Kolacja skończyła się rozwodem
– Oszalałeś do reszty? – Jolanta cisnęła serwetką o stół, aż kieliszek z winem zachybotał się niebezpiecznie. – Zaprosić ją tutaj, do naszego domu?!
– Jolu, uspokój się – Jerzy nerwowo poprawił krawat. – Nic się nie stało. Zwykłe spotkanie służbowe.
– Służbowe? – głos Jolanty sięgnął wyższych rejestrów. – O wpół do jedenastej? Przy butelce szampana i świecach?
– Omawialiśmy nowy projekt…
– Jaki projekt, Jurku? Jaki projekt z tą… Agnieszką?!
Jerzy spuścił wzrok. Na stole wciąż stały talerze po kolacji – tak się starał przyrządzić bigos, chcąc zrobić żonie przyjemność. A wszystko wzięło w łeb przez jeden niefrasobliwy telefon.
Jola wstała i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. Czterdzieści trzy lata, wyglądała młodziej niż na swój wiek. Smukła, zadbana, zawsze o siebie dbała. Jerzy często powtarzał znajomym, iż miał z żoną niezły fart.
– Słuchaj mnie uważnie – zatrzymała się naprzeciw męża, ręce oparła na biodrach. – Nie jestem idiotką, choć traktujesz mnie jak taką. Ta dziewczyna dzwoni do ciebie codziennie, spóźniasz się z pracy, przychodzisz z zapachem jej perfum.
– Jola, przesadzasz…
– Przesadzam? – wyciągnęła z kieszeni swój telefon. – A to co? Piętnaście nieodebranych połączeń tylko od niej dzisiaj!
Jerzy zbladł. Zapomniał, iż Jola widzi wszystkie powiadomienia na jego telefonie przez wspólne, rodzinne konto w chmurze.
– Dzwoniła w sprawach służbowych…
– Służbowych! – zaśmiała się gorzko Jolanta. – W sobotę, niedzielę, o północy! Jaka praca jest aż tak pilna?
Jerzy milczał, kręcąc w dłoniach widelec. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa i nigdy nie widział żony w takim stanie. choćby gdy mieli kłopoty z pieniędzmi, gdy chorowała jej matka, Jola trzymała fason. Teraz była o krok od załamania.
– Jurku – jej głos stał się cichszy, ale drżała w nim ból – widzę przecież, co się dzieje. Zakochałeś się w niej.
– Nie – zaprzeczył, ale dla własnych uszu zabrzmiało to nieprzekonująco.
– Nie kłam mi! Nie okłamuj siebie! Znam cię dwadzieścia dwa lata, myślisz, iż nie widzę? Promienieje ci buzia, gdy dzwoni. Oczy ci się jarzą, gdy szykujesz się do pracy. A gdy wracasz do domu…
Jola nie dokończyła, ale Jerzy zrozumiał. Gdy wracał, stawał się markotny, drażliwy. Dom wydawał mu się nudny w porównaniu z biurem, gdzie pracowała Agnieszka.
– Jolu, porozmawiajmy spokojnie – poprosił.
– O czym? – usiadła na przeciwległym krześle. – O tym jak się zmieniłeś? O tym, iż przestałeś mnie widzieć? O tym, iż już od miesiąca nie prowadzimy prawdziwych rozmów?
Jerzy spojrzał na żonę uważnie. Faktycznie, kiedy ostatnio pytał o jej sprawy? Kogo ją spotkała? Jak minął dzień? Wszystkie myśli zaprzątała Agnieszka.
– Jest młoda? – cicho spytała Jola.
– Co to ma do rzeczy?
– Ile ma lat, Jurku?
– Dwadzieścia osiem.
Jolanta skinęła głową, jakby potwierdziły się jej najgorsze przypuszczenia.
– Rozumiem. Mnie czterdzieści trzy. Stara się dla ciebie zrobiła.
– Gadasz głupoty.
– Głupoty? – podniosła się i podeszła do lustra w przedpokoju. – Spójrz na mnie, Jurku. Te zmarszczki w kącikach oczu. Te siwe włosy, które co miesiąc farbuję. A ona młoda, ładna, bez dzieci, bez problemów.
– Przecież nie mamy dzieci – przypomniał Jerzy.
