybym tak zaparkowała, byłaby awantura…* Choć właśnie tak zrobiła.
Nie mogła iść pieszo. Wsiadła za kierownicę, rzuciła teczkę na fotel pasażera, przekręciła kluczyk i zaczęła ostrożnie wydostawać się z pułapki.
Nerwy. W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia. Na pewno Jan Eugeniusz już dzwonił i mówił, iż jedzie. A ona traciła czas, próbując wyjechać.
Oszacowała, iż uda się wycofać bez uderzenia w „Mercedesa”. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie. Uderzenie było lekkie, ale wystarczyło, by alarm w drogim aucie zawył. Jadwiga wjechała trochę do przodu, wysiadła i obejrzała szkody. Na przednim błotniku „Mercedesa” była rysa i małe wgniecenie. *Dobra, przynajmniej światła nie rozwaliłam.* Auto mrugnęło światłami i ucichło.
Rozejrzała się bezradnie. Na parkingu nikogo. Kamery były, ale daleko i pod złym kątem – nie złapią numeru. Westchnęła, wsiadła i ruszyła z piskiem opon. Nie miała już nic do stracenia.
Gdy wróciła, „Mercedesa” już nie było. *Może właściciel nie zauważył? Ale jeżeli tak, to mnie znajdą. Wszyscy znają moją „Hyundaikę”.* Machnęła ręką, wsiadając do windy. I nagle przypomniała sobie tamtego mężczyznę.
Minął tydzień, nikt jej nie szukał. Ale pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.
„Jadwiga Stanisławowna Kowalska? … Kapitan Żukowski…” – początkowo nie słuchała, pisząc na komputerze. Przy słowie „kapitan” zastygła. – „Czy samochód o numerze… należy do pani?”
„Tak” – odpowiedziała, ignorując czerwone światło alarmu w głowie. Ale było za późno.
„Czekam na panią w komendzie… szósty gabinet… jeżeli pani nie przyjdzie, wyśle wezwanie.”
„Przyjdę” – obiecała.
Twarz płonęła, słuchawka przykleiła się do spoconej dłoni. *Zauważył. Cholera! Na takich wozach nie jeżdżą zwykli ludzie.* Jak mogła tak głupio zaparkować? Ale i on był winny – postawił auto za blisko. Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie.
„Dwudziestego czwartego lipca uderzyła pani w samochód na parkingu. I uciekła. To już poważne wykroczenie. Co pani naAle gdy po wszystkim spotkali się przypadkiem w tej samej windzie, a on zapytał, czy może odprowadzić ją do domu, Jadwiga zrozumiała, iż czasem choćby najgorsze błędy mogą prowadzić do czegoś dobrego.