Cena jednej skrytki: jak Wojtek prawie stracił żonę
Marysia wyszła na podwórko, by powiesić świeżo upraną bieliznę. Dzień był piękny, słońce grzało jak latem, więc schnęło wszystko w mgnieniu oka. Jak zwykle rzuciła okiem przez płot na posesję sąsiadów. Tam Wojtek, jej sąsiad, kręcił się nerwowo, zaglądając w każdy kąt. Sprawdzał pod gankiem, przeszukiwał szopę, zaglądał pod ławkę.
— Wojtek, co tam zgubiłeś? Wczorajszy rozum? — zażartowała z uśmiechem Marysia.
Ale mężczyzna choćby się nie odwrócił, tylko machnął ręką i zniknął w domu. Marysia wzruszyła ramionami i miała już wracać, gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadła zapłakana Ewa — żona Wojtka.
— Ewciu, co się stało?! — zaniepokoiła się Marysia.
— Jak on mógł? — powtarzała sąsiadka, łkając. — Jak w ogóle mógł coś takiego pomyśleć?!
Marysia bezradnie pogładziła przyjaciółkę po ramieniu, nie rozumiejąc sytuacji. Przecież ta para zawsze żyła w zgodzie — zero awantur, zero pretensji, tylko kwitnące rabatki i zapach domowych ciast unoszący się z ich kuchni.
Ewa z Wojtkiem mieszkali w domku pod Warszawą, w małej miejscowości. Ich posesja wyglądała jak z pocztówki: latem tonęła w kwiatach, zimą miał starannie odśnieżone ścieżki. Córka była już mężatką, a syn Kuba kończył technikum. Wojtek pracował jako mechanik, Ewa zaś jako krawcowa w lokalnym zakładzie. Sąsiedzi — Marysia i Jarek — znali ich od lat, wspólnie świętowali i pomagali sobie nawzajem.
Wojtek miał jednak jedną dziwną cechę — uwielbiał chować pieniądze. Robił skrytki wszędzie: w szopie, pod rabatką, choćby pod deską w altance. Nie dlatego, iż coś ukrywał — po prostu czuł się wtedy spokojniejszy. Potem jednak zapominał, gdzie schował gotówkę, i zaczynał gorączkowe poszukiwania.
Ewa wiedziała o tym. Gdy byli młodzi, czasem się kłócili, ale z czasem machnęła ręką — nie da się go przecież zmienić. Nigdy nie brała tych pieniędzy, choćby jeżeli przypadkiem je znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.
Tego ranka Marysia znowu zobaczyła, jak Wojtek biega po podwórku i szuka swojej kolejnej „skrytki”. Zaśmiała się:
— Znowu zgubiłeś forse, głuptasie?
Ale już pół godziny później do jej domu wpadła Ewa, z zaczerwienionymi oczami i łzami na policzkach. Marysia posadziła ją przy stole, nalała herbaty i podała ciastka.
— Wyobraź sobie — wyszeptała Ewa, łkając — oskarżył mnie, iż ukradłam mu pieniądze! Powiedział: „Ty znalazłaś i zabrałaś, a teraz udajesz niewiniątko!” To Wojtek! Ten sam, który zawsze mówił: „Ty jesteś dla mnie najważniejsza”. A teraz nazwał mnie złodziejką?! Nigdy nie wzięłam ani grosza z jego skrytek, choć nieraz na nie trafiałam!
Marysia aż otworzyła usta ze zdumienia. Po Wojtku nie spodziewała się takiego zachowania. Ewa była cichą, troskliwą kobietą. Jej obrazić — to jak splunąć na święty obraz.
— Ewciu, nie bierz sobie tego do serca. Sam sobie przypomni, znajdzie swoje pieniądze i będzie cię przepraszał na kolanach.
— Ale ja nie chcę! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy na wieś. I nie wracam! Niech sobie żyje ze swoimi pieniędzmi!
Tymczasem Wojtek biegał po całej wsi, szukając nie tylko gotówki, ale i żony. Wstąpił do sklepu, gdzie pracowała Ania, przyjaciółka Ewy.
— Aniu, Ewa tu była?
— Nie, nie widziałam. Co, zgubiłeś żonę? Wróci. Ona nie jest z tych, co uciekają.
Wojtek wracał do domu, gdy spotkał syna. Kuba szedł z Weroniką, swoją dziewczyną, trzymając w ręku bukit czerwonych róż.
— Wera, urodziny? — spytał Wojtek, przypominając sobie, iż syn niedawno prosił o pieniądze na prezent.
— Tak, dziewiętnaście! A wieczorem idziemy z przyjaciółmi do knajpki — uśmiechnęła się dziewczyna.
Wojtek się uśmiechnął, ale w środku coś go ukłuło. Przecież nie dał synowi żadnych pieniędzy — był tego pewien. Skąd więc kwiaty?
Zadzwonił do Kuby:
— Synu, skąd wziąłeś pieniądze na prezent?
— Tato, wczoraj znalazłem na werandzie — pod pudłem. Szukałem plecaka, a tam koperta. Wiedziałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci później powiedzieć…
Wojtek zamilkł. Ze wstydu i ulgi ścisnął telefon.
— No dobra, synu… Nie zawiedź Wery.
Teraz najważniejsze — znaleźć Ewę i przeprosić.
Wszedł do sąsiadów. Jarek naprawiał furtkę, zobaczył Wojtka i zaśmiał się:
— No, narobiłeś, stary. Ewa jest u nas, Marysia ją pociesza. Żonę oskarżyć o kradzież… Masz szczęście, iż nie spakowała jeszcze walizek.
— Wiem… — mruknął winowajca. — Idę przepraszać. A przy okazji — te pieniądze poszły na kwiaty dla dziewczyny Kuby.
— Dobry chłopak! — zawołała z ganku Marysia. — A ty teraz myśl, czym Ewę udobruchasz!
Wojtek pomyślał chwilę, pobiegł do domu, zebrał wszystkie swoje „tajne” koperty, wsiadł do samochodu i pojechał. Po godzinie wrócił z małą, czarną torebką.
Podszedł do Ewy:
— Wybacz, głupi jestem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wróć, proszę.
Ewa spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już zmiękło.
— Nie wrócę… — powiedziała uparcie, ale już bez łez.
— A to dla ciebie. Pamiętasz, jak w jubilerze patrzyłaś na ten łańcuszek z zawieszką? Zauważyłem.
Podał jej pudełeczko. Ewa drżącymi rękami otworzyła je — delikatny złoty łańcuszek i zawieszka z jej znakiem zodiaku.
— Ach, Wojtek… — szepnęła. I nie mogąc się powstrzymać, założyła go.
— No i widzisz, teraz to zupełnie co innego! — klasnęła w dłonie Marysia. — Za takie prezenty można wybaczyć każdą skrytkę!
Śmieli się długo. MarysiaOd tego dnia Wojtek trzymał oszczędności w banku, a Ewa nosiła nowy łańcuszek z dumą, bo czasem największe skarby kryją się w sercach, a nie w skrytkach.