„Kto by cię taką chciał?”
— Agnieszko, nie rób mi zdjęć z profilu. Nie trzeba — Weronika rzuciła gniewne spojrzenie na fotoreporterkę z ich działu prasowego. — Po co stamtąd fotografujesz?
— Pani Weroniko, wszystkich tak fotografuję — zmieszała się Agnieszka, która krążyła wokół okrągłego stołu z honorowymi gośćmi, pstrykając aparatem. — Chcę, żeby wszyscy byli na zdjęciach.
— Mnie fotografuj tylko prosto i stąd. Rozumiesz? Proszę. Tylko prosto, z tego miejsca. Dziękuję — odcięła ostro Weronika. — Koledzy, wróćmy do omawiania kontraktu.
Goście patrzyli na nią zaskoczeni, ale nikt się nie odezwał. Była szefową, więc mogła sobie pozwolić na wszystko — choćby na dyscyplinowanie fotografki podczas podpisywania umowy wartej miliony złotych.
Agnieszka teraz celowała ostrożniej, pilnując, by Weronika zawsze patrzyła w obiektyw i nigdy nie wpadła w kadr bokiem. Koledzy dawno ją ostrzegali, ale zapomniała — i teraz dostała reprymendę. Choć szczerze nie rozumiała, co złego było w tych zdjęciach z profilu. Przecież wszystko wyglądało dobrze.
Ale dla Weroniki Marii nie mogło być „dobrze” ani „w porządku”. Wszystko musiało być idealne. Tak zawsze powtarzała jej mama:
— Weroniu, musisz być idealna. Idealną żoną, matką, koleżanką. Ludzie patrzą na ciebie i mówią: ona jest doskonała.
— Mamo, bardzo się staram.
— Wiem, córeczko. Starasz się, ale za mało. Poszłaś do szkoły w źle wyprasowanej bluzce. Jak można? Dlaczego nie uprasowałaś, jak kazałam?
— Prasowałam, ale zostały zagniecenia. Myślałam, iż to niezauważalne — spuściła wzrok Weronika.
— jeżeli jest idealnie wyprasowana — nikt nie zauważy. jeżeli źle — zobaczą wszyscy. Zapamiętaj to.
— Dobrze, mamo — Weronika pociągnęła nosem. Było jej wstyd i bała się rozczarować matkę.
— I nie trzyj nosa, Weroniu. I tak masz go za duży. A jak płaczesz, to zajmuje pół twarzy. I ta garbata krzywa… Kiedy macie zdjęcia do szkolnego albumu?
— We wtorek.
— No to proszę, poćwicz przed lustrem, jak usiąść, żeby nie wyglądał jak kłoda.
— Dobrze, poćwiczę.
— Patrz prosto i lekko przechyl głowę. Tak będzie lepiej. Spróbuj teraz.
Weronika, ze łzami w oczach, kręciła głową przed lustrem, ale garb na nosie wydawał się ogromny niezależnie od kąta. Gdyby mama nie powtarzała tego tak często, może choćby by go nie zauważała.
„Nie będziesz idealna — nikt cię nie zechce. Zostaniesz sama na całe życie”.
Tego bała się najbardziej. Więc pracowała nad sobą, by stać się tą wymarzoną, doskonałą kobietą. Ciało, skłonne do tycia, męczyła dietami i bieganiem. Żadnych pączków, lodów ani pizzy. Tylko znienawidzona kasza gryczana, pierś z kurczaka, sałatka i herbata. Musiała być idealna w nauce — wkuwała wszystko na blachę. Bo porządny mężczyzna nie zechce grubej i głupiej. Więc musiała być piękna, mądra, wykształcona i zarabiać dobrze. Kto by chciał utrzymankę?
Skończyła ekonomię, potem marketing, ciągle się dokształcała. Znała dwa języki, znała się nie tylko na zdrowym odżywianiu, ale i na sztuce, literaturze. Była idealną profesjonalistką i idealną żoną.
Z Markiem poznali się po studiach. Był przeciętny, ona — doskonała: wysoka, szczupła, zadbana, perfekcyjny manicure, włosy ułożone nitka w nitkę, wyprasowana koszula, spodnie z kantem, elegancka biżuteria. Gotowała świetnie, bo wiedziała: droga do serca wiedzie przez żołądek.
Marek był z zwyczajnej rodziny, bez szczególnych perspektyw. Pracował jako prawnik, grzebał w nudnych dokumentach. Ale przystojny: wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Obok idealnej kobiety powinien stać idealny mężczyzna, prawda? Zauważył ją, a Weronika, która bała się samotności, gwałtownie go „ogarnęła”. A Marek nie protestował: żona zarabiała, trzymała dom w ryzach, gotowała i dbała o niego. Był najedzony, nosił wyprasowane ubrania i wypastowane buty. Razem wyglądali jak z okładki kolorowego magazynu.
Dwa lata po ślubie urodził się syn. Weronika i tu wzięła sprawy w swoje ręce. Kupiła książkę: „Jak wychować idealne dziecko” i trzymała się jej kurczowo. Układała jadłospis, kupowała edukacyjne zabawki, modne ubrania i najdroższe akcesoria — żeby nikt nie pomyślał, iż ich nie stać!
Dla Weroniki ważna była opinia kolegów, sąsiadów, choćby obcych. Jakby potrzebowała potwierdzenia, iż jest idealna… Taka, jaką kazała jej być mama. Kupiła dobry telefon i prowadziła media społecznościowe. Żadnych przypadkowych fotek ani porannych filmików bez makijażu. Jedno zdjęcie wymagało setek ujęć i godzin retuszu. Organizowała profesjonalne sesje dla całej rodziny. W sieci pojawiały się uśmiechnięte fotki: ona, ukochany mąż i genialny syn.
Marek nienawidził tych sesji, bo żona stawała się wtedy nie do wytrzymania.
— Tylko nie z profilu — powtarzała fotografowi. — I nie z tego kąta.
— Proszę pozwolić mi ustawić kadr. jeżeli spojrzycie na siebie, wyjdzie naturalnie.
— Niech pan robi, jak mówię. Płacę, więc proszę słuchać.
Po sesjach zmęczony Marek pytał:
— Po co tak, Weronika? Traktujesz go jak ucznia.
— Bo nie chcę zdjęć, których nie będę mogła nigdzie pokazać.
— Co może być nie tak? Wszyscy ubrani, Jaś ostrzyżony, ty perfekcyjna.
— Wiele rzeczy. Na przykład mój nos z profilu i ta okropna garbata krzywa.
— Normalny masz nos. Ludzie żyją z gorszymi.
— „Normalny”. Świetnie. A ma być idealny!
W końcu zebrała pieniądze na korektę nosa. Ale lekarze odmówili.
— Nie mogę operować. Ryzyko, iż przestanie pani oddychać.
Po kilku konsultacjach zrozumiała, iż do końca życia będzie miała „nieidealny” nos. Marek przestał ją pocieszać, ale mama wciąż ją wychowywała:
— Weroniu, widziałam twoje nowe zdjęcie. Chyba przytyłaś.
— Nie, mamo, kontroluję wagę.
— Jakoś niekorzystnie wyszłaś. A włosy