Lekcje za kierownicą

newsempire24.com 3 dni temu

Lekcje jazdy

Kinga zaparkowała samochód pod biurowcem i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia. Przed nią dwie dziewczyny szły powoli, prowadząc rozmowę. Tuż przed drzwiami nagle stanęły, blokując jej przejście. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła na boki i szarpnęła drzwi do środka.

— Hej, gdzie się pchasz… — za plecami posypały się wulgaryzmy.

Innym razem odpowiedziałaby tym samym, ale dziś Kinga była spóźniona. Uniosła tylko wzrok i pobiegła dalej, w stronę windy. Ludzie już wchodzili do jej otwartych drzwi. W ostatniej chwili wślizgnęła się do środka, uderzając w mężczyznę i spychając go do tyłu.

— Przepraszam — mruknęła, odwracając się do zamykających się drzwi.
Na moment między nimi mignęły złe twarze dziewczyn, które ścigały Kingę. Drzwi zamknęły się i winda ruszyła w górę. „Trzeba było im pokazać język” — pomyślała Kinga z opóźnieniem.

Od biegu miała wypieki, włosy się rozczochrały. W windzie było lustro, ale nie dało się do niego przecisnąć. Przesunęła dłonią po włosach.

Za plecami ktoś prychnął. Kinga była pewna, iż to ten mężczyzna. Obróciła się, by to sprawdzić. Patrzył na nią, uniósłszy brodę. A może tylko jej się wydawało przez różnicę wzrostu. Poczuła delikatny zapach jego wód kolońskiej. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Kinga gwałtownie odwróciła się, unosząc obłok włosów.

Winda zatrzymała się, drzwi się otworzyły, a Kinga wyszła, czując na plecach jego wzrok.

— Podobała ci się? — zapytał Krzysztof Jakuba, gdy winda znów ruszyła. — Ty jej się chyba spodobałeś. Ledwo się powstrzymała, żeby ci nie nawymyślać, co?

— Daj spokój. Rzęsami i zgrabnymi nogami mnie nie złapiesz. Starego wyjadacza nie oszukasz. Dopóki jest taka zadziorna i lekka, ale jak wyjdzie za mąż, to pokaże swoje prawdziwe oblicze. „Kochanie, Ulka z mężem byli na Malediwach, a my znowu do Turcji? Mam dość. U Krysi trzy futra, a u mnie jedno. Czuję się jak żebraczka…” — Jakub wydął usta, komicznie parodiując ton żony.
Wokół rozległy się chichoty.

— Po prostu pechowo trafiłeś z Leną — rzucił Krzysztof.
Winda się zatrzymała i wyszli.

— W prawo — wskazał Krzysztof.

— Zgoda. Po niej nie mogę patrzeć na kobiety. I koniec tematu — mruknął Jakub. — Tutaj? — Zatrzymał się przy szklanych drzwiach.

Tymczasem Kinga wysłuchiwała reprymendy szefa.

— Gdzie ty się włóczysz?! Klient się wkurzył, psujesz interes! — krzyczał, aż ślina mu tryskała.

— Krzysztof Janie, przysięgam, to ostatni raz. Utknęłam w korku…

— Nie interesują mnie szczegóły. Mniej spać i wcześniej wyjeżdżać. Jeszcze raz się spóźnisz, przysięgam, Kowalska, nie spojrzę, iż matka chora, zwolnię. A teraz znikaj mi z oczu. Bierz próbki i ruszaj do klienta.

Kinga cofnęła się w stronę drzwi.

— Dziękuję, Krzysztof Janie. Już lecę. Przysięgam, to się nie powtórzy… — Wyszła, wzdychając z ulgą.

— Szukał cię Grabowski. Wściekał się — powiedziała koleżanka, gdy Kinga weszła do biura.

— Już mnie znalazł. — Chwyciła przygotowaną teczkę i wybiegła.

Nie czekała na windę, zbiegła po schodach, wybiegła na parking i zastygła przed swoim „Hyundaiem”. W pośpiechu zaparkowała zbyt blisko „Kii” przed nią, licząc, iż kierowca za nią zostawi miejsce.

Ale i on się spieszył. Ogromny czarny „Mercedes” groźnie górował nad jej skromnym autem, niemal dotykając zderzakiem. Kinga była w pułapce. „Co teraz? Jak wyjechać? Gdybym tak zaparkowała, byłaby awantura…” Choć właśnie tak zrobiła.

Nie mogła iść na spotkanie pieszo. Wsiadła, rzuciła teczkę na fotel pasażera, odpaliła silnik i zaczęła delikatnie manewrować. Nerwowo cofała się, skręcała kierownicą, centymetr po centymetrze uwalniając auto.

W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia. Pewnie szef już zadzwonił, iż jedzie. A ona traciła czas.

Oceniła, iż uda się wyjechać, i ostatni raz cofnęła. Zrobiła to zbyt gwałtownie. Uderzyła. „Mercedes” zawył alarmem. Kinga ruszyła do przodu. Wyszła, modląc się, by nie było śladów. Na przednim błotniku „Mercedesa” była rysa i wgniecenie. „Oby nie zauważył” — pomyślała. Wsiadła i odjechała. Straciła już wszystko.

Gdy wróciła, „Mercedesa” już nie było. „Może nie zauważył? Ale jeżeli tak, to mnie znajdzie. Wszyscy znają moje auto. To tylko wgniecenie…” — machnęła ręką, wjeżdżając windą do agencji reklamowej. I nagle przypomniała sobie tamtego mężczyznę.

Minął tydzień. Nikt jej nie szukał. Ale pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.

— Kinga Mariuszówna Kowalska?… Kapitan Nowak… — Kinga prawie nie słuchała, ale słowo „kapitan” ją otrzeźwiło. — Samochód o numerze… należy do pani?

— Tak — odpowiedziała, ignorując alarm w głowie. Ale było za późno.

— Proszę przyjść na komendę… pokój szósty… — Kinga przestała pisać. — jeżeli pani nie przyjdzie, wyślemy wezwanie.

— Ja… przyjdę.

Twarz jej płonęła. Zauważył. Cholera! Na takich autach nie jeżdżą zwykli ludzie. Dlaczego musiała się spóźnić i tak źle zaparkować? Ale to jego wina. Nie widział, iż stoi za blisko? W brzuchu ścisnęło ją nieprzyjemnie.

— Dwudziestego czwartego lipca uderzyła pani w samochód na parkingu i uciekła. To poważne wykroczenie. Co pani na to?

Kinga przełknęła ślinę. Patrzyła na kapitana jak królik na węża. Palce nerwowo bawiły się torebką.

— Nagrania pokazują, iż pani wyszła i widziała szkodę.

— Jakie wykroczenie? Kierowca „Mercedesa” sam zaparkował za blisko. To tylko mała rysa.

— Jak niby”Zaskoczona jego uprzejmością, Kinga poczuła, jak w jej sercu topnieje lód gniewu, a na twarzy pojawił się cień nadziei na nowy początek.”

Idź do oryginalnego materiału