Przez lata były symbolem krakowskiego Rynku, tak samo jak hejnał czy obwarzanki. Ale i one musiały zmierzyć się z miejską biurokracją, uchwałą krajobrazową i – co tu dużo mówić – urzędniczą nieporadnością. Kwiaciarki z Rynku Głównego od 1 maja 2026 roku będą działać na nowych zasadach. Zamiast tajemniczych poddzierżaw i umów z pośrednikami, ma być prosto i przejrzyście: przetarg, a potem indywidualne umowy z miastem. Wreszcie.
Dotychczas handel kwiatami odbywał się w dość osobliwy sposób: teren o powierzchni 144 mkw. dzierżawiła od miasta jedna spółka, która następnie podnajmowała miejsca poszczególnym kwiaciarkom – będącym jednocześnie jej wspólnikami. Tak było od lat. Ale w tym roku miasto zdecydowało: z tym koniec. Umowa z 9 października 2020 r. wygasa 30 września, a teren ma wrócić w ręce miasta do końca kwietnia 2026 r. Potem ogłoszony zostanie przetarg.
Nowe zasady mają być proste. Przedsiębiorcy będą startować w konkursie ofert, tak jak właściciele stoisk z obwarzankami czy pamiątkami. Z wygranymi miasto podpisze umowy czasowego udostępnienia nieruchomości. W teorii – równe szanse dla wszystkich i pełna transparentność. choćby obecny dzierżawca będzie mógł stanąć do rywalizacji.
Decyzja o przetargu brzmi rozsądnie. Ale zanim do niej doszło, władze miasta przez kilka lat brnęły w rozwiązania, które okazały się – delikatnie mówiąc – średnio udane.
Najpierw poszło o estetykę. Uchwała krajobrazowa i przepisy Parku Kulturowego Stare Miasto nie zostawiały złudzeń: słynne żółte parasole z reklamą radia, od lat wpisane w pejzaż Rynku, były nie do utrzymania. Trzeba było wymyślić coś nowego.
W 2022 roku na płycie Rynku pojawił się prototyp nowego stoiska. Drewniano-szklana konstrukcja miała być kompromisem między wymogami konserwatora a potrzebami kwiaciarek. Miała być mobilna, lekka, funkcjonalna. Miała – bo gwałtownie okazało się, iż więcej w niej problemów niż zalet.
Kwiaciarki narzekały, iż stoisko jest za wysokie, w środku gorąco jak w szklarni, a kwiaty więdną szybciej niż na zwykłym straganie. Markizy, które miały dawać cień, okazały się niewygodne i mało praktyczne. Konstrukcja bardziej przypominała pawilon wystawowy niż miejsce do sprzedaży kwiatów.
Miasto próbowało ratować sytuację. Po uwagach sprzedawczyń wprowadzono poprawki – zrezygnowano z markiz na rzecz parasoli, obniżono konstrukcję, zmieniono materiały. W 2023 roku stanął „ulepszony” model, który urzędnicy nazwali finalnym. Ale i ten nie wzbudził zachwytu. Część mieszkańców mówiła, iż nowoczesna bryła kłóci się z zabytkową przestrzenią Rynku, inni – iż wygląda jak przeszklona budka do sprzedaży lodów.
Nowe stoiska budziły emocje nie tylko estetyczne. Zaczęły się też pytania o pieniądze. Prototyp kosztował blisko 200 tys. zł, a plan na kilka kolejnych stoisk oznaczał wydatek rzędu kilkuset tysięcy.
Kwiaciarki czuły się w całej tej historii pomijane. Powtarzały, iż konsultacje były tylko na papierze, a realne uwagi nie zawsze uwzględniane. Miasto tłumaczyło, iż projekt musi spełniać wymogi konserwatora, przepisy krajobrazowe i zasady parku kulturowego. Efekt był taki, iż przez kilka lat testowano pawilony, poprawiano projekty i tłumaczono się z kosztów – a ostatecznie żadne nowe stoiska nie zostały wdrożone na stałe.
Dlatego teraz, po latach prób i błędów, władze miasta wybrały prostsze rozwiązanie: przetarg na miejsca. – Priorytetem jest zachowanie tradycji sprzedaży kwiatów, które od lat podkreślają wyjątkowy klimat Rynku Głównego – przekonują urzędnicy.
Czy tym razem się uda? Przetarg ma wyłonić nowych dzierżawców na przejrzystych zasadach, a stoiska – niezależnie od ich kształtu – mają zostać na Rynku na stałe. Kwiaciarki będą mogły skupić się na tym, co potrafią najlepiej: sprzedawać kwiaty mieszkańcom i turystom. A urzędnicy? Być może nauczą się, iż czasem mniej znaczy więcej.
Jarek Strzeboński