Kreatywność z pasją do efektów

newsempire24.com 6 dni temu

W artystycznej naturze z zamiłowaniem do efektów
— Nie żałujesz? — zapytał Krzysztof, tuląc do piersi Paulinę.
— Nie. A ty? — Podniosła głowę i spojrzała na męża.
— Jestem szczęśliwy. Wiesz, gdy przyszłaś do nas z Zosią, od razu wiedziałem, iż to los. Wszystko, co było przed tobą, zdarzyło się po to, byśmy się spotkali. Po tym, jak odjechała…
Paulina przycisnęła palec do jego ust.
— Nie wspominaj złego. Teraz będzie dobrze…

Rok wcześniej

Paulina nakryła stół odświętnym obrusem. Przeniosła z kuchni stos talerzy, sztućce, dwa kieliszki.

— Na pewno dobrze zrobiliśmy, zostając w domu? U Jacka byłoby weselej. Jeszcze zdążymy — powiedział Marek, gdy wróciła do kuchni.

— Pewna. Zanieś na stół. — Podała mu talerz z wędliną i serem, miskę sałatki. — Z przyjaciółmi spotkamy się jutro. Jesteśmy razem trzy lata, a nigdy nie spędziliśmy Sylwestra sami. Jak Nowy Rok przywitasz, tak go spędzisz.

— Czyli chcesz nas zaprogramować na rok dobrowolnego odosobnienia? — zapytał Marek, zatrzymując się w progu.

— Byłoby cudownie. Szkoda, iż nie wyjdzie. — westchnęła.

— Dobrze, spróbujmy. — Uległ i wyszedł.

Paulina wyjęła z lodówki butelkę szampana, drugą miskę i zaniosła do pokoju.

— I jak? Ładnie? — Marek wskazał na nakryty stół. — Możemy żegnać stary rok? Bo zaraz się zaslinię.

— Jeszcze nie. Daj mi pięć minut. Muszę włożyć nową sukienkę. — Poszła do sypialni.

— Po co sukienka, skoro jesteśmy sami? — mruknął Marek, sięgając po plasterek kiełbasy.

— Bo to święto! — odpowiedziała już z sypialni.

„O, ta artystyczna dusza z miłością do efektów” — pomyślał i wziął kolejny kęs.

Wkrótce weszła uśmiechnięta Paulina w jasnoniebieskiej sukni, z rozpuszczonymi włosami. Marek skinął, oceniając ją wzrokiem. Zrobiła piruet, a falbanki uniosły się jak dzwon.

— Teraz możemy siadać — powiedziała, spoglądając na zegar.

— Tyle jedzenia… Może zadzwonimy do Darka? Jest z mamą.

— Jutro. Otwórz szampana. — Jej twarz promieniała.

„Dziś jakaś taka… — zawahał się — rozgorączkowana.”

— Trochę. Poczekaj, zobaczysz. — Nowość rozpierała ją, ale powie po północy.

Wypili, skosztowali sałatek. Marek odchylił się na krześle. W telewizji leciał lekki film.

— Czemu nie pijesz? — spytał, widząc pełny kieliszek.

— Zasnęłabym, a chcę obejrzeć koncert.

— Wyjdę na balkon.

Śnieg padał gęsto, w oknach migotały lampki. Gdzieś strzelono petardą.

— Marku, prezydent zaraz zacznie — zawołała Paulina.

Zaciągnął się ostatni raz i rzucił niedopałek.

W pokoju prezydent już przemawiał. Marek nalał sobie, czekając na bicie zegara.

— Znowu nie pijesz? Jak życzenie pomyślisz?

— Muszę ci coś powiedzieć. — Wyprostowała się. — Nalej sobie jeszcze.

— Ten Sylwester… Nie jesteśmy już we dwoje, tylko w troje. — Jej oczy błyszczały.

Marek patrzył, nie rozumiejąc.

— Nie domyślasz się? Jestem w ciąży. Mamy już dziecko, tylko malutkie.

Marek wypił duszkiem.

— Nie cieszysz się?

— Cieszę, ale… chcieliśmy poczekać.

— Minęły trzy lata. Mam dwadzieścia osiem lat. Chcę dziecka. — Jej głos zadrżał. — Ono już jest.

— Ale… brałaś tabletki.

— Od miesiąca nie. Myślałam, iż zajmie to dłużej… Wyszło od razu. Nie w porządku?

— Dlatego nie poszłaś do Jacka?

— Tak. Myślałam, iż potem się oświadczysz. — Dwie łzy spłynęły po jej twarzy. — To już nie ma znaczenia. Jeszcze zdążysz do Jacka. — Wyrwała się do kuchni.

— Paulina, nie powiedziałem, iż nie cieszę się, to zaskoczenie. — Pobiegł za nią.

Stanęła na balkonie, trzymając drzwi.

— Co za dzieciństwo! Zmarzniesz! — Szarpnął, niemal wpadła na niego.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Bo znów byś mnie przekonał. Żyjemy razem, ale to nie rodzina. — Płakała już otwarcie. — Idź się bawić!

Uciekła do łazienki.

Za oknem wybuchały petardy.

— Nie spełniłem twoich oczekiwań. Nie jestem gotowy… — Oparł się o drzwi.

Wrócił, spojrzał na stół, wypił jej kieliszek.

„Nowy Rok, a taki parszywy. Po co to zrobiła? Było nam dobrze. Zepsuła święto.”

Złość w nim rosła.

— To pójdę. Nie będę patrzeć na jej łzy.

Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Paulina usłyszała, wybuchnęła płaczem. Łzy zostawiały ślady na sukni. Sprzątnęła, przebrała się, położyła na kanapie. Telewizja grała koncert.

Marek nie wrócił ani tej nocy, ani następnego dnia. Przyszła przyjaciółka Kasia, zmusiła ją do zwierzeń.

— Uspokój się. Mężczyźni boją się odpowiedzialności. Wróci. Chcesz, bym z nim pogadała?

— Nie. Idź już. Nic sobie nie zrobię.

Po trzech dniach pojawił się Marek. Przepraszał, tłumaczył się. ale rozmowa nie kleiła się. Sylwester się kończył, a oni wciąż milczeli. Marek ciągle dostawał wiadomości.

— Nic mi nie powiesz? — spytała wreszcie.

— Co chcesz usłyszeć? Tak, odchodzę. Postąpiłaś nieuczciwie.

— To idź. — Odwróciła się do okna.

— Myślałem, iż ci przeszło.

— Chcieć dziecka to „przejść”?

— Nie wiem, jak z tobą rozmawiać…

Po jego wyjściu płakała całą dobę. W nocy rozbolał ją brzuch. Wezwana karetka nie zdążyła uratować dziecka. Paulina wróciła do pracy blada, pusta w środku.

Uczyła w szkole muzycznej. Wśród uczniów była Zosia — utalentowana, pilna. Od grudnia nie przychodziła. Paulina myślała, iż zachorowała. W lutym poszła do dyrektora.

— Ojciec powiedział, iż już nie będzie chodzić.

— Dlaczego? Ma świetny słuch… DajciePaulina spojrzała na Zosię grającą ich ulubiony utwór i nagle zrozumiała, iż właśnie to — nieoczekiwane, pełne bólu drogi, ale prowadzące w końcu do tego momentu, gdy ma w ramionach śmiejące się dziecko, a obok mężczyznę, który patrzy na nią tak, jakby w jego życiu nigdy nie było innych kobiet — to prawdziwe szczęśliwe zakończenie.

Idź do oryginalnego materiału