Kwiatowy urok w listopadzie

newsempire24.com 6 dni temu

**Bukiet stokrotek w listopadzie**

Zaciągnęłam szlafrok i podeszłam do okna. Na drzewach zostało już kilka liści. Delikatna, biała warstwa pokryła zwiędłą trawę i dach sąsiedniego domu. Wczoraj wieczorem mżyło, a w nocy przymroziło. Zimny, ponury listopad – zapowiedź długiej, bezlitosnej zimy.

Westchnęłam. Smutek za oknem, smutek w sercu. Cały weekend spędzę sama w domu. Smutek…

***

Wtedy też był listopad. W przerwie obiadowej Kasia pobiegła do baru naprzeciwko biura, gdzie sprzedawali dania na wynos. Z koleżankami chodziły tam na zmianę. Mżyło, ale nie wzięła parasolki – z nią niewygodnie nosić reklamówki z jedzeniem.

Na jezdni nie było ani jednego samochodu. Kasia śmiało weszła na przejście dla pieszych. Ulica była spokojna, bez świateł. Nie zauważyła, jak zza rogu wyłonił się terenowy samochód. Usłyszała pisk opon tuż obok i zastygła w bezruchu, wtulając głowę w ramiona i zasłaniając twarz dłońmi.

— Chcesz się zabić? Życie ci nie miłe? — rozległ się gniewny krzyk.
Kasia opuściła ręce i otworzyła oczy. Przy samochodzie stał młody mężczyzna, błyszcząc czarnymi, rozgniewanymi oczami.

— Trzeba patrzeć, gdzie się idzie. Jak już chciałaś pod koła, to lepiej było iść na aleję — syczał, patrząc na nią.

Nie poruszyły jej ostre słowa, ale jego wygląd. Wysoki, w rozpiętym czarnym płaszczu, z mocną szczęką podkreśloną modną brodą. Oczy tego wymarzonego mężczyzny rzucały w jej stronę iskry gniewu.

— A pan myśli, iż jak ma pan wypasiony samochód, to wszyscy mają się panu rozpłaszczać? Tu nie ma świateł. Droga była pusta. Nie złamałam przepisów, szłam po pasach. Trzeba było zwolnić przed zakrętem. Ludzie tu chodzą, swoją drogą — przeszła do kontrataku.

Mężczyzna przyjrzał jej się uważnie.

— Faktycznie się spieszyłem. jeżeli wszystko w porządku, to jadę. Przepraszam — rzucił już przez ramię, kierując się do auta.

Kasię jeszcze długo trzęsło po tym spotkaniu: o mało nie potrącił, a jeszcze nakrzyczał. Następnego dnia deszcz nie padał. Kasia nie spieszyła się, gdy szła do baru, ostrożnie stąpając po pasach. Nagle z boku trzasnęły drzwi samochodu, a ona natychmiast cofnęła się na bezpieczny chodnik. Z zaparkowanego niedaleko terenowca wyszedł ten sam mężczyzna. Z wdziękiem podszedł, uśmiechając się.

— Boże, czego teraz? Niech pan jedzie. Zaczekam — powiedziała, czując, jak serce bije jej mocniej na widok jego uśmiechu.

— Przepraszam. Czekałem na panią. Chcę naprawić wczorajsze nieporozumienie. Może zjemy razem obiad? W ramach zadośćuczynienia za moją gburowatość i na znak zgody. — Uśmiechnął się, błyskając równymi, białymi zębami.

— Dziś się pan nie spieszy? — spytala ostrożnie.

Siedzieli w barze, a ona zapomniała o całym świecie. Od razu zauważyła obrączkę na jego palcu. Żonaty. Serce zabolało ją z irytacji. Okazał się prawnikiem, ojcem dwóch córek. Poprosił o jej numer i od razu zadzwonił, by mogła zapisać jego. Na wszelki wypadek. Prosił, by się zgłosiła, jeżeli będzie potrzebowała pomocy prawnej.

Kasia nie zamierzała dzwonić. Ale po dwóch dniach on zadzwonił i zaprosił ją na obiad do restauracji na drugim końcu miasta, gdzie mało kto mógł ich znać.

— Wielu mnie tu rozpoznaje, nie chcę plotek — wytłumaczył.

Nie wiedziała, jak to się stało, iż zaczął wpadać do jej mieszkania. Niczego, zawsze niespodziewanie i na krótko. W weekendy siedziała sama i tęskniła, podobnie jak w święta. Od razu powiedział, iż nie zostawi żony, uwielbia dzieci i nigdy ich nie porzuci.

Na języku wierciło jej się pytanie: po co w takim razie do mnie przychodzi? Ale bała się wyjść na głupią i odstraszyć go rozmową. Zakochała się, a wystarczały jej te okruchy chwilowego szczęścia, które jej dawał. Zwłaszcza iż nie miała wielkiego doświadczenia z mężczyznami.

***

W sobotę Kasia długo wylegiwała się w łóżku. Nie miała dokąd się spieszyć, nie musiała się stroić, i tak spędzi dzień w domu. Stała w szlafroku przy oknie, zapominając choćby uczesać włosów. Gdy zadzwonił dzwonek, poszła otworzyć, choćby nie sprawdzając w lustrze, jak wygląda.

Marek wpadł jak wicher, przyciągnął ją mocno, między pocałunkami mówiąc, iż ma tylko pół godziny… Gdy zniknął tak nagle, jak się pojawił, Kasia wzięła prysznic i znowu stanęła przy oknie. Biały szron na trawie już stopniał, a asfalt lśnił jak po deszczu.

„I tyle z tej miłości. Znowu jestem sama. Zawsze tak — wpadnie jak huragan, choćby nie zdążymy porozmawiać, i znika. Ale wygospodarował dla mnie te pół godziny mimo weekendu. To coś znaczy” — przekonywała siebie. Niespokojne serce wciąż biło mocno, ciało jeszcze drżało od wspomnień jego uścisku i pocałunków. Przytuliła się sama do siebie.

Nie po raz pierwszy myślała: co dalej? Jak długo to potrwa? Jak długo będzie zadowalać się okruchami miłości między spotkaniami, bez nadziei na przyszłość? Prędzej czy później przestanie przychodzić… Nie chciała o tym myśleć. Musiała zebrać siły i sama zakończyć to szaleństwo, póki nie jest za późno. Nie do zniesienia jest być drugą, dzielić go z żoną. Ale odejść, gdy kochasz… Oj, to nie takie proste.

W tygodniu nie udało mu się wyrwać do niej. W piątek niespodziewanie zadzwonił i zaprosił do restauracji.

— Kochanie, strasznie za tobą tęskniłem. Mam godzinę. Czekam na ciebie. Na drogach korki, szybciej będzie metrem. — Podal adres i się rozłączył.

Kasia zakręciła się po biurze. Wyrwała płaszcz z szafy, niedbale owinęła szalik wokół szyi, ledwo musnęła usta pomadką.

— Zastąpisz mnie? Ząb mnie boli, nie wytrzymam. Dobrze? — powiedziała do Agnieszki przy sąsiednim biurku.

— Jasne — skinęła głową z porozumiewawczym uśmiechem.

Kasia zapinała płaszcz wKasia spojrzała w niebo, gdzie między chmurami przebijał się pierwszy promień słońca, i zrozumiała, iż czas iść dalej – sama, ale wolna.

Idź do oryginalnego materiału