„Komu taka jak ty potrzebna?”
— Wiola, nie rób mi zdjęć z profilu. Nie trzeba — Zuzia rzuciła wściekłym spojrzeniem na fotografkę z ich działu PR. — Po co stamtąd strzelasz?
— Zuzanno, fotografuję wszystkich — zmieszała się Wiola, która krążyła wokół okrągłego stolu z honorowymi gośćmi, pstrykając aparatem. — Chcę, żeby każdy był na zdjęciach.
— Mnie fotografuj tylko frontalnie i stamtąd. Rozumiesz? Proszę. Tylko wprost, z tego miejsca. Dziękuję — odcięła ostro Zuzanna. — Koledzy, wróćmy do omawiania kontraktu.
Goście zaskoczeni patrzyli na Zuzannę, ale nikt się nie odezwał. Była szefową i mogła sobie pozwolić na wszystko, choćby na dyrygowanie fotografem w trakcie podpisywania wielomilionowej umowy.
Wiola teraz celowała staranniej, pilnując, by Zuzanna zawsze patrzyła w obiektyw i pod żadnym pozorem nie trafiła na zdjęcie bokiem. Koledzy dawno ją ostrzegali, ale zapomniała — i teraz dostała burę. Choć szczerze nie rozumiała, co złego jest w zdjęciach z profilu. Przecież wszystko wyglądało dobrze.
Ale dla Zuzanny nie istniało „dobrze” czy „wystarczająco”. Wszystko musiało być idealne. Tak mówiła zawsze jej mama:
— Zuziu, musisz być idealna. Idealna dla męża, dla dzieci, dla współpracowników i dla tego świata. Ludzie mają na ciebie patrzeć i mówić: „Ona jest doskonała”.
— Mamo, bardzo się staram.
— Wiem, córeczko. Starasz się, ale za mało. Poszłaś do szkoły w źle wyprasowanej bluzce. Jak można? Czemu nie wyprasowałaś, jak kazałam?
— Prasowałam, ale i tak zostały zagniecenia. Myślałam, iż nie będą widoczne — opuściła głowę Zuzia.
— jeżeli coś jest dobrze wyprasowane — nikt nie zauważy. jeżeli źle — zobaczą wszyscy. Zapamiętaj to.
— Dobrze, mamo — Zuzia pociągnęła nosem. Było jej smutno i strasznie bała się zawieść mamę.
— I nie trzyj tego nosa, Zuziu. I tak masz ogromny. A jak płaczesz, to zajmuje pół twarzy. Jak można było tak się urodzić… I jeszcze ta garbata krzywizna. Kiedy macie zdjęcia do szkolnego albumu?
— We wtorek.
— No to ćwicz przed lustrem, jak usiąść i patrzeć, żeby nos nie wyglądał jak wieża.
— Dobrze, zrobię to.
— Patrz prosto i lekko przechyl głowę. Tak będzie lepiej. Spróbuj teraz. Tak, właśnie tak.
Zuzia, ze łzami w oczach, kręciła głową przed lustrem, ale garb na nosie wydawał się ogromny pod każdym kątem. Gdyby mama nie mówiła o tym tak często, może wcale by go nie dostrzegała.
Podczas takich rozmów mama powtarzała: „Nie będziesz idealna — nikt cię nie zechce. Zostaniesz sama na całe życie”.
Tego Zuzia bała się najbardziej. Pracowała więc nad sobą, by stać się tą wymarzoną, idealną kobietą. Ciało, skłonne do tycia, katowała dietami i bieganiem. Żadnych pączków, lodów ani pizzy. Tylko znienawidzona kasza gryczana, pierś z kurczaka, sałatka z zielonych warzyw i herbata. W nauce też musiała być perfekcyjna — wkuwała wszystko od deski do deski. Bo porządny mężczyzna nie zechce grubej i głupiej. Musiała być więc piękna, mądra, wykształcona i dobrze zarabiająca. Komu potrzebna utrzymanka?
Zuzia skończyła ekonomię, potem kursy marketingu i ciągle się dokształcała. Znała dwa języki, znała się nie tylko na zdrowym odżywianiu, ale i na sztuce, literaturze, malarstwie. Chciała być idealną profesjonalistką i idealną żoną.
Z Tomkiem poznali się już po studiach. Był niezły, ona — idealna: wysoka, szczupła, zadbana, perfekcyjny manicure, ułożone włosy, wyprasowana koszula, spodnie z kantem, elegancka biżuteria. Do tego Zuzia świetnie gotowała, bo wiedziała: droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek.
Tomek pochodził z przeciętnej rodziny, bez szczególnych zdolności czy perspektyw. Pracował jako prawnik, grzebał w nudnych dokumentach i nie sięgał gwiazd. Ale był przystojny: wysoki blondyn z niebieskimi oczami i smukłymi, muzykalnymi palcami. Przy idealnej kobiecie powinien być idealny mężczyzna, prawda? Zwrócił na nią uwagę, a Zuzia, która bała się samotności, od razu wzięła go w karby. Tomek, w sumie, nie protestował: żona pracowała, utrzymywała dom w czystości, świetnie gotowała i dbała o niego. Zawsze był najedzony, nosił wyprasowane ubrania i wypastowane buty. Razem wyglądali jak z okładki magazynu o szczęśliwych małżeństwach.
Dwa lata po ślubie Zuzia i Tomek doczekali się syna. Zuzia i tu przejęła kontrolę. Kupiła choćby książkę: „Jak wychować idealne dziecko” i trzymała się jej jak Biblii. Układała jadłospis, kupowała edukacyjne zabawki, dobierała modne ubrania i najdroższe akcesoria — żeby tylko nikt nie pomyślał, iż ich nie stać na dziecko!
Dla Zuzanny opinia współpracowników, przyjaciół, sąsiadów, a choćby obcych ludzi była niezwykle ważna. Jakby potrzebowała potwierdzenia, iż jest idealna… taka, jaką kazała jej być mama. Zuzia kupiła dobry telefon i zaczęła prowadzić social media. Nie było tam przypadkowych fotek ani porannych filmików bez makijażu. Żeby opublikować jedno zdjęcie, robiła milion ujęć, a potem jeszcze retuszowała je w programie. Często organizowała profesjonalne sesje dla całej rodziny. W jej mediach pojawiały się uśmiechnięte fotki: ona, ukochany mąż i bystry synek.
Tomek nienawidził tych sesji, bo jego żona stawała się wtedy nerwowa i nie do zniesienia.
— Tylko nie róbcie mi zdjęć z profilu — powtarzała fotografowi. — I z tego kąta też nie. Nie trzeba.
— Proszę pozwolić mi skomponować kadr. jeżeli spojrzycie na siebie, wyjdzie urocze.
— Nie komponuj. Rób, jak mówię. Nie fotografuj mnie z profilu, mówiłam. Płacę ci. Słuchasz, co mówię? — gdy chodziło o jej zdjęcia, Zuzia była ostra i nieugięta.
Po sesjach zmęczony Tomek mówił:
— Po co tak, Zuziu? Po co traktować go jak ucznia, któremu się wytyka błędy?
— Bo nie chcę zdjęć, których później nie będę mogła nigdzie pokazać. On teraz nafotografuje byle jak, i wszystko wyląduje w koszu.
— Co on tam może zep