Dzień dobereł!
Na Amazonie dostępny jest już caluteńki, świeżutki trzeci sezon Legendy Vox Machiny, genialnej animacji od tegoż studia** i Critical Role. Wiadomo już, iż będzie czwarty, ale jego premiera nie pozostało znana, bo VOD ogłosił to dopiero w zeszłym tygodniu. Także ja czekam, a teraz zapraszam Was na recenzję.
Jak pamiętamy, nasza legendarna paczka ma za zadanie pokonać smoki, które w tym sezonie odgrywają rolę głównego złola. Jest to w kij trudne zadanie, a klimat serii nieco się zmienił. Vox Machina przystopowała nieco z humorem, choć przez cały czas tu i ówdzie się on znajdzie; jednak w obliczu tak ogromnego zagrożenia nie ma czasu w kawały, a momentami robi się wręcz nostalgicznie czy melancholijnie.
Zresztą: przejrzałam jeszcze raz openingi do serii i mam wrażenie, iż pierwszy sezon to wybitnie nuty przygodowe, drugi zaś bardziej na akcyjniak, a trzeci to pełna nostalgia. Tylko najlepsze jest to, iż brzmienie melodii prawdopodobnie jest to samo, a zmieniają się tylko scenki na animacji. A ta w trzecim sezonie – w openingu – jest świeżutka.
Zresztą, do animacji jako takiej nie ma co się przyczepiać. Styl jaki jest, każdy widzi. Tutaj zdaje się ogromnymi wyzwaniami przed animatorami były smoki i choreografia walk, bo działo się bardzo dużo. Muszę przyznać, iż ten widoczny komputer w skrzydlatych potworach wcale nie przeszkadza, tu akurat twórcy potrafili zrobić, by 3D nie gryzło się z 2D i to jest przyjemne dla oka.
A napierdalają się aż miło.
I jak włączyłam se pierwszy odcinek, tak już przy drugim nie wiedziałam, jak się oderwać, a noc płynęła, odpływała niczym statek…
…to teraz zawróćmy nim trochę do tematu muzyki, bo trochę śpiewają. W drugim odcinku mamy inny, niż zwykle ending – tzn. przez cały czas zobaczymy jakieś szkice z animacji, ale Scanlan (Sam Riegel) pozwolił sobie zaśpiewać jakąś balladę i jest to bardzo fajne, iż możemy usłyszeć nie kawałek jego twórczości, a całość. I kiedy w którymś kolejnym odcinku znowu wlatuje nowa piosenka, to myślałam, iż dadzą na zakończenie, gdyż zło nie pozwoliło na jej dokończenie. Niestety, malutki zawód – nie dali. Ale za to w ostatnim epizodzie cała drużyna się rozśpiewała.
No i właśnie; fabularnie jedynie, co mogę powiedzieć – by nie spojlerować – to to, iż Vox Machina musi rozprawić się ze smokami. To jest główny wątek i naprawdę widać stawkę. Tu już nikt się nie bawi w bzdetolety, a im bliżej końcówki, tym coraz bardziej odczuwałam melancholię. Cóż, no – taki tok akcji. adekwatnie, gdyby nie zapowiedź Amazona, to myślałabym, iż seria jest skończona, ponieważ takie to trochę wrażenie robiło. Nie mniej, fabuła i tak pozostawiła kilka małych wyjść, by czwarty sezon mógł się w jakiś sposób nawiązać. Więc – zobaczymy, pożyjemy.
Najlepszym określeniem na to, co się dzieje w tym sezonie to: nawalanka. Akcja tak zapieprza, iż gdy tylko dawano widzowi na chwilę oddechu, czułam się wybita z rytmu i jakaś taka niezaspokojona. A walka z Thordakiem (Lance Reddick) spokojnie może przejść do historii może nie animacji, ale fantasy; to jest właśnie czyste złoto dla odbiorców, to jest czysta epickość, to jest rdzeń fantasy, to jest fantasy przez duże Fantasy.
Napisałabym coś o ostatnim odcinku, ale tu musiałabym wjechać w spojlery, a zaręczam: warto obejrzeć „Legendę Vox Machiny”. Jest to jeden z najlepszych seriali animowanych, a wątki LGBT tu wydają się bardzo naturalne i nikomu w zasadzie nie przeszkadzają, a zresztą – bohaterowie mają znacznie większe problemy, niż tęcze.
Trzeci sezon oceniam 8/10, choć do 9 kilka mu brakuje. Mam nadzieję, iż czwarty będzie również zacny*.
** tak, wiem, parę firm ze sobą współpracowało przy produkcji, okej?
* nie, nie będę oglądała spojlerów z sesji, które w dodatku są po angielsku, a więc dla mnie byłoby to mało zrozumiałe.