Rodzina przyszła i została
Danuta Kowalska właśnie wyjmowała szarlotkę z piekarnika, gdy zadzwonili do drzwi. Spojrzała na zegarek wpół do dziesiątej rano. Za wcześnie na gości.
Idę, idę! krzyknęła, wycierając ręce w fartuch i kierując się do wejścia.
Na progu stała Weronika z mężem Tadeuszem, obwieszeni torbami i walizkami. Kuzynka wyglądała na zmęczoną i zmiętą, a jej mąż marszczył brwi z niezadowoleniem.
Danusiu, kochana! zaszczebiotała Weronika, rzucając się w ramiona. Przyjechaliśmy do ciebie! Nie odmówisz przecież rodzinie?
Wera? Danuta spojrzała zdezorientowana. Co się stało? Skąd jesteście?
Z Krakowa przyjechaliśmy burknął Tadeusz, wciągając ogromny bagaż do przedpokoju. Długo jechaliśmy, przeklęte korki.
Wchodźcie, wchodźcie zakrzątnęła się Danuta. Rozbierzcie się. Tylko nie rozumiem Nie uprzedzaliście mnie.
Weronika zrzuciła kurtkę i powiesiła na wieszaku.
Danusiu, rozumiesz, mamy taką sytuację. Tadzio stracił pracę, pieniędzy brak. A do tego musieliśmy sprzedać mieszkanie.
Jak sprzedać?! Danuta aż podskoczyła.
No długi były, kredyty machnął ręką Tadeusz. Więc pomyśleliśmy, iż przyjedziemy do ciebie. Mieszkasz sama w trzypokojowym, miejsca wystarczy.
Danuta stała i mrugała, nie wierząc własnym uszom. Tymczasem Weronika przeszła już do kuchni i zaczęła węszyć.
Ojej, jak pachnie! Szarlotka, tak? A my akurat głodni. Przez całą drogę nic nie jedliśmy, oszczędzaliśmy.
Siadajcie do stołu zaproponowała gospodyni, wciąż zdezorientowana. Zaraz zrobię herbatę.
Tadeusz rzucił się na krzesło i rozejrzał się po mieszkaniu.
Nieźle tu u ciebie, Danuta. Remont świeży, meble porządne. Widać, iż sama żyjesz sobie wygodnie.
W jego głosie pobrzmiewała nutka pretensji, która ukłuła Danutę. Od śmierci męża mieszkała sama od ośmiu lat, przyzwyczaiła się do ciszy i porządku. Pracowała w bibliotece, zarabiała niewiele, ale starczało na wszystko.
A gdzie wasze rzeczy? zapytała, nalewając herbatę.
No tam, w przedpokoju skinęła Weronika. Tadziu, włóż wszystko do pokoju.
Do którego pokoju? ostrożnie spytała Danuta.
No jak to do którego? Do wolnego. Masz przecież trzy.
Wera, zaczekaj. Najpierw porozmawiajmy. Nie rozumiem, na jak długo przyjechaliście?
Weronika i Tadeusz wymienili spojrzenia.
No, dopóki się nie urządzimy wymijająco odparła kuzynka. Pracę znajdziemy, staniemy na nogi.
A to kiedy mniej więcej będzie?
A kto to wie? Tadeusz odkroił sobie duży kawałek ciasta. Może miesiąc, może pół roku. Zależy od okoliczności.
Danuta poczuła, jak ściska ją w środku. Wiedziała, iż nie wypada odmówić rodzinie w trudnej chwili, ale myśl, iż w jej spokojnym życiu pojawią się współlokatorzy, napawała ją grozą.
Danusiu, przecież nie wyrzucisz nas na ulicę? Weronika złapała ją za rękę. Jesteśmy rodziną. A rodzina zawsze sobie pomaga.
Oczywiście, iż nie wyrzucę westchnęła Danuta. Po prostu to takie nagłe.
Do wieczora goście już się całkiem zadomowili. Tadeusz rozłożył się na kanapie z pilotem i przełączał kanały, głośno komentując to, co działo się na ekranie. Weronika szperała po kuchni, myjąc naczynia i przestawiając słoiki z przyprawami.
Danusiu, ale u ciebie dziwny bałagan zauważyła, wycierając talerz. Sól koło herbaty stoi, cukier w najdalszym kącie. Ja wszystko po porządku poukładałam.
Danuta patrzyła z przerażeniem na tę reorganizację. Każda rzecz w jej domu miała swoje miejsce, wszystko było przemyślane. Teraz nie mogła choćby znaleźć ulubionej kawy.
Wera, po co to przestawiałaś? Mnie było dobrze.
Co ty, tak było nieporządnie! Ja się na tym znam, mam wprawę.
Hej, kobiety! krzyknął z salonu Tadeusz. A żreć kiedy będziemy? Już mi się jeść chce.
Zaraz, zaraz zakrzątnęła się Weronika. Danusiu, a co u ciebie jest na kolację?
Danuta otworzyła lodówkę. Był tam kawałek wędliny, trochę sera i dwa jajka jej skromna kolacja na kilka dni.
Trochę jest powiedziała niepewnie.
Ojej, ale to przecież nic! zawołała Weronika. Na trzech nie starczy. Tadzik, bierz kasę, idziemy do sklepu.
Jaką kasę? burknął. Zostało nam kilka groszy na powrót.
Wszyscy spojrzeli na Danutę. Zrozumiała aluzję i wyjęła portmonetkę.
Weźcie, ile trzeba powiedziała, podając kilka banknotów.
Ojej, dzięki, kochana! ucieszyła się Weronika. Jesteś prawdziwą rodziną! Oddamy ci wszystko, jak tylko się urządzimy.
W sklepie Weronika kupiła jedzenie na cały tydzień drogie wędliny, łososia, tort, cukierki. Danuta płaciła w milczeniu, zdając sobie sprawę, iż wydała połowę pensji.
Teraz to sobie pożyjemy! z zadowoleniem zacierał ręce Tadeusz, przeglądając zakupy. Bo na samej wędlinie daleko nie zajedziesz.
Wieczorem, gdy goście w końcu położyli się spać w dawnym gabinecie Danuty, ona sama siedziała w kuchni, próbując ogarnąć sytuację. Zawsze kładła się spać o dziesiątej, a teraz było już wpół do dwunastej. Tadeusz do późna oglądał telewizję na pełnej głośności, Weronika brzękała naczyniami i bez przerwy paplała.
Danusiu, a ty czemu nie śpisz? Weronika wyszła z pokoju w szlafroku. Chodź, napijemy się herbaty, pogadamy.
Wera, już późno. Jutro do pracy.
Oj, daj spokój! Twoja biblioteka nie ucieknie. Opowiedz, jak tu sama żyjesz? Nudno ci?
Przywykłam.
A facetów żadnych nie ma? Zostałaś wdową?
Danuta skrzywiła się. Nie lubiła osobistych