- W kwietniu 1940 r. utworzono „dzielnicę żydowską” i wielu Żydów miało nadzieję, iż ta inicjatywa uchroni ich przed dalszymi prześladowaniami
- W nowym miejscu panował nieziemski ścisk. W każdym mieszkaniu gnieździło się po kilka rodzin, ludzie spali na podłodze albo na improwizowanych posłaniach
- Głód, robactwo, smród niemytych ciał, brak zatrudnienia i codziennej rutyny, nieustanny strach przed łapanką, pracą przymusową i biciem stanowiły w getcie codzienność
- Łącznie Niemcy utworzyli w Polsce ponad czterysta gett. Chodziło o to, by głód i choroby zdziesiątkowały żydowską populację i żeby dzięki skoncentrowaniu Żydów w jednym miejscu łatwo dało się ich wywieźć do obozów pracy i obozów zagłady
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:
Kwiecień 1940 roku
W kwietniu utworzono „dzielnicę żydowską” i wielu Żydów miało nadzieję, iż ta inicjatywa uchroni ich przed dalszymi prześladowaniami. Rodzinie Reni – z wyjątkiem Sary, która zdążyła wyjechać do kibucu Droru, i Cwiego, który zbiegł do Rosji – powiedziano, iż mają dwa dni na przeprowadzkę: kazano im przenieść całe swoje życie do nędznego kwartału kilka przecznic od rynku głównego, do niskich domków przy wąskich uliczkach, w których wcześniej mieszkała lokalna biedota. Nie wolno im było zabrać ze sobą mebli ani dobytku, jedynie niedużą torbę i jakąś pościel.
Matki nie spały całą noc, gorączkowo pakując rzeczy, dzieci biegały tam i z powrotem, przenosząc wszystko, co się dało, na grzbiecie albo w koszyku: ubrania, jedzenie, naczynia, zwierzęta, mydło, palta, łyżki do butów, przybory do szycia i inne przedmioty niezbędne, żeby przetrwać. Biżuterię przyklejano do ciała. Złote bransoletki zaszywano w rękawach swetrów. Pieniądze zapiekano w ciastkach.
W nowym miejscu panował nieziemski ścisk. W każdym mieszkaniu gnieździło się po kilka rodzin, ludzie spali na podłodze albo na improwizowanych posłaniach – Renia na worku mąki. Zdarzało się, iż w niewielkim domu przebywało choćby pięćdziesiąt osób. Na nielicznych fotografiach z getta ukazujących mieszkania widać na przykład synagogę, w której znalazło schronienie wiele rodzin, rzędy dzieci śpiących na bimie i pod ławkami.
Zagęszczenie było tak wielkie, iż nie dało się rozprostować nóg ani ramion. Przestrzeń prywatna nie istniała. Zdarzało się, iż ktoś miał szczęście, znał kogoś, kto wcześniej mieszkał na terenie getta, i mógł się wprowadzić do niego. Większość jednak musiała żyć z obcymi, którzy często hołdowali zupełnie innym zwyczajom. Stłoczenie razem osób z okolicznych miasteczek i różnych warstw rodziło napięcia i zakłócało normalny porządek społeczny.
Nawet jeżeli ludziom udało się zabrać ze sobą meble, nie było dla nich miejsca. Prowizoryczne posłania składano na dzień, żeby mieć miejsce na mycie i jedzenie. Ubrania wisiały na gwoździach. Myto się i prano w baliach, a uprane rzeczy suszono na okolicznych dachach. Stoły i krzesła zwalono na stertę na zewnątrz. Z czasem te podstawy dawnego życia posłużyły rodzinie Reni jako opał. Fundamenty poszły z dymem.

* * *
Łącznie Niemcy utworzyli w Polsce ponad czterysta gett. Chodziło o to, by głód i choroby zdziesiątkowały żydowską populację i żeby dzięki skoncentrowaniu Żydów w jednym miejscu łatwo dało się ich wywieźć do obozów pracy i obozów zagłady. To była operacja zakrojona na ogromną skalę, przy czym w każdym getcie panowały nieco inne zasady i każde miało nieco inny charakter.
Decydowały o tym lokalna kultura, sposób zarządzania przez nazistów, warunki naturalne, a także żydowskie kierownictwo. Wiele elementów było jednak wspólnych w całym kraju, również w najodleglejszych miastach i wsiach, i czymś takim było między innymi zamknięcie.
Początkowo Kukiełkowie mogli wychodzić z getta do pracy albo po żywność, a Polacy na tej samej zasadzie przychodzić z chlebem, którym płacili za kosztowności. niedługo jednak wszystkie getta zostały odizolowane. Żydzi mogli je opuszczać tylko na podstawie przepustki wystawionej przez judenrat. Od 1941 roku przekraczania granic getta zabroniono zarówno Żydom, jak i Polakom. W Będzinie dzielnicę żydowską z jednej strony oddzielało ogrodzenie, z drugiej zaś – rzeka. Wyjście na zewnątrz oznaczało ni mniej, ni więcej tylko śmierć.
