Koszt szczęścia

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Cena szczęścia**

Leżałem na kanapie, przymknąwszy oczy, wsłuchując się w odgłosy domu i ulicy. Za oknem dudniły stłumione klaksony, syreny policji albo karetki. W sąsiedniej klatce ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi…

Kiedyś lubiłem tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu ktoś ogląda telewizję, w którym się awanturuje, na którym piętrze zatrzymuje się winda…

— Znowu bujasz w obłokach? A lekcje odrobiłeś?…

Przysiągłbym, iż to nie było złudzenie. Usłyszałem głos mamy. Głos daleki, ale wyraźny. Wzdrygnąłem się i otworzyłem oczy. Pokój pusty, drzwi do przedpokoju otwarte. Gdyby teraz wyszła z nich mama, nie zdziwiłbym się — ucieszyłbym się. Ale mama już nigdy nie wejdzie do tego pokoju. Zmarła tydzień temu. A jej głos to tylko ból fantomowy.

Usiadłem, postawiłem stopy na podłodze, poczułem pod stopami miękkie runo dywanu. *„Zwariuję, jeżeli tu zostanę. Trzeba było wziąć bilet powrotny na dzień po pogrzebie, najpóźniej na drugi”*. Oparłem łokcie na kolanach, objąłem głowę rękami i zacząłem się kołysać.

Nagle zadzwonił telefon. Szarpnąłem się, łokieć ześlizgnął mi się z kolana, a głowa opadła. Wstałem, sięgnąłem po telefon ze stołu, choćby nie patrząc na ekran. Wzrok przykuła kartka na blacie: *„Synku, mój jedyny…”*

— Krzysiu, to ciocia Basia. Jak się trzymasz? Pewnie ciężko tam samemu? Może jednak do mnie przyjedziesz?

— Nie, wszystko w porządku. — Odłożyłem telefon, złożyłem list i schowałem go do szuflady.

Nie mogłem dłużej tak zostać. Już choćby głosy mi się słyszą. Ponownie wziąłem telefon, otworzyłem listę kontaktów i przewinąłem. *„Mirek, stary kumpel z uczelni. Właśnie on będzie odpowiedni!”*

— Mirek, cześć! — powiedziałem, gdy usłyszałem głos przyjaciela.

— Cześć! Coś mi nie—

— Nie poznajesz? gwałtownie zapominasz starego kumpla. Nie spodziewałem się po tobie.

— Czekaj. Krzysiek?! Ty tu jesteś? — wrzasnął mi do ucha uradowany Mirek.

— Jestem, ale widzę, iż nie wyglądałeś na mnie — odpowiedziałem urażony.

— No co ty, stary, nie zapomniałem. Tylko się nie spodziewałem. Gdzie teraz jesteś?

— W domu — powiedziałem już poważnie.

Po zmianie tonu Mirek od razu zrozumiał, iż coś jest nie tak.

— Mama?

— Nie żyje. Pogrzeb był tydzień temu. Dziewięć dni już minęło.

— Współczuję. Widziałem ją pół roku temu. Wyglądała źle, schudła. choćby nie poznałem jej od razu. Jak długo jeszcze tu zostajesz?

— Trzy dni.

— Mam do ciebie przyjechać? Albo lepiej — chodź do nas. Sam tam chyba zwariujesz.

— Do nas? — powtórzyłem.

— No, w końcu się ożeniłem. Z Alą. Wyobrażasz sobie? Stoi obok, pozdrawia i też cię zaprasza. Przyjdź teraz, akurat zdążysz na obiad. Tylko teraz mam inny adres. Wzięliśmy z żoną mieszkanie na kredyt.

— Podawaj adres — powiedziałem rzeczowo.

*„No proszę, ożenił się. Ala od pierwszego roku wariowała za Mirem, a on to z Karoliną, to z Olą się kręcił, aż mu oczy otworzyłem…”* gwałtownie się spakowałem i zamówiłem taksówkę.

Po drodze poprosiłem kierowcę, żeby zatrzymał się pod sklepem. Kupiłem sobie i Mirkowi koniak, dla Ali wino, pudełko czekoladek i wędliny.

Nie czekałem na windę, wszedłem po schodach na szóste piętro. Dwa ostatnie dni nie wychodziłem z domu. Przyjemnie było się poruszać. Mijając mieszkanie na trzecim piętrze, nagle usłyszałem ciche zawodzenie — dziecka albo szczeniaka. Zatrzymałem się.

— Hej, kto tam? — zapytałem, przyciskając ucho do drzwi.

Zawodzenie ustało. Postałem chwilę i już miałem iść dalej, gdy znów odezwały się przeciągłe, monotonne dźwięki.

— Kto tam płacze? — spytałem.

— Ja nie płaczę, tylko śpiewam — odpowiedział dziecięcy głosik.

— A czemu pod drzwiami śpiewasz?

— Czekam na mamę.

— A gdzie ona jest? Jesteś sam? — dopytywałem.

— Mama pojechała do babci do szpitala, a mnie zamknęła. Jestem chory.

— Jak to zamknęła? Ile masz lat?

— Pięć. A ty kto?

— Jestem Krzysiek. Szedłem obok, usłyszałem twoją piosenkę.

— A ja jestem Tomek. Chcesz, żebym ci powiedział wierszyk o Mikołaju?

— No mów — zgodziłem się.

Słuchałem i się uśmiechałem. W dzieciństwie też taki znałem, tylko zapomniałem.

— Za wierszyk należy się prezent. Tylko jak ci go dam? Przecież jesteś zamknięty. Muszę teraz na chwilę do kumpla, ale wrócę. Dobrze?

— Jaki prezent? Ty jesteś Mikołaj?

— Nie. Czekaj — odparłem i poszedłem dalej.

Drzwi otworzył Mirek i od razu złapał mnie w pół.

— No hej, stary! Ile to lat, żadnego słowa.

— Daj człowiekowi się rozebrać — rozległ się kobiecy głos.

Odsunąłem się i zobaczyłem w drzwiach pokoju Alę. Zmieniła się, wypiękniała.

— Wchodź, dopiero się tu urządzamy, jeszcze nie wszystko skończone. — W głosie Mirek było słychać dumę. *Patrz, zazdrość*.

Rozejrzałem się, zagwizdałem.

— Oho! Nie skromnisz się. Nieźle tu macie.

— Wdaliśmy się w długi, ale przynajmniej osobno od rodziców. Myślimy o potomku. — Mirek promieniał jak wypucowany samowar.

— Siadajcie od razu do stołu — zarządziła Ala.

Piliśmy, jedliśmy, wymienialiśmy się nowinami.

— A ty, żonaty? Dzieci masz? — spytała Ala.

I wtedy przypomniałem sobie o chłopcu.

— Słuchajcie, czy będę wam wydawał się bezczelny, jeżeli poproszę o trochę czekoladek i mandarynek? Na trzecim mieszka chłopiec, który powiedział mi wierszyk. Obiecałem mu prezent. Poważny taki dzieciak, sam w domu.

— Jasne. — Ala spakowała woreczek z czekoladkami, cWróciłem do Aliny i Tomka, zamieszkałem z nimi, a po latach zrozumiałem, iż największe szczęście nie przychodzi z gwiazd, ale z wyborów, które odważnie podejmujemy dla tych, których kochamy.

Idź do oryginalnego materiału