Polska będzie albo katolicka, albo nie będzie jej wcale, powiadają. Nie sądzę, by była to prawda; Polska może istnieć również po apostazji – jako państwo głęboko bezbożne. Pytanie tylko: w jakim celu miałaby jeszcze istnieć, jeżeliby odrzuciła swoje najważniejsze zadanie, czyli niesienie pomocy Kościołowi w prowadzeniu ludzi ku Bogu? Prawdziwą historią Polski, tak jak całej ludzkości, jest historia zbawienia; obyśmy nie odgrywali w niej roli popleczników Przeciwnika. Dziś do tego jednak gwałtownie zmierzamy.
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego jakby w centrum stawia prawdę, o której pouczył nas sam nasz Pan, Jezus Chrystus: „Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; ale stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą” (Łk 8, 16). Krzyż święty jest światłem chrześcijan, dlatego słusznie chcemy, aby był „podwyższony” – niech znak męczeńskiej śmierci i zapowiedź Jego zmartwychwstania widzą wszystkie narody świata, aby wiedziały, w Kim jest zbawienie.
Głęboko pouczająca jest dla ludzi naszych czasów historia ustanowienia tego święta. Władca Imperium Romanum Konstantyn przyjąwszy wiarę w Chrystusa umożliwił otwarty kult relikwii. Dzięki staraniom jego matki, świętej Heleny, z ukrycia wydobyto sam Krzyż Chrystusowy, czczony później w bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie. Chrześcijanie tamtej epoki nie chcieli, aby wiara, w której rozpoznali niezmienną Bożą prawdę, sprowadzała się dalej do skrytego kultu po domach i w katakumbach: z euforią z nowej wolności, a zarazem z przekonaniem o konieczności głoszenia Dobrej Nowiny całemu światu, ustanawiali publiczny kult. Po kilkudziesięciu latach sukcesor Konstantyna, Teodozjusz, zdobył się na wyciągnięcie ostatecznych konsekwencji z prawdziwości chrześcijaństwa: ustanawiając katolicyzm rzymski (sic) religią całego Imperium i zakazując fałszywych kultów wyniósł krzyż na najwyższą możliwą na tym świecie górę. Państwo poddało się Chrystusowi, przyjmując Jego nauki za probierz swojej polityki. choćby wielkie katastrofy społeczne kolejnych dziesięcioleci nie zdołały tego zmienić: podwyższony Krzyż przetrwał najazdy barbarzyńców i na przestrzeni kilkuset lat w całej Europie ukonstytuował się Boży porządek, w którym oczy wszystkich ludzi były nieustanne utkwione w Zmartwychwstałym, przy wszystkich słabościach i grzechach, które z natury rzeczy zawsze towarzyszą ludzkim działaniom.
To, co wyniosła pokora skłaniająca się przed Krzyżem, obaliła pycha nieznająca nad sobą żadnego pana. Niespełna piętnaście wieków po odnalezieniu przez św. Helenę relikwii Drzewa Życia doszło do nieodżałowanego przewrotu. Ludwik XVI, który przy wszystkich różnicach reprezentował zasadniczo tę samą cywilizację chrześcijańską co Konstantyn i Teodozjusz, został ścięty; zbrodnia ta była możliwa tylko dlatego, iż jego zrewolucjonizowani mordercy już wcześniej aktem nieokiełznanej woli ścięli Krzyż w swoich sercach, wyrzekając się panowania Chrystusa. Proces, który rozpoczęli, przyniósł bardzo gwałtownie najtragiczniejsze skutki. Aktem założycielskim „nowego porządku” stało się pierwsze ludobójstwo w dziejach Europy, to znaczy rzeź Wandejska; po nim miały nastąpić tylko gorsze zbrodnie, od neopogańskich mordów nazizmu, aż po materialistyczną machinę śmierci państw komunistycznych. Pomimo wszystkich powierzchownych różnic, te przestępcze systemy cechowały się tym samym: odrzuceniem ustanowionej przez katolickich cesarzy rzymskich zasady, zgodnie z którą porządek państwowy musi wynikać z nauki Jezusa Chrystusa. Próby prowadzenia polityki albo budowania całych projektów cywilizacyjnych na arogancji i odrzuceniu Zbawiciela musiały kończyć się rozlewem ludzkiej krwi.
