— Nic dla mnie nie znaczyłaś! — krzyk pasierbicy wbił się w serce ostrzej niż nóż.
— Nic dla mnie nie znaczyłaś! — wyrzuciła z siebie Kinga, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż zatrzęsły się szyby w kredensie. W domu zapadła martwa cisza. Irena opadła na krawędź krzesła, ściskając w dłoniach kubek, w którym herbata dawno już wystygła.
— Mamo, co się stało? — do kuchni zajrzała młodsza Grażynka.
Irena tylko pokręciła głową. W jej oczach błyszczały łzy.
— Znowu Kinga krzyczała?
— Wychowawczyni dzwoniła… — wyszeptała kobieta. — Ale to nic, nie ważne…
Grażyna podeszła bliżej i objęła matkę za ramiona:
— Mamusiu, nie martw się. Wszystko się ułoży. — Mimo iż Grażyna miała zaledwie trzynaście lat, w jej spojrzeniu było coś niezwykle dojrzałego. Czasem wydawało się, iż jest starsza od piętnastoletniej Kingi, swojej przyrodniej siostry.
Pół godziny później z pracy wrócił Mariusz. W domu rozniosła się woń kolacji. Wszyscy, oprócz Kingi, zasiedli do stołu.
— A gdzie ona? — zapytał, spoglądając na pusty talerz.
— Jest obrażona — odparła Grażyna, delikatnie mieszając zupę.
Mariusz spojrzał na żonę. Ta spuściła wzrok.
— Dzwoniła wychowawczyni. Kinga nie zdaje pół przedmiotów. Próbowałam z nią porozmawiać… — Irena urwała, zaciskając powieki, by powstrzymać łzy.
Mariusz wstał i skierował się do pokoju córki. Zapukał.
— Nie wchodź! — dobiegło zza drzwi.
— Jestem sam. Mogę?
Drzwi uchyliły się lekko. Kinga, upewniwszy się, iż nikogo więcej nie ma, niechętnie wpuściła ojca.
— Co tu się dzieje? — rzucił okiem na porozrzucane ubrania i opakowanie po zupce błyskawicznej.
— Irena znowu… — zaczęła dziewczyna, ale Mariusz ją przerwał:
— Sam rozmawiałem z panią Bożeną. Naprawdę masz problemy z nauką. Co się z tobą dzieje, Kinga?
Milczała. Pakowała książki do plecaka.
— Nie wymagam, byś kochała Irenę, ale mogłabyś ją choć szanować. Rani ją codziennie.
— A ona mnie… nie? Ty zabrałeś ją z Grzesią do galerii, a ja tu sama siedziałam!
— Zapomniałaś, iż wtedy ukarałem cię za ucieczkę w nocy do koleżanki?
— Oczywiście! Ja jestem zła, a Grzesia — święta!
— Przestań! — głos Mariusza stał się ostry. — Przesadzasz!
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. W kuchni Irena siedziała z zaciśniętymi dłońmi. Słowa więzły jej w gardle. Ale gdy spojrzała na męża, nie powiedziała nic. Dopiero po chwili wyszeptała:
— Nie wiem już, co robić. Kinga odsuwa się ode mnie, zazdrości ci o mnie. Starałam się, naprawdę… ale nigdy nie udało mi się być dla niej kimś bliskim.
— Wiem, kochanie — Mariusz przytulił żonę. — Ale co możemy zrobić?
— Musimy się rozstać. Na jakiś czas — wykrztusiła Irena.
— Co? — odsunął się. — Mówisz poważnie?
— Może jeżeli poczuje, iż jesteś tylko dla niej… coś w niej drgnie…
Kinga słyszała każde słowo, przywarta do drzwi. W jej piersi zapłonęła nadzieja. *Tata znów będzie tylko mój.*
Następnego ranka Mariusz oświadczył córce, iż wracają do starego mieszkania. Grażyna rozpłakała się. Wpadła do pokoju Kingi i krzyknęła:
— Nienawidzisz mojej mamy i zabierasz mi tatę! — Wybiegła, zatrzaskując drzwi.
Kinga nie spodziewała się, iż tak to się potoczy. Cieszyła się, dopóki nie zrozumiała, jak ciężko żyje się bez Ireny. Nikt nie gotował. Nikt nie pomagał w lekcjach. Ojciec był w pracy, a ona musiała sama gotować makaron i prać skarpetki. Stał się surowy, niecierpliwy. Nie taki jak Irena, która tłumaczyła cierpliwie, choćby gdy Kinga krzyczała jej w twarz.
Zbliżały się urodziny. Kinga postanowiła upiec tort. Znalazła przepis, przygotowała ciasto… ale nie dopilnowała. Biszkopt się spalił. Gdy ojciec wrócił, zobaczył córkę płaczącą nad przypalonym blatem.
— Tato… wróćmy do domu — szepnęła, kryjąc twarz w jego ramieniu. — Przepraszam. Kocham cię… i Irenę… i Grzesię…
— Ja też cię kocham, córeczko. Ale wrócić… to nie takie proste. Zraniliśmy je. Najpierw musimy zapytać, czy są gotowe nas przyjąć.
Kinga milczała. Wstyd ją palił. Straszliwy wstyd.
— Musisz to zrozumieć — powiedział Mariusz. — Irena może nie jest twoją matką, ale zasługuje na szacunek. I musisz przeprosić.
Całą noc Kinga nie mogła zasnąć. Po raz pierwszy od dawna nie czuła złości. Tylko wstyd i ból. Nazajutrz sama poprosiła ojca, by zawiózł ją do Ireny i Grażyny.
Przeprosiła. Szczerze. Ze łzami. Irenę. Grażynę. A kilka dni później pierwszy raz w życiu wyspiewała cicho: *Mamo… wybacz mi.*
I nikt nie wiedział, która z nich płakała w tej chwili bardziej.