Lampa omal nie zniszczyła rodziny
Zosia, Wojtek, kto z was rozbił moją lampę? To pamiątka po Janku! Wanda Kazimierzowa uderzyła dłonią w dębowy stół w salonie starego domu Łuczaków, a kurz uniósł się ze zniszczonego obrusa haftowanego makami. Dom zbudowany w latach trzydziestych pachniał starym drewnem, naftaliną, świeżo ugotowanym żurem i lekką wilgocią z piwnicy. Antyczna lampa z brązową podstawą w kształcie winorośli i zielonym abażurem, którą Wanda przechowywała jako pamiątkę po zmarłym mężu Janie, leżała na wyblakłym parkiecie abażur był pomięty, nóżka pęknięta, odsłaniając przewody. Jej siwe włosy spięte były w ciasny kok, kwiecisty szlafrok kołysał się, a okulary w rogowej oprawie zaparowały od złości.
Zosia, piętnastoletnia wnuczka, zerwała się z wgniecionej kanapy. Jej ciemne włosy były rozczochrane, a czarna koszulka z kotami podwinięta, odsłaniając pasek dżinsów. Wskazała palcem młodszego brata, jej głos był ostry.
Babciu, to nie ja! krzyknęła, jej adidasy zaskrzypiały na podłodze. To Wojtek, on ciągle wszystko przewraca, wczoraj tu grał piłką!
Wojtek, dwunastoletni chłopak w pogniecionej granatowej bluzie z kapturem, odłożył tablet, na którym grał w wyścigi. Jego rude włosy sterczały, a oczy rozszerzyły się z oburzenia.
Ja? Zosia, kłamiesz! zawołał, podskakując. Babciu, naprawdę, nie dotykałem twojej lampy! To Zosia wczoraj nagrywała tu tiktoki, skakała jak koza!
Tomasz, syn Wandy, wszedł do salonu. Jego robocza kurtka, cuchnąca olejem i metalem, zwisała z ramion. Był majstrem w fabryce, jego zaróżowiona od zmęczenia twarz błyszczała od potu, a pod oczami widać było cienie po nocnych zmianach.
Mamo, przestań wrzeszczeć, cały dom się trzęsie powiedział, rzucając kurtkę na skrzypiący wieszak. To tylko lampa, stary grat! Po co robić z tego aferę?
Krystyna, synowa Wandy i matka dzieci, układała talerze na stole. Jej jasne włosy wystawały z niedbale związanego kucyka, a fartuch w plamach od żuru i mąki kołysał się przy każdym ruchu.
Tomasz, nie zaczynaj powiedziała, jej głos był spięty. To nie grat, to pamiątka po Janie. Zosia, Wojtek, przyznajcie się, kto to zrobił, i będzie po sprawie.
Lampa leżąca na podłodze nie była już tylko zniszczonym przedmiotem, ale symbolem rodzinnego rozdarcia, w którym każdy widział swoje żale, zmęczenie i brak uwagi.
Wieczorem kłótnia wybuchła z nową siłą. Salon, oświetlony przygaszoną lampą z łuszczącą się farbą, rozbrzmiewał sporami. Wanda siedziała w starym fotelu z wyblakłym obiciem, cerując wełnianą skarpetę. Tomasz pił herbatę z popękanej szklanki z napisem Najlepszy majster. Krystyna zmywała naczynia w kuchni, ale jej głos przedzierał się przez uchylone drzwi, pachnące żurem i koprem. Zosia przekładała kartki podręcznika do biologii, słuchawki zwisały jej na szyi, a Wojtek budował chwiejną wieżę z klocków, które natychmiast przewracały się z głuchym stukiem.
Zosia, widziałam, jak wczoraj tańczyłaś w salonie! powiedziała Wanda, jej okulary zsunęły się na nos. Lampa sama nie spadła!
Zosia cisnęła podręcznik na kanapę, jej policzki zaczerwieniły się, a głos zadrżał.
Babciu, tańczyłam, ale lampy nie dotykałam! krzyknęła, jej warkocz zakołysał się. To Wojtek, rano biegał z piłką, słyszałam, jak nią walił w ścianę!
Wojtek podskoczył, klocki rozsypały się po parkiecie.
Ja z piłką? Zosia, ty to specjalnie! warknął, wskazując siostrę. Byłem w swoim pokoju, grałem w wyścigi! Babciu, ona kłamie!
Tomasz odstawił szklankę, herbata rozprysnęła się na obrus.
Mamo, to stara lampa, o co to całe halo? powiedział, przecierając skronie. W domu bałagan, ja w fabryce haruję po dwanaście godzin, a wy drzecie się jak na targowisku!
Krystyna wyszła z kuchni, wycierając ręce w fartuch.
Tomasz, to nie grat, to pamiątka po Janie! powiedziała, jej głos zadrżał. I nie zwalaj na dzieci, one nie są winne, one są tylko dziećmi! Wando, rozwiążmy to bez krzyków.
Wanda wstała, szlafrok zaszeleścił, a igła wypadła jej z ręki, kłując w palec.
Pamiątka? Krystyno, ta lampa to wszystko, co mi zostało po Janku! krzyknęła, jej oczy zabłysły. Pod nią czytaliśmy listy, planowaliśmy ślub! A wy traktujecie mnie jak starą, zbędną kobietę we własnym domu!
Zosia zerwała się, jej plecak spadł z kanapy.
Babciu, nie chciałam niczego zniszczyć! krzyknęła. Ale ty zawsze na nas krzyczysz, jakbyśmy byli wrogami! Nie wytrzymuję, wychodzę! Wypadła z domu, trzasnęła ciężkimi drzwiami, a jej adidasy zaterkotały po ganku.
Wojtek wykrztusił:
Zosia! Podbiegł do okna. Babciu, to nie ja, ale znajdę ją, obiecuję!
Krystyna rzuciła się do drzwi, zahaczyła fartuchem o krzesło.
Zosiu, wracaj natychmiast! zawołała, ale ulica milczała, tylko pies za płotem zaszczekał.
Tomasz wstał, jego twarz zbladła.
Cholera mruknął, sięgając po kurtkę. Mamo, moja wina. Nie powinienem był nazywać lampy gratem. Idę po Zosię.
Wanda opadła na fotel, okulary zaparowały.
Tomasz, znajdź ją powiedziała cicho. I wybaczcie. Ja przesadziłam.
Lampa na podłodze stała się symbolem ich rozdarcia, a ucieczka Zosi sygnałem, iż rodzina pęka w szwach jak pęknięty abażur.
Następnego dnia Krystyna szukała Zosi po sąsiednich podwórkach, gdzie pachniało mokrą trawą, d Zosiu! zawołała Krystyna, wycierając spocone czoło, gdy zobaczyła córkę siedzącą pod starą lipą, trzymającą w dłoniach połamane kawałki babcinej lampy, którą w końcu znalazła w krzakach za domem, teraz gotowa naprawić wszystko, co pęknięte.