Zaczęło się ono w moje 50-te urodziny, do czego nawiązuję w motto mojego bloga. Wtedy to udało mi się wyjść z głębokiej depresji po 2 latach intensywnej walki z nią i z poważnymi przeciwnościami losu, które ją potęgowały, wszelkimi dostępnymi sposobami. Były dni, iż chodziłam, wyjąc od ściany do ściany i gdy nie chciałam żyć ani minuty dłużej, długo byłam jak zombie. Na szczęście miałam cudowne wsparcie w mężu i w przyjaciołach też. Udało mi się w końcu wyprostować niewyobrażalnie trudne dla mnie tematy, o których nie będę się tu w szczegółach rozpisywać, bo nie dotyczą tylko mnie i są zbyt intymne. Żyłam w ogromnym lęku, ale też miałam wrażenie, jakby wszystkie dobre anioły się zlatywały, by mi sprzyjać. W końcu spadły mi z serca dwa kilkutonowe głazy i pierwszy raz w życiu poczułam całą sobą, iż żyję. Nagle miałam tyle energii życiodajnej, iż przenosiłam góry, remontowałam dom, wynosiłam sama ciężkie szafy z pomieszczeń, malowałam samodzielnie elewację z 7m drabiny ( a mam potworny lęk wysokości ) i obsadziłam kwiatami dom ( ja największy flower killer ).
Jesienią postanowiłam zrobić coś dla siebie, poszłam do dietetyka, zawzięłam się w sobie i stosując restrykcyjnie wszystkie zalecenia, w tym pilnując zdrowej diety, regularnych posiłków, łykając suplementy i regularnie pijąc duże ilości wody, totalne odstawiając alkohol ( który był moją prawdziwą podporą przez wiele lat ) stosując regularne długie spacery i 3-godzinne seanse filmowe na rowerku stacjonarnym niemal każdego dnia, w ciągu pół roku ( wliczając w to 2 miesiące stabilizacji, czyli powrotu do w miarę normalnego trybu żywienia ) zrzuciłam 16 kg. Musiałam rozdać wszystkie ciuchy, bo naiwna wierzyłam, iż już nigdy mi się nie przydadzą. Zostałam z pustą szafą. I wtedy pierwszy raz zawitałam do lumpeksu. Tam zaczęłam się zaopatrywać w nową garderobę, a dla osoby o rozmiarze 34-38 nie było to wcale takie trudne. Zaczęłam bliżej interesować się modą i trendami. Koleżanki podziwiały moje nowe kreacje i by uprościć informowanie ich o moich nowych zdobyczach, wciąż jeszcze niesiona niezwykłymi mocami, przełamałam moją ogromną niechęć do wszelkich zdjęć i założyłam bloga. Pierwszy rok był niezwykły, robiłam mnóstwo sesji, w tym grupowych, które były przyjemnym, ale też bardzo wymagającym logistycznie doświadczeniem. W końcu powoli powolutku zaczynało mi tych sił brakować.
Kiedy zaczęłam blogować, obiecałam sobie, iż jeżeli wytrwam w swojej wadze oraz kondycji fizycznej i psychicznej rok, to pochwalę się, w jaki sposób mi się to udało i odważę się Was zachęcać do podobnych doświadczeń. Niestety nie udało się, powoli zaczęłam opadać z sił, tracić zdrowie, energię i równowagę psychiczną. Po 1,5 roku blogowania zaczęłam bardzo chorować i tracić siły, szukałam wroga, ale poza głęboką anemią, z której dosyć gwałtownie się wykaraskałam, nie znalazłam innego. Czułam się coraz gorzej i coraz słabiej i po 2 latach blogowania i 3 od mojego wyjścia z depresji wylądowałam ponownie u psychiatry z diagnozą głębokiej depresji w połączeniu z nerwicą lękową. Były podejrzenia o chorobę dwubiegunową długodystansową, ale nie potwierdziły się. Od prawie roku jestem na antydepresantach, które jakoś tym razem średnio działają. Przez ten rok fizycznie podupadłam zupełnie, ostatnie pół roku ile mogłam, tyle przespałam. W styczniu zebrałam jakoś siły, by zacząć znów się diagnozować, tymczasem powtórka z anemii, nic więcej. Łykając regularnie suplementy i witaminy, powolutku odzyskuję siły, już nie przesypiam całego wolnego czasu i potrafię wytrwać na trochę dłuższym spacerze bez zadyszki. Wciąż nie mam sił na nic, każdego ranka budzę się z marzeniem, żeby chciało mi się żyć i kolejny dzień przeżyć. Łapię się tych działań, które mi w tym pomagają, które pomagają mi przetrwać, dają jakąś euforia i pozwalają czuć się potrzebną, pomagają czuć sens. Efektem ubocznym tego wszystkiego jest, to o czym chyba najwięcej się naczytaliście, iż stracone z ogromnym wysiłkiem woli 16 kilogramów, odzyskałam ze sporą nawiązką, co na pewno nie poprawia mojego samopoczucia.
Napisałam najkrócej, jak potrafiłam, po to, żebyście wiedzieli, iż trochę wiedzy, co się da, a co nie, już po drodze mojej wyboistej posiadłam, i iż trudno mi znaleźć motywację i nadzieję, gdy wiem, iż cały ogromny wysiłek pozwoli przeżyć spokojnie i radośnie może jakieś kolejne 2 lata tylko. Na swoim przykładzie wiem, iż nie ma zdrowych nawyków wypracowanych w dorosłości, przynajmniej u mnie. Wszystko musi się odbywać nieustającym wysiłkiem silnej woli i skupienia na tym. Najgorsze dla mnie jest słuchać od innych, w tym bardzo bliskich, a przez brak empatii jakże dalekich, iż "są gorsze rzeczy". Nie wiem, czy jest coś gorszego, niż brak chęci i woli życia bez wyraźnego uzasadnienia i powodu? Nie chcę się z nikim licytować, ale jest to stan bezgranicznie przygnębiający. Nie wiesz, co czuć czytając komentarze pod postami o depresji, iż co "teraz to będzie moda na bycie smutnym"?. Nikt nie chce się tak czuć, nie wierzę, iż jest osoba, która chce w tym tkwić, która się z tym "dobrze czuje". Ja mam to szczęście, iż mam wokół siebie prawdziwie wspierające mnie osoby. Z jednej strony cudownie, z drugiej tym razem zupełnie nie mam na co zrzucić, czym się "usprawiedliwić". W pewnym sensie nie ma jak za pierwszym razem alibi w postaci stanu przewlekłego stresu.
Posta tego dedykuję wszystkim depresyjnym, których wiem, iż jest ogromne i wcale nie modne multum. Jestem z Wami całą sobą i trzymam za nas wszystkie kciuki.