Lajkują, komentują i podbijają zasięgi. Przysługuje im choćby urlop. "Wygląda to jak praca"

kobieta.gazeta.pl 2 godzin temu
W świecie mediów społecznościowych działają mechanizmy, o których większość odbiorców nie ma pojęcia. Jednym z nich są tzw. grupy wsparcia zasięgów, tworzone po to, by ludzie wzajemnie napędzali sobie aktywność. Obowiązuje jasny regulamin codziennego lajkowania i komentowania.
Internet rządzi się prostą zasadą: im więcej reakcji, tym większa szansa, iż dany post dotrze do szerokiej publiczności. Lajki, serduszka i komentarze stały się walutą, która decyduje o tym, co użytkownicy zobaczą na swoich stronach głównych. Często to właśnie jeden prowokujący wpis lub kontrowersyjna opinia potrafi wywołać lawinę dyskusji, do której dołączają kolejne osoby. W efekcie choćby niepozorny post może zyskać ogromny rozgłos. Wystarczy, iż ktoś uruchomi mechanizm napędzający reakcje.


REKLAMA


Zobacz wideo Sposób na hejterów według Joanny Racewicz? Wchodzi na ich profile i zostawia komentarze


Czym są grupy wsparcia zasięgów? Trzeba działać codziennie
W materiale Bartka Dajnowskiego wyemitowanym w "Dzień Dobry TVN" pokazano kulisy działania tzw. grup wsparcia zasięgów. Wszystko zaczęło się od dziennikarki Aleksandry Pakieły, która przypadkiem odkryła istnienie takiej grupy. Opublikowała bowiem post w mediach społecznościowych, do którego dodała konkretny hashtag. - Od razu odezwała się do mnie pewna dziewczyna z prośbą o usunięcie tego hashtagu. Okazało się, iż jest on zarezerwowany dla danej grupy i była to tzw. grupa wsparcia. Nie wiedziałam w ogóle wcześniej, iż coś takiego istnieje - powiedziała w programie śniadaniowym.


Chociaż "grupy wsparcia zasięgów" nie są nielegalne, mają ogromny wpływ na to, jak widzimy i odbieramy treści w internecie. W takich miejscach obowiązuje regulamin. Najważniejszą zasadą jest wzajemne lajkowanie oraz komentowanie postów osób należących do grupy. Trzeba to robić codziennie, to obowiązek. jeżeli ktoś chce sobie zrobić od niego przerwę, może wziąć urlop od komentowania na tydzień, a w wyjątkowych sytuacjach 2 tygodnie, np. wyjazd bez dostępu do internetu, szpital albo ważne prywatne powody. Na dodatek administrator może zweryfikować, czy rzeczywiście odwdzięczasz się komuś w zamian lajkami oraz komentarzami.


Jak zdobyć lajki pod zdjęciem? Tak działają grupy wsparcia zasięgów
- To wygląda tak, iż oni wysyłają sobie post. Muszą sobie nawzajem dawać serduszka, komentarze. To musi być regularne. Mają określoną ilość dziennie, którą oni mogą wykorzystać i którą oni muszą od siebie dać. Wygląda to praktycznie jak praca. Uważam, iż jest to forma oszustwa - wyjaśniła ekspertka ds. mediów społecznościowych marek odzieżowych Emilia Kajfasz. Co ważne, komentarze zwykle nie mogą zawierać wyłącznie emotikony albo jednego słowa typu "super", ale powinny być unikalne. Takie praktyki prowadzą jednak do sztucznego zawyżania popularności treści. Fałszywie napędzane reakcje, czyli komentarze i lajki zdobywane nie dlatego, iż treść faktycznie podoba się odbiorcom, ale dlatego, iż ktoś musi je zostawić, tworzą fałszywy obraz danego twórcy. Z tzw. grup wsparcia zasięgów nierzadko korzystają osoby, które prowadzą tematyczne konta, np. o książkach lub kosmetykach.
Przez tego typu praktyki często poszkodowani są przedsiębiorcy. Kiedy firma chce współpracować z influencerem, zwykle patrzy właśnie na te liczby: ile ktoś ma lajków, komentarzy, obserwujących, jak szeroki ma zasięg. jeżeli te statystyki są sztucznie "pompowane", może uznać, iż dana osoba jest świetnym partnerem reklamowym, choć w praktyce jej realny wpływ na odbiorców jest dużo mniejszy. W efekcie kampania oparta na nieprawdziwych zasięgach często nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Reklama trafia do ludzi, którzy tak naprawdę nie są prawdziwymi fanami danego twórcy, a jedynie uczestnikami grup napędzania zasięgów. Sprzedaż nie rośnie, a firma traci pieniądze, bo zapłaciła za iluzję, a nie realny wpływ.


Pod postem Dajnowskiego na Instagramie na ten temat pojawiło się sporo komentarzy. Duża część internautów nie zdawała sobie sprawy, iż istnieje coś takiego jak "grupy wsparcia zasięgów". Są więc zszokowani, do czego są w stanie posunąć się influencerzy, żeby zdobyć rozgłos. Niektórzy przyznali, iż swego czasu sami należeli do takich grup albo dostawali propozycje, aby do nich dołączyć. Okazuje się, iż to zjawisko było już popularne choćby 10 lat temu, gdy media społecznościowe nie były jeszcze tak rozwinięte, jak teraz.
Dla mnie te grupy to jedna z najbardziej absurdalnych stron social mediów.
To brzmi jak jakaś sekta. Autorytarny przywódca, techniki manipulacji, kontrola umysłu i instrumentalne traktowanie członków.
Że też ludzie wstydu nie mają.
Myślałem, iż te grupy już wymarły. Gdzieś z dekadę temu było ich pełno, a tu proszę! przez cały czas mają się dobrze. Niesamowite!
Sztuczny tłum. Ci ludzie nie są zaangażowani faktycznie. Więc to bez sensu. Nie przynosi korzyści tak naprawdę. Lepiej mieć mniejszą, ale realną społeczność niż duże 'widmo'.
Od dawna tępię te grupki... To jest koszmar i oszustwo.
Idź do oryginalnego materiału