„Kogo ty do domu wprowadzasz, synu…”
Weronika Kowalska cały dzień spędziła w kuchni. Przygotowała ulubione sałatki, nadziewała gołąbki, upiekła kurczaka z chrupiącą skórką. Dziś był wyjątkowy dzień – jej syn Krzysztof miał po raz pierwszy przyprowadzić swoją narzeczoną.
Dom lśnił czystością, obrus był wyprasowany, a placek stygł na parapecie. Weronika kilkukrotnie poprawiała włosy, spoglądała w lustro i z niepokojem wyczekiwała – tak bardzo chciała się spodobać przyszłej synowej.
Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Weronika wyprostowała się: „To oni!” – pomyślała i już miała wyjść do przedpokoju, gdy nagle usłyszała stłumione głosy.
– Krzysiek, ty na poważnie? To twoje mieszkanie?… To jakiś skansen – prychnęła z pogardą Dagmara.
– Ciszej, Daga… Mama usłyszy. Po co tak…
– Niech słyszy! Może w końcu zrozumie, iż ten grat należy dawno wyrzucić! – ze złością kopnęła starą witrynę w przedpokoju.
– Co ty sobie pozwalasz?! – Weronika wyszła z pokoju, jej twarz zbladła, oczy błyskały. – Jesteś w moim domu, nie na targowisku.
Zapadła ciężka cisza.
Dagmara choćby nie przeprosiła. Przy kolacji kręciła nosem, ledwo tknęła jedzenia, ciągle napomykała, iż wystrój jest „przaśny”, i w ogóle – nie zamieszkają tu, dopóki nie zrobią kapitalnego remontu.
Weronice zrobiło się fizycznie niedobrze. W milczeniu wstała, wyszła na balkon, przycisnęła dłoń do piersi. Po trzydziestu latach po raz pierwszy żałowała, iż wychowała syna sama. Mąż odszedł, gdy Krzysiek nie miał choćby roku. Dźwigała wszystko sama – pracę, wychowanie, dom.
A teraz ten dom stał się solą w oku obcej kobiety.
Gdy Dagmara oznajmiła, iż jest w ciąży, Weronika milczała. Już wiedziała: z tego związku nic dobrego nie wyniknie. Zbyt różne wartości. Ale dla dziecka, dla syna… Zaproponowała: „Mieszkajcie tu. Mieszkanie jest duże. Jeden pokój możecie wyremontować po swojemu”.
– Jeden pokój to za mało! – warknęła Dagmara. – Chcemy sprzedać tę ruderę i kupić dwa mieszkania.
– