Natalkę z oddziału onkologicznego odebrała kuzynka Liza. Liza to udana artystka. Jest osobą otwartą, dobrą i wesołą, nigdy nie kręci, niczego nie ukrywa, więc kiedy prowadziła Natalkę do samochodu, wspierając ją pod ramię, od razu powiedziała, jak jest:
– Natalka, no to… adekwatnie to Wadek twój z jakąś inną teraz mieszka, ale nie martw się. Masz gdzie mieszkać. Nie zostawię cię, pomogę, jak tylko mogę.
Natalka, po operacji i kilku kursach chemioterapii, łysa, chuda i blada, szła i myślała: klasycznie, w takim momencie powinnam zemdleć, zapłakać, rwała włosy z głowy, ale włosów już i tak nie było.
Mogłabym udawać omdlenie i upaść prosto w kałużę, ale szkoda było białego płaszcza Lizi, który ta jej dała, bo już jesień i zimno.
W samochodzie było ciepło, ale Liza otuliła siostrę futrzanym pledem, zapięła pasem i zawiozła do nowego życia. Podczas jazdy, Liza tłumaczyła Natalii:
– Dwa lata temu kupiłam dla siebie dom. Myślałam, iż będę tam mieszkać latem i malować, ale po jakimś czasie zrozumiałam, iż to nie dla mnie. Przyzwyczaiłam się do wygód, do wielkich sklepów i towarzystwa ludzi.
Nie znoszę ciszy. Byłam tam wczoraj, ogrzewanie działa, woda leci, resztę sama ogarniesz. Jest tam mały sklepik spożywczy, ale wszystko ci przywiozłam. Będę przyjeżdżać.
Na podwórku siedział duży rudy pies. Wymachując radośnie puszystym ogonem, podszedł do Natalki i wtulił nos w jej kolana. Natalka pogłaskała kudłatą rudą głowę i pytająco spojrzała na Lizę.
– Natalka, wzięłam go wczoraj ze schroniska. Potrzebny ci przyjaciel. Jakbyś tu sama była? Nie martw się, kupiłam mu karmę, na miesiąc wystarczy. We dwójkę raźniej. Nazywa się Johnny.
W małym, dwupiętrowym domku było ciepło. W jadalni stały pudła z konserwami, kaszą, makaronem, mąką i ciastkami.
– Sama się rozpakujesz, a potem będziesz wiedziała, gdzie co leży. Lodówka jest pełna. W szafie znajdziesz ubrania na każdą porę roku, mamy ten sam rozmiar. Natalka, napijmy się herbaty, a ja pojadę.
Już zakładając płaszcz, Liza podeszła do Natalki, próbowała spojrzeć jej w oczy. Natalka jednak odwróciła wzrok.
– Natalka, ten pies trzy lata siedział w klatce. Nikt go nie brał, bo jest duży i już niemłody. Rozumiem, iż jest ci ciężko, źle, ale masz mnie. A psa będziesz mieć ty. Trzeba się czymś zająć, żeby wrócić do życia. Włodka olej i zapomnij.
Wszystko będzie dobrze. I jeszcze jedno – to twój dom, wszystko na ciebie przepisałam, i działkę, i dom. Dokumenty są w sypialni, pieniądze też. Natalka, żyjmy! Przyjadę za tydzień, jak coś, dzwoń.
Liza pocałowała Natalkę i odjechała…
Już się ściemniało, a ona przez cały czas siedziała na fotelu, podkurczając nogi i wtulając twarz w kolana. Najpierw płakała, potem sama do siebie mówiła, jaka jest nieszczęśliwa, potem gniewała się na Lizę, iż tę psa jej zostawiła. Położę się i umrę, sił do życia już brak. A pies? Szkoda go. Trzeba go przynajmniej nakarmić.
Liza założyła kurtkę, spojrzała w lustro na swoją łysą głowę i ze słowami: „Nie przestraszymy psa, on tu nie jest winien” – założyła czapkę. Znalazła karmę, nasypała do miski i wyszła na podwórko.
Johnny, po zjedzeniu karmy, wylizał miskę, potem z twarzy Natalki zlizował słone łzy, położył się obok na schodku werandy i położył głowę na jej kolanach.
Na nocnym czarnym niebie, wokół jasnego pełnego księżyca, pojawiały się gwiazdy, coraz więcej i więcej. Natalka odnalazła Wielką Niedźwiedzicę, uśmiechnęła się do niej i posłała powietrzny pocałunek. Potem przytuliła psa i powiedziała:
– Dobra, Johnny, jutro ugotuję ci prawdziwą kaszę. Z mięsem.
Przez cały tydzień Natalka, patrząc na siebie co rano w lustrze, drżała i mówiła:
– Olgierdka…
I nie raz przychodziła myśl: a może rzucić to życie. Komu jestem potrzebna? Ale wtedy spojrzenie napotykało Johnny’ego, wygodnie zwiniętego na swoim legowisku przy kominku, i Natalka decydowała: dobra, jeszcze trochę pożyję.
Przełomowym momentem w tych wątpliwościach Natalki była przyjazd Lizi, tak jak obiecała, po tygodniu. Weszła z pudełkiem w rękach, położyła je na sofie i powiedziała:
– No, Natalka, no i co z nimi zrobić? Bezdomna kotka, wyobraź sobie, urodziła w klatce schodowej, a im przecież zimno! Przywiozłam też karmę…
W pudełku leżała chuda ruda kotka, obejmując łapkami dwa maleńkie kociątka. Wieczorem Liza odjeżdżała. Stała w progu, milczała, potem wyciągnęła z kieszeni płaszcza listek i podała siostrze:
– Natalka, to… Włodek twój przychodził, pytał, gdzie jesteś. Nic nie powiedziałam. Tu masz jego nowy numer telefonu. Ty decyduj.
Natalka odprowadziła Lizę do samochodu, pomachała jej, wróciła do domu. Pogłaskała kotkę:
– Będziesz Mrużką. Zaraz ci mleka naleję. Wszystko będzie dobrze.
Przechodząc obok kominka, wrzuciła listek do ognia.