Pomimo wstrząsów druzgoczących chrześcijański porządek w większości państw świata, Polska aż do niedawna do jakiegoś przynajmniej stopnia chciała pozostawać przy podwyższonym Krzyżu Chrystusa. Nasz system prawny – zarówno w II jak i w III RP – był daleki od chrześcijańskiej doskonałości; nie zdecydowaliśmy się jednak nigdy na to, by „ściąć” Krzyż i przyłączyć się do trupiego korowodu otwartego w 1793 roku przez Francuzów. Dziś z wielkim smutkiem trzeba skonstatować: zmienia się to na naszych oczach. Przez ponad 30 lat po upadku PRL roku drzewo Krzyża pozostawiliśmy nieledwie bez opieki, pozwalając, by murszało oblewane przez mętne wody Rewolucji; stało jednak nadal, a polska wspólnota cały czas jakoś się do niego odnosiła. Dziś coraz otwarciej się go wyrzekamy, ostrząc już siekierę, która zetnie ja na dobre. Do historii przejdą słowa posła Koalicji Obywatelskiej Sławomira Nitrasa o opiłowywaniu chrześcijan; choć sam polityk mógł mieć na myśli przede wszystkim „wycięcie” – prawdziwych lub urojonych – przywilejów finansowych duchowieństwa, faktyczne rządy jego formacji wzięły się do zupełnie innego, bardziej fundamentalnego opiłowywania: do brutalnego odcięcia Polski od Krzyża.
Konstytuowanie każdego nowego bezbożnego porządku politycznego odbywa się we krwi. Donald Tusk i ministrowie obecnego rządu noszą czyste garnitury, ale ich dusze zostały splamione krwią niewinnych. Nie tylko ich, zresztą, bo w dziele antychrystycznej rewolucji, którą prowadzą, partycypuje stale lub okazjonalnie wielu innych polityków, z różnych formacji. Od 13 grudnia polski Sejm zdecydował już o opłacaniu z podatków nas wszystkich mrożenia ludzkich zarodków; później ułatwił wydawanie wczesnoporonnych środków kobietom, choćby bardzo młodym; wreszcie rząd opublikował notatkę zachęcającą lekarzy do uśmiercania dzieci na zaświadczenie od psychiatry, grożąc zarazem szpitalom, których pracownicy odmówią współudziału w zbrodni, wysokimi karami. Państwo, które chlubi się swobodą mordowania dzieci poczętych, nie jest już państwem choćby w ogólnym sensie „chrześcijańskim”; jest po prostu państwem zbrodniczym. Dziś, czy tego chcemy czy nie, wszyscy jesteśmy członkami przestępczego kolektywu państwowego. Nie możemy się zasłaniać narzuconą nam wolą tyrana; rząd wyłoniła większość parlamentarna wybrana głosami narodu. Różna jest nasza odpowiedzialność – jedni walczyli, inni byli bierni, jeszcze inni szli za Rewolucją – ale po raz pierwszy w historii Polski od 966 roku polska wspólnota narodowa w głosowaniu powszechnym opowiedziała się za jednoznacznie bezbożną władzą i stanowionym przez nią bezprawiem.
Walec rewolucyjny idzie naprzód, ale nie może się rozpędzić; przeszkadzają mu zalegające wciąż w Polsce kłody; skrzepy, które nie pozwalają wielu ludziom na całkowite oddanie się antychrystycznym bachanaliom. Ich trwanie daje nadzieję na to, iż otrząśniemy się i pewnego dnia wprowadzimy święty Krzyż na adekwatne mu miejsce: na górę, z której znów będzie promieniować wiecznotrwałą prawdą Ewangelii na całą polską wspólnotę narodową. Droga do tego jest jednak długa i trudna, a wymaga nade wszystko jednego: żelaznej determinacji w walce o przywrócenie chrześcijańskiego porządku. Ta determinacja wiąże się z kategoryczną niezgodą na wszelkie kompromisy ze złem zawierane w imię wierności mdłym wzorcom z zachodniej Europy albo fałszywym przekonaniom o konieczności porozumienia się ze światem liberalnym. o ile trwale odrzucimy Krzyż, to jaki będzie mieć jeszcze sens istnienie Polski? Misją dziejową narodów jest najpierw przyjęcie chrztu, a następnie budowanie życia społecznego tak, by ułatwiać wszystkim osiągnięcie zbawienia i wspieranie wysiłków ewangelizacyjnych Kościoła. Kiedy naród wybiera bezbożność, wyrzeka się jedynej misji nadającej cel jego bytowaniu. Nie przekreślajmy polskości apostazją.
Krzyżu Chrystusa, bądźże – w Polsce – pochwalony.
Paweł Chmielewski