Pierwszy proboszcz zakopiański, był niezwykle zasłużony przez swoja działalność wychowawczą i cywilizacyjną wśród górali. Oprócz wielu talentów był także jednym z czołowych taterników ówczesnych czasów. Po Tatrach chodził w towarzystwie znanych zakopiańskich przewodników np. z Jędrzejem Walą Starszym, Szymkiem Tatarem, Wojciechem Rojem. Oprócz zdobycia wielu wybitnych wierzchołków Tatr, do największych należało w 1874 r. wejście na Gierlach.
Z tego wejścia ogłosił bardzo interesujące wspomnienie „Wycieczka na szczyt Gerlachu”.
Trasa: I.
Podspady — Kieżmark — Szmeks (Smokowiec) — Dolina Wielicka — Gierlach.
Trasa: II.
Zakopane — Jaszczurówka — Polana Waksmundzka — podnóże Wołoszyna — Roztoka — Dolina Białej Wody — Gierlach — Polski Grzebień.
Usłyszawszy, iż Gierlach --- ma być najwyższą górą w Tatrach, postanowiłem mimo mojego wieku spróbować szczęścia i wydrapać się na jej najwyżej położony szczyt ---.
O zamiarze moim dowiedzieli się: znany dr Chałubiński ---, ks. W. Roszek ---, dr Wł. Markiewicz --- i dr W. Urbanowicz ---, a ponieważ okazali chęć przyłączenia się na tę wyprawę, przeto skwapliwie przyjąłem ich propozycję, bo w dobranym towarzystwie zawsze jakoś weselej i przyjemniej odbywać taką drogę.
Wyruszyliśmy więc ze Zakopanego 8 września 1874 r. po południ i dobrze już w nocy przyjechaliśmy do Podspadów poniżej Jaworzyny i Murania.
--- Ze świtem ruszywszy do Kieżmarku, stąd znów dalej --- do Szmeksu, stanęliśmy tam o godzinie 2 po południu i nie zabawiwszy tutaj dłużej --- udaliśmy się na noc do Doliny Wielkiej (Felki); wypadało nam bowiem pod samym Gierlachem nocować, aby raniutko puścić się pod górę. ---
Nie chciałem brać przewodnika, a jest nim na Spiżu tylko jeden, organista z Mühlenbachu --- uważałem bowiem dla Zakopanego za ubliżające dać się obcym przewodnikom po Tatrach oprowadzać. ---
Niestety pokazało się, iż --- ani ruszyć się ku szczytowi nie można, bo pionowe rozpadliny choćby dla kozicy do przebycia niepodobne. ---
Im dalej zapuszczamy się w kotlinę, tym większą widzimy niemożność dostania się na wierzch Gierlachu. Zdawało nam się, iż od lewej strony będziemy mogli wyjść na prawy cypel, wysunięty cokolwiek na północ; w tym więc kierunku co tchu stało w piersiach pięliśmy się do góry. Wyprzedził nas wszystkich zwinny w nogach p. Chałubiński.
--- Byliśmy już może 7000 n.p.m., a p. Ch[ałubiński] dotarł do samej krawędzi boku; drudzy towarzysze usiedli trochę niżej, bo zmęczenie dało się wszystkim dobrze we znaki. Wtem słyszymy głos p. Ch[ałubińskiego]: Chodźcie podziwiać cuda natury. Nie chcieliśmy zrazu usłuchać, ale na silne nalegania daliśmy się wreszcie namówić. Gdyśmy więc z wielkim trudem do tej krawędzi dotarli, odezwał się p. Ch[ałubiński]: Popatrzcie tym oknem. Posłuszni wezwaniu, wsuwaliśmy głowy po kolei w ową z dala nie znaną szczelinę, a kto tylko przez nią wyjrzał, nie mógł się od cudownego widoku oderwać, który się zdumionym oczom przedstawiał; była to dla wszystkich z nas nader miła niespodzianka, a wszelkie przebyte trudy i mozoły hojnie tym widokiem ze skalistego okna wynagrodzone zostały.
--- Napatrzywszy się dowoli, choć trudno było stąd oczu oderwać, musieliśmy radzi i nieradzi wracać, bo chylące się ku zachodowi słońce napominało nas do powrotu. Zanim jednak ruszyliśmy z miejsca, podziękowaliśmy p. Ch[ałubińskiemu) za jego odkrycie, gdyż żadnemu z nas przez myśl nie przeszło, abyśmy w tym miejscu taką uroczą panoramę zobaczyć mogli; wątpię nawet, czy kto ze wspinających się na Gierlach na to okno choć spojrzał ---, Na pamiątkę tego odkrycia zgodziliśmy się jednogłośnie nadać odtąd temu oknu nazwę Okna Chałubińskiego ---
Wróciwszy do domu czułem, iż dziwny mnie jakiś ogarnął niepokój; we dnie i w nocy przemyśliwałem, czy poprzestać na tym, co już widziałem, czy też jeszcze raz popróbować szczęścia i pokusić się o wyjście na sam szczyt Gierlachu.
Wziąłem tedy ze sobą najlepszych przewodników zakopiańskich, mianowicie: Wojciecha Raja, Szymka Tatara, Wojciecha Kościelnego i Wojtka Giewonta. ---
Dnia 20 września rano poszliśmy znaną drogą na Jaszczurówkę, Waksmundzką, Wołoszyn i Roztokę popod Wysoką, gdzie niedaleko szałasu naprzeciw Młynarza po raz pierwszy odpoczęliśmy.
