W hierarchii zawsze będę na drugim miejscu
"Rodzina to nie jest płaska struktura, tylko wielopoziomowa piramida, w której miejsce przy szczycie jest zarezerwowane tylko dla 'wybranych'.
Na samej górze jest oczywiście córka. Potem długo, długo nic, a potem synowa, gdzieś obok dalekiej ciotki i sąsiadki od pożyczania wałka do ciasta.
To nie jest tak, iż teściowa jest w stosunku do mnie nieprzyjazna. Wręcz przeciwnie – uśmiecha się, pyta, czy nie potrzebuję pomocy. Ale jest w tym coś, co trudno nazwać – ta świadomość, iż w jej świecie ja jestem 'przyjezdna', jestem kimś 'na przepustce'.
I choćbym była najbardziej oddaną żoną jej syna, to nie daje mi awansu w tej rodzinnej hierarchii.
Dzieci córki są 'nasze', dzieci syna są 'od baby'
Moje dzieci biegają po jej domu, śmieją się, bawią, chcą się przytulić. A ja widzę, iż choć jest dla nich miła, coś w jej spojrzeniu zostaje zachowane dla 'tych prawdziwych wnuków' – dzieci jej córki.
Tamte przychodzą bez uprzedzenia, otwierają lodówkę, dostają najlepsze kąski. Moje dostają słodycze po obiedzie, ale w taki sposób, iż czuć, iż to gest gościnności, a nie odruch serca.
Wiem, iż to nie jest zła wola – to biologia i emocje. Ale człowiekowi i tak robi się gorzko, kiedy widzi, iż własne dzieci są trochę 'na doczepkę' w tej rodzinnej opowieści.
Kuchenne pole minowe
Gotowanie w domu teściowej to sport ekstremalny. Możesz mieć w ręku dokładnie ten sam przepis, te same składniki, a i tak usłyszysz: 'Wiesz, Asia robi to troszkę inaczej… i tak lepiej smakuje'.
Kiedyś myślałam, iż to po prostu różnica gustu. Dziś wiem, iż to różnica historii. Smak rosołu córki nie jest z garnka – jest z dzieciństwa, wspólnych świąt, chorób w łóżku
i kubka ciepłej herbaty. Ja mogę się starać, ale zawsze będę gotować 'po swojemu', a to oznacza 'po obcemu'.
Teściowa nigdy nie powie wprost: 'Robisz źle'. Ona powie: 'A może spróbuj tak, ja zawsze tak robię i wychodzi idealnie'. Brzmi niewinnie, ale w praktyce oznacza to, iż w jej oczach wciąż jestem stażystką w kuchni, w opiece nad dziećmi, w organizowaniu świąt.
To trochę jakby co chwilę dostawać raport z poprawkami do swojego życia. Niby się uśmiechasz, niby kiwasz głową, ale w środku myślisz: 'A może po prostu zaakceptujesz to, iż ja jestem innym człowiekiem?'.
Pogodzić się czy walczyć?
Kiedyś myślałam, iż da się tę przepaść zasypać. Że jeżeli będę dobra, pomocna, cierpliwa – to nadejdzie dzień, kiedy usłyszę od teściowej: 'Jesteś dla mnie jak córka'.
Teraz wiem, iż to się raczej nie wydarzy. Ona córkę już ma i nie szuka drugiej. Może to brzmieć jak rezygnacja, ale to raczej pogodzenie się z rzeczywistością. W tej relacji nie chodzi o to, by wygrać konkurs na ulubienicę – bo takiego konkursu nigdy nie ogłoszono.
Chodzi o zachowanie spokoju, choćby jeżeli oznacza to czasem schowanie dumy do kieszeni".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).