Koniec, kurwa, KONIEC!

drzoanna2.wordpress.com 9 godzin temu

Dzień zaczął się niemrawo i ogólnie nieszczególnie, bo jak się ma kurna zacząć dobrze o 10 w środku nocy?
Przeca to najlepsza pora, coby otulić się kołderką i przyciąć komara na ostatnie 2 godziny przed budzikiem, a tu nie, nic z tego, nie ma, iż boli – trza wstać, bo któż wita radośnie w samo południe? A onkologia na Garncarskiej, wita i atakuje wizytą kontrolną, ale nie jakąś taką zwyczajną i rutynową, ale wizytą super hiper special!
Najpierw badanie usg i potem wszystko od wyników tego badania zależy.
Jeśli wypadną OK, to po ich omówieniu w gabinecie C 10
żegnamy się czułym good bye, cześć i spierdalaj, kończymy leczenie, zamykamy za sobą drzwi, solidną bramę z fosą i strażą, zostawiając po drugiej stronie chemioterapie, radioterapie, hormonoterapie i wszystkie inne onkologiczne gówna, ciągnące się jak smród po gaciach przez ostatnie 6 lat mojego życia.
I to równiusieńkie 6 lat, bo diagnozę postawiono mi przecież tuż przed Wigilią 2019.
I myślałam sobie o tym wszystkim, jadąc taksówką po skromnym śniadanku (głównie kawa) a Pan Taksówkarz obiecał trzymać kciuki w intencji tych wyników (zaczęliśmy od pogaduszek o muzyce, bo w radiu leciał „Opadający dym” Scorpions, od słowa do słowa opowiedziałam mu historyjkę o dostaniu się na backstage na koncercie Purpli, gostek tak się zasłuchał, iż pojechał za daleko, potem musiał wycofać kawałek i policzył mi mniej, niż pokazał taksometr)
Ale przyznam szczerze, iż mimo tych kciuków z każdym kwadransem czułam się mniej pewnie, stres narastał, ze strachu zaschło mi w gardle i w mózgu, więc pewnie lekarz od usg i jego asystent mają mnie za debila.
Kiedy po 3 godzinach, weszłam wreszcie do C 10, jako ostatnia przyjęta w tym dniu, dodatkowo latały mi kolana i burczało w brzuchu, dobrze, iż kazali mi usiąść i od tego momentu było już super.
Słowa ładniutkiego lekarza brzmiały jak najpiękniejsza muzyka świata, jak Lacrimosa, Igorrr czy Moonspell, może choćby facet growlował, nie pamiętam, ale luz, mam to na piśmie:

Tak oto, moi drodzy, wygląda wyrok uniewinniający, oddalenie zarzutów, ułaskawienie czy coś (sory, ta prawnicza nomenklatura to z ostatnio oglądanego na Netflix „Pana Mercedesa” i ogólnego uwielbienia dla filmowych dramatów sądowych).

Ważne rzeczy podkreśliłam, żebyście nie przegapili.

I co, widzicie?
Koniec leczenia.
Koniec kurwa KONIEC.
Odstawiamy tę kurewską Lamettę i oby gwałtownie ustąpiły skutki uboczne.
A drugiego cycka kontrolujemy już na luziku, wizyta w lipcu 2026.
Wróciłam więc do domu spacerkiem, po drodze nakupiłam pyszności, uśmiechałam się do dzieci, psów i młodych długowłosiastych.
Potem wzięłam długi prysznic, musiałam zmyć z siebie żel, którym Pan od Usg pracowicie mnie wysmarował od brody po biodra, ale nie tylko żel.
Razem z nim spłukiwałam z siebie te ostatnie 6 lat, zmywałam z siebie chorobę, te wszystkie zabiegi, operacje, leki, wycieczki na i z Garncarskiej. Wraz z mydlinami spływał ze mnie cały mój strach, moje cierpienie, moja niegdysiejsza złość i rozpacz; całe to zniewolenie chorobą i leczeniem powoli niknęło w odpływie.
Wrzuciłam do prania wszystkie dzisiejsze ciuchy, piżamę, w której spałam, zmieniłam pościel.
A potem z zaprzyjaźnionymi sąsiadami opiłam tę uroczystą okazję śliwkami w czekoladzie.

więcej w tej kategorii: https://drzoanna.wordpress.com/category/po-raku/

Idź do oryginalnego materiału