* * *
A jednak…
Renia wkładała na siebie warstwę po warstwie: pończochy, druga para, na to sukienka, grubo, jak u polskiej chłopki. Estera nosiła dwa palta i chustkę. Macając po omacku, Bela pomogła ubrać się siostrom, po czym sama owinęła się kilkoma koszulami w talii, udając, iż jest w ciąży. Wszystkie trzy poupychały w kieszeniach drobne artykuły, materia wewnątrz materii, palimpsest towarów i przebrań wypisany na ciele. W ten sposób, napomniała się Renia, mogła pomóc matce, braciszkowi, swojej rodzinie.
Nagły przebłysk odległego świata, od którego dzieliło ją zaledwie kilka kilometrów i kilka miesięcy – świata sprzed rozpadu, życia klasy średniej. Renia pogrążyła się w marzeniach: jej niezmordowana matka troszczyła się o wszystko – gotowała, sprzątała, gospodarowała pieniędzmi. Polskie sąsiadki patrzyły na nią z niedowierzaniem: „Jakim cudem przy waszych zarobkach udaje się pani ubrać tak dostatnio siedmioro dzieci?”.
W jidysz Lea była balabasta, gospodynią idealną – choć w domu pełno było dzieci (które dobrze się uczyły i grzecznie się zachowywały), a także ich przyjaciół, to zawsze panowały czystość i porządek. Na pytania sąsiadek Lea miała gotową odpowiedź: „Trzeba kupować drogie rzeczy, bo się nie niszczą i można je przekazać młodszym. Trzeba każdemu dziecku sprawić parę manualnie robionych butów – rozmiar za dużych. Żeby stopa mogła rosnąć”.
Ważne było, co się nosiło i jak. Teraz dziewczęta miały na sobie wszystko, a ich strój stanowił zarazem kostium i rezerwuar środków do życia. Zbliżała się dwudziesta pierwsza – pora ruszać w drogę. Pożegnały się gwałtownie i wyszły. Renia nigdy nie ujawniła, w jaki sposób opuszczała getto, ale mogła to zrobić, dając łapówkę strażnikowi, przeciskając się przez zasłoniętą sztachetą dziurę w ogrodzeniu lub przez kratę, wspinając się po murze, przekradając się przez piwnicę albo po dachu. W ten właśnie sposób szmuglerzy na terenie Polski – w większości kobiety – obchodzili istniejące ograniczenia.
Ponieważ żydowscy mężczyźni często padali ofiarą łapanek, zostawali w domu. Żywicielkami rodziny zostały kobiety, od najuboższych po najzamożniejsze – sprzedawały papierosy, staniki, dzieła sztuki, a niekiedy choćby swoje ciało. Również dzieciom było łatwiej wykraść się z getta w poszukiwaniu jedzenia. W ten sposób dzielnice zamknięte doprowadziły do masowego odwrócenia ról społecznych.

Tramwaj oznaczony Gwiazdą Dawida w getcie warszawskim
Siostry Kukiełkówny przedostały się do miasteczka i ruszyły przed siebie. Przemykając ulicami, Renia myślała o tym, jak co piątek chodziła z matką do piekarni, gdzie wybierały ciastka we wszystkich kształtach i kolorach. Teraz chleb był na kartki: dziesięć dekagramów dziennie albo ćwiartka małego bochenka. Sprzedaż większej ilości lub wyższa cena oznaczały śmierć.
Podeszła do jakiegoś domu. Niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie. Nie wiadomo, kto ją mógł tam zobaczyć. Polacy? Niemcy? Policja? Każdy, kto otworzy drzwi, może na nią donieść. Albo ją zastrzelić. Może także udać, iż coś kupuje, a potem nie zapłacić i zagrozić, iż wyda ją gestapo w zamian za nagrodę. Co wtedy zrobi? Pomyśleć, iż swego czasu pracowała w sądzie, gdzie stykała się ze sprawiedliwością i z przepisami, które miały sens. Teraz to się zmieniło. Noc w noc kobiety, także matki, wychodziły tak jak ona, żeby móc nakarmić swoje rodziny.
