A iż przebywałem tam przed sezonem, to spodziewałem się czystych, rozległych piaszczystych przestrzeni, niewielu ludzi, ciszy i spokoju. Morze, przepraszam, może jednak zacznę od początku.
Pierwsze i kolejne wrażenia
A początek był obiecujący. Słoneczna pogoda, owszem – chłodnawy wiatr, ale nie na tyle, by trzeba było siedzieć w grubych kurtkach, dygotać z zimna i szczękać zębami. Woda w morzu wydała mi się w tym roku dość czysta. Rozwinąłem parawan z reklamą produktu, którego wolałbym nie prezentować mijającym mnie turystom, stąd skierowałem ją (reklamę) nadrukiem (awersem) do siebie. Marna to była próba, ale zawsze utrudnienie w odczytaniu przekazu, nad którym głowiło się pewnie wielu inteligentnych, a niemal na pewno dobrze opłaconych kopyrajterów.
Może, gdybym tak tylko sobie siedział w miejscu, na leżaku, nic bym nie zauważył. No ale cóż: po niedługiej chwili bezczynności zachciało mi się chodzić. I tu zaczął się problem. Już w ubiegłych latach fotografowałem to, co morze wyrzuciło na brzeg. interesujące rzeczy, przeróżne artefakty ludzkich poczynań. W tym jednak roku na plaży dało się zauważyć znacznie więcej obiektów wyrzuconych przez ludzi bezpośrednio na piasek.
Owszem, nie było jeszcze zamontowanych koszy na śmieci. Nie zmienia to jednak faktu, iż nawet, kiedy będą tam obecne (z pewnością już są), powinniśmy wytworzone przez siebie śmieci brać ze sobą, do swoich kwater, pensjonatów, hoteli i dopiero tam, segregując, pozbywać się ich. prawdopodobnie każdy z nas niejednokrotnie obserwował przecież sytuację, w której z przepełnionych lub podziurawionych worków foliowych, rozstawionych na plaży co kilkadziesiąt metrów, śmieci zwyczajnie wysypywały się.
Nieobecność koszy montowanych przez gminę nie była więc usprawiedliwieniem dla nas, poznaniaków i Wielkopolan. Mówię o nas, gdyż obawiam się, iż ta część wybrzeża wybierana jest często właśnie przez moich wojewódzkich pobratymców. Przyznaję jednak, iż mijałem również auta o innych rejestracjach, na przykład dolnośląskich. I całkiem sporo tutejszych. Niezależnie od podziału na województwa, należy powiedzieć, iż za produkcję śmieci na plaży odpowiadali po prostu przedstawiciele naszego gatunku.
Mglisto to widzę, czyli poranna sesja fotograficzna
No dobrze, przyznaję, iż do porannego spaceru z aparatem fotograficznym zmobilizowała mnie przede wszystkim, zapowiadana w prognozie pogody na poranek, kilkugodzinna mgła. Kiedy podniosłem jedną powiekę, na dworze było już jasnawo, a ja miałem cichą nadzieję, iż prognoza – jak to często bywa – nie sprawdzi się. Tym samym, iż zamiast podnosić żaluzję drugiej powieki, będę mógł na powrót zasłonić pierwszą. I co zobaczyłem? – figa z makiem! Ze spania nici, prognoza sprawdziła się: nadmorski bór sosnowy spowity był w stosunkowo gęstej i malowniczej mgle. Pozostało zwlec się z łóżka, ubrać stosownie do pogody i ruszyć w teren. A iż inni słodko spali? – no cóż, nie zobaczą pięknego przyrodniczego spektaklu. I już!
Wyszedłem więc z domu wczasowego. Nie było to takim prostym zadaniem i jego wykonanie zajęło mi trochę czasu, gdyż nie przewidziałem, iż może on być o tej porze zamknięty. Ostatecznie, udało mi się bezkolizyjnie dostać na dwór i podziwiać nadmorską mgłę, która wciąż jeszcze utrzymywała się. Kiedyś widziałem już wybrzeże w śniegu. Natomiast takie widowisko obserwowałem pierwszy raz w życiu.
Trzeba przyznać, iż ona (plaża) wyglądała zjawiskowo w tej mglistej woalce. Krajobraz był zaskakujący, gdyż tak charakterystyczny jego element, jak wypłaszczony grzbiet morskiego horyzontu, był niedostrzegalny. Trwało to jeszcze chyba z kilkadziesiąt minut. Na tyle długo, aby spokojnie wykonać ujęcia różnych stron plaży. W pewnym momencie jednak, woalka zaczęła opadać, zsuwać się, stopniowo odsłaniając coraz większe fragmenty czystego nieba. Aż wreszcie, ustępując miejsca naturalnej przezroczystości powietrza i odsłaniając horyzont.
Młode światło poranka uwydatniało piaszczystość plaży. Zachęcało do spaceru. Do fotografowania. Dość gwałtownie jednak stało się jasne, iż nie plażę będę fotografował, ale to, co na niej leży. By unaocznić i udokumentować skalę śmieciowego problemu.
Przeszedłem raptem około trzystu metrów w kierunku do głównego zejścia na plażę i nazbierałem tyle materiału fotograficznego, iż nie musiałem iść dalej. A przypuszczam, iż im bardziej zbliżałbym się do tego głównego wejścia, tym więcej śmieci bym napotkał. Przypomnę w tym miejscu, iż nad morzem, na tej, wydawałoby się, nie aż tak uczęszczanej bałtyckiej plaży, znalazłem się przed sezonem. Ciekaw jestem, jak wyglądało to miejsce po Bożym Ciele? A jak wyglądać będzie po całym sezonie?!…
Kąpiel w plastiku
Słowa Bałtyk i plastik są do siebie podobne, brzmią podobnie, mają jednak diametralnie różne znaczenia – wiążą się z odmiennymi skojarzeniami. Tak było dotąd. Jednak, jeżeli różnica między Bałtykiem i plastikiem będzie się zacierać w obserwowanym tempie, to już w przyszłym roku możemy kąpać się w plastiku, a nie w Bałtyku.
Z dobrze poinformowanych źródeł wiem, iż kąpiel tegoroczna już obarczona była tym problemem. Sam nie zdecydowałem się na przyjemność zanurzenia w morzu – ze względu na temperaturę wody, która odbiegała od norm osób niemorsujących. W każdym razie, to bardzo nieprzyjemne uczucie, kiedy człowiek zanurza się w stosunkowo czystym Bałtyku (czystym, gdy idzie o parametry biologiczno-chemiczne wody, ocenione zgrubnie, wizualnie), a wynurza się niespodziewanie w plastiku (z workiem foliowym przylegającym do ciała).
Nie, nie i nie! Nie dopuśćmy do tego, by Bałtyk stał się morzem (z) plastiku. To właśnie w tej sytuacji widać, jak ważna jest postawa każdej/każdego z nas w kontekście ochrony przyrody! Że losy przyrody, zarówno w ujęciu globalnym, jak i lokalnym, zależą od codziennych, choćby tych najmniejszych wyborów każdego z nas.
Po plażowaniu, idąc do miasteczka, minąłem nowoczesną mamę z dwójką małych, ale chodzących już dzieci. Były zachwycone dopiero co rozpakowanymi lizakami. Miło się na nie (dzieci) patrzyło, abstrahując od tego, iż lizaki pełne słodzików, to kontrowersyjny wybór i, w zasadzie, nie powinno trzymać się ich w buzi – idąc. Po chwili, zaskoczony, doszedłem do miejsca, w którym na chodniku leżały dwie, przesuwane podmuchami wiatru folie.
Opakowania od lizaków…