– Nie – przyznała Jola. – I to moja wina. Nie urodziłam ci ich.
– Jolu, nie mów tak…
– Muszę! Muszę wreszcie to powiedzieć! Czuję się winna od piętnastu lat. Za każdym razem, gdy widzę dzieci, myślę: może Jurek ma do mnie pretensje? Może chce odejść do kobiety, która da mu potomstwo?
Jerzy się podniósł, chciał objąć żonę, ale ona się cofnęła.
– Nie dotykaj mnie. Odpowiedz uczciwie: kochasz ją?
Zapadła cisza. Jerzy wpatrywał się w podłogę, Jola czekała na odpowiedź. W kuchni tykały stare kieszonkowe zegarki, kupione na trzecia rocznicę ślubu.
– Nie wiem – wreszcie wyznał.
– Nie wiesz, czy boisz się przyznać?
– Jolu, to wszystko skomplikowane…
– Dla mnie nie – usiadła przy stole, splatając dłonie na kolanach. – Albo kochasz mnie, albo ją. Nie ma trzeciej opcji.
Jerzy opadł na krzesło. W głowie miał zamęt. Z jednej strony żona, z którą przeżył najlepsze lata. Która go wspierała, wierzyła w niego, gdy zakładał firmę. Z drugiej Agnieszka, która pojawiła się pół roku temu i wywróciła mu świat do góry nogami.
– A co czujesz, gdy ona jest blisko? – kontynuowała Jola swój przewód. – Co się z tobą dzieje?
– Ja… czuję się młody – przyznał. – Jakbym znów miał dwadzieścia pięć.
– A ze mną?
– Z tobą czuję się… mężem.
– I to coś złego?
– Nie. Ale… nudno.
Jola skinęła głową, jakby dostała odpowiedź na najważniejsze pytanie.
– Więc stałam się dla ciebie kulą u nogi.
– Nie kulą. Jesteś dobrą żoną, Jolu. Najlepszą.
– Ale nie kochaną.
Jerzy zamilkł. Co mógł powiedzieć
Dziennik Mikołaja Kozłowskiego
15 kwietnia
“Czyś ty zwariował?!” Tamara cisnęła serwetą na stół, aż kieliszek z winem zachwiał się niebezpiecznie. “Zaprosić ją tutaj? Do naszego domu!”
“Tam, uspokój się” – poprawiłem nerwowo krawat. “To zwykła robocza rozmowa. Nic się nie stało.”
“Robocza?!” Głos żony się załamał. “O dziesiątej wieczór? Przy szampanie i świecach?”
“Omawialiśmy nowy projekt…”
“Jaki projekt, Mikołaju?!” Tamara przeszyła mnie wzrokiem. “Jaki projekt z tą… Katarzyną?”
Spuściłem wzrok. Na stole wciąż stały talerze po obiedzie – bigos gotowałem godzinę, chciałem jej zrobić przyjemność. A teraz wszystko wniwecz poszło przez jeden nierozważny telefon.
Tamara wstała i zaczęła nerwowo krążyć po kuchni. Czterdzieści trzy lata, ale wciąż zadbana, szczupła. Mówiłem znajomym, iż żonę wygrałem na loterii.
“Słuchaj uważnie” – zatrzymała się naprzeciw mnie, ręce wsparte na biodrach. “Nie jestem idiotką. Ta dziewczyna dzwoni codziennie, wracasz z pracą o północy, czuć ją na twojej odzieży.”
“Przesadzasz…”
“Przesadzam?!” Wyciągnęła komórkę. “A to co? Piętnaście połączeń od niej dziś!”
Zbledłem. Zapomniałem, iż widzi powiadomienia przez rodzinne konto.
“Dzwoniła w sprawie pracy…”
“W niedzielę?! O północy?!” Gorzki śmiech Tamary wbił się we mnie jak nóż. Siedziałem bezradnie, kręcąc widelec. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa, choćby gdy bankrutowaliśmy albo jej matka umierała – nigdy takiej nie widziałem.
“Miłku” – jej głos stał się cichy, ale pełen bólu. “Widzę, jak patrzysz, gdy ona dzwoni. Jak płoną ci oczy przed wyjściem… A gdy wracasz, chmurny jesteś jak listopadowe niebo.”