Część dziewcząt zatrudniała się w urzędach albo prywatnych przedsiębiorstwach. Czasami młodsze dziewczynki, żeby dostać pracę, wkładały buty na wysokich obcasach – starały się sprawiać wrażenie starszych, ponieważ chciały jeść. Żydów zmuszano do pracy w zakładach krawieckich, szwalniach i stolarniach, inni rozbierali budynki, naprawiali drogi, sprzątali ulice, wyładowywali materiały wybuchowe z pociągów (czasami dochodziło do eksplozji i ginęli). A choć się zdarzało, iż kobiety musiały kilometrami iść do pracy przy rozbijaniu kamieni, często po kolana w śniegu i brei, w której okropnie marzły, bez jedzenia i w podartym ubraniu, bito je bez litości, jeżeli chciały odpocząć. Ludzie ukrywali rany i później umierali w wyniku infekcji. Odmrażali członki. Bicie łamało kości.
„Nikt nie mówi ani słowa – opowiadała pewna młoda robotnica, która o czwartej rano szła do pracy w kolumnie otoczonej przez nazistowskich strażników. – Staram się nie deptać po piętach osobie przede mną, w ciemnościach próbuję oszacować tempo i długość jej kroków. Owiewa mnie jej oddech, woń niepranego ubrania i smród domów, w których nocuje za dużo ludzi”.
Potem późny powrót z zesztywniałymi, posiniaczonymi kończynami i żal, iż nie można było przeszmuglować choćby marchewki dla rodziny, bo przy bramie wszystkich przeszukują. Mimo lęku przed biciem następnego dnia robotnicy stawiali się znowu, w tym także matki, które zostawiały dzieci same. Co innego mogli począć?
Troska o rodzinę, o utrzymanie dzieci przy życiu, o fizyczną i duchową strawę dla kolejnego pokolenia stanowiła dla matek formę oporu. Mężczyzn łapano lub uciekali, kobiety zaś zostawały, żeby zajmować się dziećmi albo rodzicami. Wiele z nich, tak jak Lea, potrafiło gospodarować pieniędzmi i racjonować żywność, tylko iż teraz musiały radzić sobie w sytuacji skrajnej nędzy. Dzienny przydział kartkowy, który obejmował produkty takie jak gorzki chleb z ziarna, łodyg i liści, odrobina kaszy, kilka szczypt soli i garść ziemniaków, nie wystarczał choćby na pełnowartościowe śniadanie.
Najbardziej cierpieli najubożsi, odnotowała Renia, ponieważ nie mogli sobie pozwolić na towary z czarnego rynku. Matki były gotowe zrobić niemal wszystko, byle nie patrzeć, jak ich dzieci głodują – Renia uważała, iż to „najgorszy rodzaj śmierci”. Nie będąc w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb, wyruszały na poszukiwanie żywności, ukrywały dzieci przed przemocą, a później także przed wywózkami (uciszały je, kiedy płakały w kryjówkach, i czasami się zdarzało, iż dusiły), pielęgnowały w chorobie najlepiej jak mogły bez dostępu do leków.
Bezbronne wobec seksualnych napaści, chodziły do pracy czy na szmugiel, ryzykując, iż jeżeli je złapią, dzieci zostaną całkiem same. Inne oddawały swoje potomstwo pod opiekę Polakom, często wraz z pokaźną sumą pieniędzy, i patrzyły z daleka, jak opiekunowie znęcają się nad ich pociechami albo mówią im kłamstwa na temat rodziców. Na koniec wiele matek, które mogły ocaleć jako zdolne do pracy, szły do komór gazowych ze swoimi dziećmi, nie chcąc, by umierały same – pocieszały je i trzymały w ramionach do ostatniej chwili.
Jeśli mężowie zostawali w domu, często w małżeństwach dochodziło do konfliktów. Mężczyźni, którzy prawdopodobnie gorzej znosili głód, często zjadali wszystko, co udało im się znaleźć. Kobiety musiały ukrywać racje. Seks w zatłoczonej przestrzeni i w sytuacji dojmującego głodu zwykle nie wchodził w rachubę, co tylko potęgowało napięcie. Według archiwów getta łódzkiego wiele par wnosiło o rozwód, mimo iż osoby żyjące w pojedynkę były bardziej narażone na wywózkę i śmierć. Często dotyczyło to pierwszego pokolenia małżeństw nie aranżowanych, tylko zawieranych z miłości – romantyczne więzi rozpadały się pod wpływem chronicznego głodu, cierpienia i strachu.
Kobiety, które od dziecka uczono prac domowych, walczyły z wszami, dbały o czystość i starały się ładnie wyglądać – umiejętności te pomagały im w emocjonalnym i fizycznym przetrwaniu. Niektórzy twierdzili nawet, iż bardziej cierpiały z powodu niedostatków higieny niż z głodu.
