Synowa rozdaje rzeczy, które teściowa z miłością robiła dla wnuków
— Cóż masz przeciwko tym skarpetkom? Ciepłe, starannie zrobione, kolor delikatny, przytulny. Już niedługo jesień, chłody, idealna pora na nie — zapytałam Kasi, trzymając w rękach parę wełnianych skarpet, które właśnie mi wręczyła.
— No wiesz, wzór jakiś staroświecki — machnęła ręką Kasia, poprawiając włosy. — Mam syna, on nie będzie tego nosił. A teściowa już tyle narobiła, iż szafy się uginają, wszystkiego nie ubierzesz.
— No dobrze, daj je tutaj — westchnęłam, zabierając skarpety i kładąc je obok swetra, który Kasia podarowała mi na urodziny.
Janina Stanisławówna, teściowa mojej przyjaciółki, niedawno przeszła na emeryturę. Mieszkała w małym domku w Białymstoku i była prawdziwą mistrzynią rękodzieła. Jej druty i włóczka działały cuda: czapki, swetry, skarpety — wszystkie tak piękne, iż aż oczy cieszyły. Ale jej upodobanie do oszczędzania czasem płatało jej figle.
Janina Stanisławówna potrafiła rozebrać starą bluzę, by zrobić z niej coś nowego dla wnuków. Takie rzeczy wyglądały nieco nierówno, z supłami i przetarciami, a o modzie nie było mowy. Z kolorami też nie przebierała, brała, co akurat wpadło jej w ręce. Dlatego Kasia, synowa, albo wyrzucała jej podarunki, albo rozdawała znajomym, choćby ich nie rozpakowując.
Ale dla wnuków Janina Stanisławówna dawała z siebie wszystko. Wydawała swoje skromne oszczędności na dobrą włóczkę, godzinami siedziała nad robotą, wkładając w każdy ścieg miłość i troskę. Te skarpety, które Kasia mi oddała, były prawdziwym dziełem sztuki: miękkie, ciepłe, z misternym wzorem. Trzymałam je w dłoniach i czułam ciepło, które babcia chciała przekazać wnukowi.
Pewnego dnia wyjrzałam przez okno i zastygłam: sąsiedzki chłopczyk biegał w czapce, którą Kasia niedawno próbowała mi wcisnąć. To samo było z kamizelką i szalikiem — wszystko, co Janina Stanisławówna robiła z sercem, Kasia rozdawała, choćby nie przymierzając synowi. Nie mogłam zrozumieć, jak można tak postępować. Te rzeczy to nie była zwykła odzież — w nich była cząstka serca starszej kobiety, która chciała uszczęśliwić wnuków.
Skarpety, które Kasia mi oddała, idealnie pasowały mojej córeczce. Włożyłam je na nią, a mała z euforii tupała po domu, chwaląc się, jakie są mięciutkie. Chętnie kupiłabym takie w sklepie, ale gdzie takZrozumiałam wtedy, iż czasem najcenniejsze dary mają wartość nie w modnym kroju, ale w cieple rąk, które je stworzyły.