“Porozmawiajmy spokojnie” – poprosiłem.
“O czym?” Usiadła naprzeciw. “O tym, iż przestałeś mnie widzieć? O tym, iż od miesiąca nie rozmawiamy naprawdę?”
Wpatrywałem się w jej spracowane ręce. Którego dnia ostatni raz spytałem, jak minął jej dzień?
“Młoda?” – szepnęła.
“Ile ma lat?”
“Dwadzieścia osiem.”
Skinęła głową, jakby potwierdzały się najgorsze obawy.
“A ja czterdzieści trzy. Starucha?”
“Głupstwa gadasz.”
“Głupstwa?” Podeszła do lustra w przedpokoju. “Widzisz te zmarszczki? Siwiznę, którą miesiąc w miesiąc farbuję? A ona młoda, bez dzieci, bez obowiązków…”
“Przecież nie mamy dzieci” – przypomniałem cicho.
“Moja wina.” Głos jej się załamał. “Piętnaście lat myślałam: czy mnie za to nie wini? Czy nie odejdzie do kogoś, kto mu da dziecko?”
Chciałem ją objąć. Odsunęła się.
“Nie dotykaj. Powiedz uczciwie: kochasz ją?”
Ciszę przerwało tylko tykanie zegara kupionego na trzecią rocznicę.
“Nie wiem” – wyznałem.
“Nie wiesz? Czy boisz się przyznać?”
“To skomplikowane…”
“Dla mnie nie.” Złożyła ręce na stole. “Albo ja. Albo ona.”
Usiadłem obok. W głowie miałem zamęt. Tamara – moja podpora przez najlepsze i najgorsze lata. Katarzyna – burza, co pół roku temu wywróciła mój świat.
“Co czujesz przy niej?” – nie ustępowała.
“Że znów mam dwadzieścia pięć lat.”
“A przy mnie?”
“Że jestem… mężem.”
“Źle?”
“Tylko… nudno.”
Skinęła, jakby uzyskała potwierdzenie najstraszniejszej prawdy.
“Zatem ciężar ci jestem.”
“Jesteś najlepszą żoną. Ale…” Urwałem. Co mogłem rzec? Że szanuję, ale serce drży, gdy telefon Katarzyny wibruje?
“Wiesz co?” – zaczęła sprzątać ze stołu szarpnięciem. “Rozumiem cię. Naprawdę. Rutyna, zero romantyzmu… A tu młoda, jędrna…”
“Tak nie mów.”
“A jak?!” Spojrzała mi prosto w oczy. “Nowe spodnie, siłownia, fryzjer… Zmieniłeś się dla niej.”
Prawdę rzekła. Od pojawienia się Katarzyny kupiłem trzy nowe koszule. I wody po goleniu.
“Wie, iż jesteś żonaty?”
“Wie.”
“Co mówi?”
“Że nie burzyć rodziny.”
“Ale dzwonić o trzeciej nad ranem w sobotę?” – Tamara uderzyła dłonią w blat. “Przestań traktować mnie jak głupią! Widziałam twój błysk w oku po tej delegacji do Zakopanego!”
Schyliłem głowę. No tak. Zakochałem się. Po dwudziestu dwóch latach znów poczułem to zawroty głowy.
“To co teraz?” – usiadła naprzeciw.
“Nie wiem.”
“Ja wiem.” Patrzyła mi w oczy bez mrugnięcia. “Wybierzesz.”
Daliśmy czas. Ja spałem na wersalce w salonie. Rano wyszła bez śniadania.
“Dwa dziesteścia dwa lata to nie błahostka” – rzuciła przy drzwiach.
“Kocham ją” – wyjąkałem.
“Miłość?” Gorzki uśmiech. “Mikołaju, w twoim wieku mężczyźni mylą młodość z uczuciem. Najboleśniejsze? Że choćby nie spróbowałeś walczyć o nas.”
Słowa te trafiły jak cios. Nie walczyłem.
Przez parę sekund w zderzaku wstecznie odbijał się obraz domu, z którego Tomasz właśnie odszedł, ale myśli jego biegły już ku Kingi i dziwnej pustce, która podsuwała wątpliwość, czy wybór wolności nie był omyłką.