— Chociaż komuś okazałaś się potrzebna
— Nie potrzebujesz mojego syna, złamie ci życie.
— To nieprawda, Zofio Stanisławowo! Dlaczego tak mówisz o Wojtku? Przecież to twój jedyny syn!
— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze znam swojego dziecko, by wątpić w swoje słowa.
Zofia Stanisławowa wolno wyszła z kuchni, a Kinga została sama przy stole w swojej nowej wieczorowej sukience. Założyła ją specjalnie, przyszła do sąsiadki, by pochwalić się zakupem, w którym miała nadzieję zaimponować Wojtkowi.
Kochała syna sąsiadki od lat, uczucie zrodziło się, gdy była jeszcze małą, naiwną dziewczynką, ale jak się okazało, zdolną do głębokiego przywiązania.
Wojtek był od Kingi starszy o siedem lat. Gdy się poznali, on miał siedemnaście, a ona zaledwie dziesięć. Kinga z rodzicami przeprowadziła się do Wierzchowic z sąsiedniej wioski, gdzie ojciec stracił pracę. Zofia Stanisławowa mieszkała tu od lat, samotnie wychowując syna.
— Wcale przyzwoita rodzina — powiedziała wieczorem matka Kingi, wracając od Zofii.
Mimo iż sąsiadka była od niej starsza o piętnaście lat, między kobietami zawiązała się przyjaźń, a Kinga i Wojtek zaczęli się często widywać.
Rok po poznaniu Wojtek wyjechał na studia, a Kinga została z rodzicami, nie zapominając o nim i regularnie odwiedzając Zofię.
Zaraz po studiach Wojtek się ożenił, a ta wiadomość była ciosem dla zakochanej w nim Kingi. Do ostatniej chwili nie chciała uwierzyć, iż w jego życiu pojawiła się prawdziwa miłość. Była przekonana, iż małżeństwa zawiera się raz na zawsze. Jej rodzice byli razem prawie dwadzieścia lat, dziadkowie żyli w zgodzie aż do śmierci, a choćby Zofia wspominała, iż była z ojcem Wojtka w związku aż do jego tajemniczego zniknięcia w strefie działań wojennych.
— On choćby nie przedstawił mi swojej żony — poskarżyła się Zofia, przychodząc do rodziców Kingi. — Jakaś miejska dziewczyna, udająca lepszą.
— To sama pojedź do nich — poradziła jej matka Kingi. — Poznaj synową, zobacz, jak żyje syn.
Zofia tylko machnęła ręką:
— Po co? jeżeli Wojtuś mnie nie zaprosił na wesele, to znaczy, iż tak miało być. Nie chcę jej znać. Nie pojadę.
Kinga współczuła Zofii, ale najbardziej przejmowała się tym, iż Wojtek nigdy nie wróci do Wierzchowic. Minął jednak zaledwie rok od tego, jak syn Zofii się ożenił, a on wrócił do wsi z niewielkim dobytkiem.
— Syn Zosi wrócił — powiedziała Kinga matka, wracając z pracy.
Dziewczyna poderwała się z miejsca, rzuciła ku drzwiom, o mało nie przewracając matki.
W kilka sekund była przed domem Zofii, gdzie na ganku wpadła na Wojtka, który właśnie wyszedł zapalić.
— O, Kinga-śliwka! — zawołał wesoło i mrugnął do niej.
Dziewczyna zauważyła, jak bardzo się zmienił: stał się dorosłym mężczyzną. Zostawił brodę, na skroniach pojawiły się siwe włosy, choć Wojtkowi ledwo stuknęło dwadzieścia pięć lat.
— Cześć, Wojtek — szepnęła Kinga, walcząc z chęcią dotknięcia jego twarzy. — Wróciłeś?
Spojrzał na nią obojętnie i wzruszył ramionami:
— Nie wiem, zobaczymy. Rozwiodłem się, musiałem wrócić do matki. Mieszkałem u teściów, ale w końcu mnie to zmęczyło. Wszystko robię nie tak.
Kinga wpatrywała się w niego, myśląc, jak ta kobieta mogła go źle ocenić? Przecież był wspaniały! Piękny, dobry, mądry! Pewnie to z tą miejską lalą coś nie grało, nie bez powodu Zofia nie chciała jej poznać.
— Może pójdziemy do kina? — zaproponowała Kinga, ale Wojtek przecząco pokręcił głową.
— Nie, nie chce mi się. Mam masę roboty, matka mnie zaprzągła po uszy.
Kinga się zasmuciła, ale nie pokazała tego. Tak wiele dla niej znaczyło, iż Wojtek jest w pobliżu: oddycha tym samym powietrzem, rozmawia, pyta, jak się ma. Może kiedyś zrozumie, iż to ona jest tą jedyną?
Zofia nie cieszyła się z powrotu syna. Próbowała go zatrudnić w PGR-ze, jeździła do miasta, by znaleźć mu pracę, ale on odrzucał wszystkie propozycje.
— Zmęczyłam się jego wiecznym narzekaniem — wyznała kiedyś Zofia Kindze. — Teraz wiem, dlaczego się rozwiódł. Problem nie w niej, tylko w moim synu.
— Nieprawda! — oburzyła się Kinga, rzucając się w obronę Wojtka. — On jest dobry, po prostu go nie rozumiesz!
Zofia tylko się uśmiechnęła:
— No tak, bo ja nie znam własnego dziecka! Jest takim samym egoistą jak jego ojciec!
Zofia zamilkła, spuściwszy wzrok. Kinga chciała coś odpowiedzieć, ale się powstrzymała — sąsiadka wyglądała zbyt smutno.
Nie znalazłszy pracy, Wojtek po kilku miesiącach wyjechał z Wierzchowic, choćby się nie pożegnawszy. Kinga znów cierpiała, płakała i wspominała go jako najlepszego człowieka w swoim życiu.
A potem stało się nieszczęście: rodzice Kingi zginęli w wypadku. Miała ledwie osiemnaście lat, planowała studia, ale nie zdążyła. Gdyby nie pomoc Zofii, pewnie nie poradziłaby sobie z bólem i poczuciem bezradności.
Wojtek przyjechał na pogrzeb nie sam. Obok niego stała szczupła blondynka, patrząca na niego z miłością. Kinga, tłumiąc gorycz, zrozumiała, iż ukochany znów nie jest sam.
O nowym małżeństwie Wojtka dowiedziała się dwa tygodnie później. Zofia tylko mimochodem o tym wspomniała, a dla Kingi była to wiadomość jak grom z jasnego nieba. Dalej go kochała, ale nadziei na wspólne życie już nie miała.
Po śmierci rodziców Kinga została we wsi, zatrudniła się w PGR-ze jako drobiarka. Nie poszła na studia, powoli wychodząc z depresji i ucząc się życia bez matki, ojca i Wojtka.
Tuż przed świętami Zofia powiedziała Kindze, iż Wojtek przyjedzie do niej na święta.
— Przyjedzie z żoną? — spytała Kinga, niemal pewna odpowiedzi.
— Nie, sam — uśmiechnęła się Zofia. — Gdyby miał szczęśliwe życie, nie przyjechałby do tej dziury.
Serce Kingi zabiło mocniej. W końcu! Wojtek przyjedzie, zobaczy się z nią, a ona jużWojtek nie pojawił się jednak na święta, a Kinga po raz ostatni otarła łzy, zrozumiawszy, iż jedyne, co po nim zostało, to mała Ola – jej największa miłość i najcenniejsza lekcja życia.