--- Wypocząwszy należycie, ruszyliśmy na dół do Doliny Wielkiej i stanęliśmy przy wyższym stawie, bo tu trzeba było koniecznie zanocować. Rozpaliwszy więc ogień, poukładaliśmy się pod gołym niebem na spoczynek, mając za jedyne schronienie gąszcz kosodrzewiny. Noc była pogodna, ale dosyć zimna.
O świcie nie już Dolina Wielką na dół, jak to pierwszy raz się stało, ale wprost w górę podążyliśmy na toż samo miejsce, gdzieśmy w poprzedniej wycieczce byli wyszli ---
Ujrzawszy ogromny szczyt przed sobą, ucieszyłem się, gdyż byłem przekonanym, iż dobiegamy ostatecznego kresu naszej wyprawy. ---
Wtem jeden z moich towarzyszy zobaczył Raja na owym pierwszym, niby najwyższym szczycie. Schodząc ku nam krzyknął Raj: „To nie jest najwyższy szczyt, gdyż do niego jeszcze diabelna przeprawa, a stąd chyba tylko orzeł przelecieć może. Tu gdzieś niżej musimy przejścia szukać”. — „A więc ruszaj naprzód! — odrzekłem — i próbuj szczęścia, ale pokaż, iż zakopiańcy umieją po Tatrach chodzić!" ---
Tutaj dopiero, z wyżyny grzbietu góry, przedstawił się zdumionym naszym oczom straszny widok zaiste. Ukazały się bowiem okropne urwiska, prostopadłe ściany, mniejsze i większe poszarpane turnie i turnice, a wszystko to tak przerażające, iż zdawało się, iż nikt żywy tam dostać się nie może ---
Dwaj przewodnicy: Tatar i Giewont na przemian rękę lub ciupagę mi podają, lub, niżej na ścianach słabo uczepieni, podpierają moje nogi, wszyscy zaś prawie w powietrzu zawieszeni jesteśmy ---,
Tego przejścia na Gierlach nie trzeba kłaść na równi z Zawratem lub Krywaniem, chociaż te dwie przeprawy uważane są przez turystów za bardzo trudne ---,
Drapiemy się --- jeszcze wyżej i wciskamy się w przykry od góry do dołu żleb. Spojrzawszy w górę, zobaczyliśmy na samym szczycie nad nami Raja, który dawał znać, aby za nim zdążać. Wtedy na widok bliskiego kresu wycieczki nabieramy jakoś świeżych sił i bez ustanku pniemy się tym żlebem w górę. Pod samym szczytem pragnienie mi tam mocno dokuczyło, iż krzyknąłem na Raja, aby mi podał trochę wina. Ten, zeskakując z wierzchu, zapewnia mię, iż ten szczyt jest najwyższym. Można sobie wyobrazić naszą radość, gdyśmy się o tej pożądanej przez nas nowinie dowiedzieli. Pokrzepiwszy się winem, nie czułem już tak wielkiego zmęczenia, tym bardziej, iż pnącemu się w górę towarzysze moi rękami i ciupagami dopomagali ---.
Wstawszy za chwilę i rozpatrzywszy się na wszystkie strony, wpadłem w prawdziwe zdumienie nad tymi cudami bożymi, które się roztaczały przed moim okiem. --- Nasyciwszy się --- tym w swoim rodzaju jedynym widokiem, na którego opisanie pióro moje zbyt jest nieudolne, ukląkłem jeszcze raz i odśpiewałem z euforią przepełnionym sercem „Te Deum”, podczas gdy towarzysze moi po cichu się modlili. ---
Co się jednak samych gór dotyczy, to przyznać muszę otwarcie, iż wolę nasze Tatry i przekładam je nad wszelkie inne góry. Mają one coś poetyczniejszego w sobie, więcej jakoś przemawiają do mego serca i czuję dla nich prawdziwe zachwycenie ---
Pomimo prześlicznego widoku musieliśmy wreszcie wracać, gdyż nocować tu niepodobna, a chyląc się ku zachodowi słońce przypominało, iż mamy przed sobą trudny i daleki powrót. ---
Pożegnałem się zatem z Gierlachem i z wszystkimi widokami ze szczytu jego, kto wie czy nie na zawsze, bo już tu prawdopodobnie więcej się nie zapuszczę. Z dziwnym uczuciem, jakby boleśnie dotknięci rozłączeniem się z drogą osobą, zaczęliśmy schodzić na dół. ---
Po --- skale trzeba przechodzić i przeciskać się koło wysokiej, całkiem gładkiej i prostopadłej ściany, a nie mając się czego uchwycić, przechodzący musi być nad tą przepaścią nachylonym. W razie zachwiania lub pośliźnięcia nogi runąłby nieszczęsny turysta w okropną przepaść, z której tylko na drobne części pogruchotane kości wydobyć by można. Dlatego też przewodnicy nasi, Szymek i Raj, zdjęli kierpce, a stanąwszy po obu bokach skały, uczepili się, o ile mogli najdalej, i wyciągniętymi rękami zastawiali moje nogi, aby się jakim przypadkiem nie zsunęły ---
Na szczycie Polskiego Grzebienia spoczęliśmy cokolwiek. Serce mi się krajało z boleści, gdym usłyszał od strony staroleśniańskich wierchów ciągłe wystrzały. Wiedziałem dobrze, co znaczyła ta kanonada. Węgrzy polowali na kozice. ---
Zanocowawszy poniżej szałasu pod Młynarzem, wróciliśmy następnego dnia na wieczór do Zakopanego. Każdy z nas był w dobrym zdrowiu i zupełnie zadowolonym z wyprawy, bośmy się nadaremnie nie wybrali, ale pierwszy raz na sam szczyt tak okrzyczanego Gierlachu wydostali.
Wycieczka na szczyt Gierlachu, „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego”, 1876.