**Pamiętnik**
Leżałam z zamkniętymi oczami. Na przeciwległym łóżku siedziała Weronika, skrzyżowawszy nogi, i czytała na głos podręcznik. Nagle mój telefon rozbrzmiał popularną melodią. Weronika zamknęła książkę i spojrzała na mnie z wyrzutem.
Niechętnie odebrałam. W mgnieniu oka już siedziałam na łóżku. Wyrzuciłam telefon, wstałam i zaczęłam biegać po wąskim pokoju, pakując do torby sportowej rzeczy z szafy.
– Gdzie się wybierasz? Co się stało? – zaniepokoiła się Weronika.
– Dzwoniła sąsiadka, mamę zabrali do szpitala, zawał. – Zapięłam suwak torby i ruszyłam do drzwi, gdzie wisiały nasze kurtki stały buty.
– Jutro egzamin. W szpitalu się nią zajmą. Zdajesz i jedziesz – powiedziała, wstając i patrząc, jak wkładam buty.
– Słuchaj, Werka, wytłumacz w dziekanacie. Wrócę i wszystko ogarnę. Zdaję sesję w wakacje. Mam autobus za czterdzieści minut.
– Zadzwoń, jak tylko coś się dowiesz – zawołała, ale już wybiegłam na korytarz. Za cienkimi drzwiami słychać było tylko stukot moich obcasów.
Weronika wzruszyła ramionami i wróciła do pokoju. Zobaczyła ładowarkę na moim łóżku, złapała ją i boso pobiegła za mną.
– Kamila! Kamilaa, stój! – krzyczała, schodząc po schodach.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. Weronika przeskoczyła trzy stopnie, pchnęła drzwi i prawie wyleciała za mną na zewnątrz.
– Kamila!
Obejrzałam się i zobaczyłam w jej ręce kabel. Wróciłam po niego.
– Dzięki. – I znów pobiegłam przed siebie.
– Nowak, co to za cyrk? Jedna prawie drzwi wyrwała, druga boso na mróz! Naćpałyście się? – zza biurka poderwała się woźna, pani Grażyna.
– Przepraszam, pani Grażyno, nie ćpamy – odparła Weronika, przestępując z nogi na nogę. W stopy wbijały się ziarenka piasku naniesione butami. Przed akademikiem lód był grubo posypany piaskiem.
– U Kamili mama trafiła do szpitala. Zimno mi, mogę już iść? – Nie czekając na odpowiedź, pobiegła po schodach.
– O, Jezu! – Pani Grażyna ciężko opadła na krzesło i przeżegnała się. – Zachowaj nas, Panie!
Weronika wróciła do pokoju, otrzepała stopy z piasku, posprzątała moje porozrzucane rzeczy, wzięła czajnik i poszła do kuchni. Jutro egzamin, ogrzeje się herbatą i wróci do książek.
Już ściemniło się, gdy do drzwi zapukano delikatnie.
– Kto tam? – krzyknęła, ale nikt nie odpowiedział.
Wstała i otworzyła.
– Cześć! – Stał przed nią Marek, trzymając w ręku skromny bukiecik.
– Wejdź. – Wpuściła go i dopiero potem powiedziała, iż wyjechałam do domu.
– Przecież jutro ma egzamin – zdziwił się.
– Pójdę do dziekanatu, wyjaśnię, iż mama zachorowała, zaliczy w sesji poprawkowej. – Weronika nie spuszczała wzroku z bukietu.
– To dla ciebie – Marek podał jej kwiaty.
– Dzięki. Herbaty chcesz? – Podeszła do okna, wzięła słoik.
– Naleję wody, a ty się rozbieraj. – Uśmiechnęła się i wyszła.
Marek zdjął tylko buty, zrobił dwa kroki i usiadł na moim łóżku. Przeciągnął dłonią po tanim kocu, jakby mnie głaskał.
Weronika wróciła, postawiła słoik z kwiatami na stole, odsunęła się i spojrzała na bukiet.
– Ładne. Co to za kwiaty?
– Groszek pachnący – odparł Marek. – Muszę już iść. – Wstał.
– Mia*”A potem, po latach, zrozumiałam, iż czasem przeszłość przychodzi nie po to, by nas zranić, ale by wreszcie pozwolić nam odetchnąć.”*