Kuzynka Zimy

newsempire24.com 5 dni temu

DZIENNIK WSPOMNIEŃ

Moja kuzynka Zosia zawsze była dla mnie wzorem do naśladowania. Mieszkała w Warszawie, ja – we Wrocławiu. Na wakacje rodzice co roku wysyłali nas na wieś do dziadków. Tam dniem i nocą byliśmy nierozłączni z Zosią. To były najszczęśliwsze chwile.

Wszystko mi się w niej podobało: jej zgrabna sylwetka, bujne kręcone włosy, warszawskie ubrania. Choć dziś, z perspektywy lat, widzę, iż wcale nie była pięknością.
Patrzę na dziecięce fotografie – niziutka, pulchna, z nieregularnymi rysami twarzy. Do tego sepleniła. Ale jej urok i optymizm przyćmiewały wszystkie niedoskonałości. Chłopcy krążyli za nią jak muchy za miodem.

Zosia byłaby świetnym przywódcą – potrafiła zapanować nad całą bandą. Dzieciaki słuchały jej bez sprzeciwu. Uchodziła za zadziorną i szaloną. Miała niespokojną naturę. Często jej zachowanie mnie niepokoiło. Ja byłam cicha i spokojna…

Pewnego dnia Zosia przywłaszczyła sobie nową książkę o Kubusiu Puchatku z wiejskiej biblioteki i pod koniec wakacji zabrała ją do Warszawy. Drżałam jak osika. A nuż ktoś się zorientuje! Mieliśmy wtedy po osiem lat. Dla mnie jej postępek był niewytłumaczalny. Przecież byliśmy wzorowymi uczniami! Ale w głębi duszy podziwiałam taką siostrę. Książkę musiałyśmy w końcu oddać – dziadek nie pozostawił nam wyboru. A babcia „doprawiła” naukę pokrzywą we właściwym miejscu. Tamtego dnia spotkała nas surowa kara: zero słodyczy. Mnie oskarżono o ukrywanie „niesłychanej” zbrodni:
– Dziewczyny, nie wiecie, iż na wsi wszystkie ściany są ze szkła? Wystarczy rzucić słowo, a zaraz rozniosą je po całej wsi. Córki nauczyciela – złodziejki! Gdzie to słyszane?!

To była wielka rodzinna afera. Pewnie dlatego wciąż o tym pamiętam.
Zosia świetnie pływała, skakała ze spadochronem (chodziła do klubu skoczków), biła się jak chłopak. Wrażeń z trzech miesięcy wakacji starczało mi aż do kolejnego lata. Byłyśmy nierozłączne, choć tak różne. Ona – wiatr w polu, ja – cicha woda…

Dziadek był nauczycielem. Co lato „katował” nas dyktandami i wypracowaniami. Ja – wzorowa uczennica, żadnej plamy, piękne pismo; Zosia – pełno błędów, litery jak krzaki. Ale nigdy się tym nie przejmowała. Dziadek zżymał się:
– Jak wnuczka nauczyciela może tak brzydko pisać?!
Ona machała ręką. Babcia straszyła:
– Weronika zostanie dyrektorką, a ty, Zosiu, ulice będziesz zamiatać!

Lata mijały, dorastałyśmy. Nie mogłyśmy doczekać się lata, by znów się spotkać. Zimą pisałyśmy listy. Najpierw dzieliłyśmy się dziecięcymi sekretami, potem – dziewczęcymi.

Pewnego dnia nadeszło „wesele”. Dla mnie zbyt wcześnie – wyszłam za mąż w wieku 17 lat, nigdy tego nie żałowałam. Córkę urodziłam w 18. Skończyłam politechnikę. Zosia ledwo skończyła szkołę z „tróją” w dzienniku. Poszła do pedagogikum. Nigdy nie zrozumiałam tego wyboru – z jej wadą wymowy i słabymi ocenami… Ciocia Marysia (jej mama) musiała sypać prezentami, by córka w końcu dostała dyplom.

Później Zosia zabrała się za doktorat, ale zdrowie ją zawiodło. Pewnie na emeryturze wróci do tego pomysłu… Taka już jest.

Gdy miałam 20 lat, pojechałam na jeden dzień do Warszawy. Głównie po to, by zobaczyć się z Zosią. Nie widziałyśmy się od lat. Chciałam też poznać jej męża, Benedykta. Nie byłam na ich ślubie. Ale nie przypuszczałam, jak ta wizyta się skończy…

Najpierw odwiedziłam ciocię Marysię. Zaraz zaczęła płakać nad zięciem:
– Weroniko, wszyscy byliśmy przeciw temu małżeństwu! Miała świetnego kandydata na męża. I nagle pojawił się ten Benek! Tyran, zazdrośnik i babiarz! Zosia jak królik dała się omamić! Będzie cierpiała, zobaczysz! Pewnie choćby bije! Ale trudno, muszą wytrzymać – dziecko w drodze.

Następnie poszłam do Zosi. Była w ciąży. Wyglądała pięknie, ale w jej oczach była smutna. Są kobiety, które lubią grać ofiary…

Po rozmowie z Benkiem zrozumiałam ciocię. Ale Zosia… Moja dumna siostra była całkowicie pod jego wpływem! Patrzyła na niego z uwielbieniem. A on mówił bez ogródek. Zaskoczyła mnie ta zmiana w Zosi.

Wieczorem wzniosłyśmy toast szampanem. Potem wyszliśmy na spacer. Gdy wróciliśmy, Benek rozkazał Zosi:
– Idź spać, żono. My z Weroniką jeszcze przejdziemy się.
Zaprotestowałam, ale ściśnął mi dłoń tak mocno, iż się poddałam. Zostałam z nim w parku. Nagle próbował mnie pocałować! Udało mi się uniknąć jego ust.
– Wracajmy! Zosi pewnie nudno – powiedziałam.

Nie spodobało mu się to. Zniknął w ciemnościach. Zostałam sama. Na szczęście zapamiętałam, iż w ich oknie stał wielki fikus. W końcu trafiłam.

Zosia otworzyła drzwi:
– Pożarłam ci łóżko w kuchni. Gdzie się tułałaś? Dobranoc.
Benek już spał. Rano Zosia przestała ze mną rozmawiać. Nie wiem, co jej o mnie napisał. Musiałam uciekać na pociąg. Wyjechałam z poczuciem winy.

Nie rozmawiałyśmy przez 20 lat. Ale śledziłam jej życie. Ciocia pisała, iż Zosia urodziła syna. Później chciała się rozwieść, ale jednak zostali. W wieku 30 lat urodziła drugiego.

Przez długi czas Zosia zabraniała cioci widywać się z wnukami. Bo nie chciała kupić Benkowi nowego samochodu.

Lód stopniał, gdy ciocia wręczyła mu kluczyki:
– Dla szczęścia rodziny! Nie krzywdź żony!

W zeszłe lato odwiedziłam Warszawę z córką i wnuczką. Zosia – pulchna, w okularach, z co drugim złotym zębem. Wszyscy chwalili jej synów.

Benek wciąż przystojny, tylko przyprószony siwizną. przez cały czas rozkazuje, ale z humorem. Kochająca rodzina.

Na pikniku Benek przeprosił mnie za tamtą noc. Przyznał, iż dopiero teraz rozumie, jak ważnaW końcu uśmiechnęłam się, patrząc, jak Zosia poprawia Benkowi krawat, a on z czułością gładzi jej dłoń – czas uleczył choćby najgorsze rany.

Idź do oryginalnego materiału