Mimo jednak największych starań niedobory żywności, zatłoczenie, brak bieżącej wody i sanitariatów doprowadziły w getcie jędrzejowskim do wybuchu epidemii tyfusu, choroby roznoszonej przez wszy. Wszystkie zakażone domy zamknięto na głucho, a chorych przeniesiono do szpitala, który utworzono w tym celu. Większość pacjentów zmarła z braku opieki. Ciała i ubrania dezynfekowano w specjalnych łaźniach i często po takim zabiegu garderoba nie nadawała się do użytku. Renia słyszała plotki, iż Niemcy nie pozwolili leczyć pacjentów i kazali ich otruć (naziści słynęli z lęku przed zarazkami – w Krakowie zdrowi Żydzi ratowali życie, ukrywając się w szpitalu zakaźnym).

Fragment zrujnowanej zabudowy byłego getta z lotu ptaka. Ulica Okopowa (z lewej) i prostopadłe do niej ulice Żytnia, Kacza i Wolność (1947 r.)
Głód, robactwo, smród niemytych ciał, brak zatrudnienia i codziennej rutyny, nieustanny strach przed łapanką, pracą przymusową i biciem stanowiły w getcie codzienność. Dzieci bawiły się na ulicach w Niemców i Żydów. Mała dziewczynka krzyczała na swojego kotka, żeby nie wychodził z getta bez papierów. Nie było za co kupić chanukowych świec ani szabatowych chałek. choćby zamożnym Żydom kończyły się pieniądze, które ze sobą zabrali albo uzyskali ze sprzedaży zgromadzonych dóbr. Polacy kupowali rzeczy za bezcen, a ceny na czarnym rynku były niebotyczne. Bochenek chleba w warszawskim getcie kosztował równowartość dzisiejszych sześćdziesięciu dolarów.
Teraz, przy drzwiach obcego domu, Renia miała szansę. Rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Tak jak wiele żydowskich kobiet w kraju, nie myślała o sobie w kategoriach politycznych. Nie należała do żadnej organizacji, a jednak to była akcja, podczas której ryzykowała życie. Wyciągnęła zwiniętą w pięść dłoń i zapukała – każde stuknięcie mogło oznaczać kulę.
Otworzyła jej kobieta gotowa na handel. „Tak chętnie kupują – pomyślała Renia. – Nie mają na co wydawać pieniędzy”. Kobieta gwałtownie zaproponowała niewielką ilość węgla. Renia wolała gotówkę – wymieniła sumę dużo mniejszą, niż były warte pamiątkowe koronkowe serwetki. „Dobrze” – zgodziła się kobieta. Renia odeszła w pośpiechu z szaleńczo bijącym sercem. Przebiegła palcami po monetach w kieszeni. Nędzne grosze, ale przynajmniej coś zarobiła.
* * *
Pewnego ranka groźne pukanie do drzwi. Policja. Nakaz. Żydowskiej gminie kazano dostarczyć dwustu dwudziestu silnych, zdrowych mężczyzn, którzy mieli trafić do obozu pracy przymusowej. Aaron, młodszy brat Reni, był na liście.
Kukiełkowie błagali, żeby nie szedł, ale on się bał, iż jeżeli nie posłucha, rozstrzelają całą rodzinę. Renię w środku paliło żywym ogniem, gdy wysoka jasnowłosa postać znikała w drzwiach. Wszystkich z listy zgromadzono w remizie, gdzie odbywało się badanie lekarskie. Gestapowcy kazali im śpiewać żydowskie pieśni, tańczyć żydowskie tańce i bić się do krwi, a sami się przy tym zaśmiewali. Gdy zjawił się transport, uzbrojeni w karabiny maszynowe Niemcy, którym towarzyszyły psy, rozdzielali wśród opieszałych razy z taką siłą, iż trzeba ich było wnosić do ciężarówek.
Brat Reni był pewien, iż wiozą ich na egzekucję, tymczasem ku jego zdumieniu trafili do obozu pracy nieopodal Lwowa. Być może był to obóz janowski, tranzytowy, w którym znajdowała się także fabryka, gdzie zmuszano Żydów do niewolniczej pracy przy obróbce drewna i metalu. Naziści utworzyli ponad czterdzieści tysięcy obozów mających ułatwić wymordowanie „niepożądanych ras”, między innymi obozy przejściowe, koncentracyjne, zagłady, pracy oraz takie, które łączyły te funkcje. Część więźniów SS wynajmowało prywatnym firmom, które płaciły od osoby. Kobiety kosztowały mniej, dlatego to właśnie one były chętniej „wypożyczane” i kierowane do ciężkich robót.
W obozach w całej Polsce panowały potworne warunki – ludzie umierali z głodu, od ciągłego bicia, chorób wywołanych brakiem higieny, a także z wyczerpania spowodowanego pracą ponad siły.

Fragmenty pochodzą z książki „Blask nowych dni”, która została wydana przez Wydawnictwo Poradnia K. Autorką jest Judy Batalion.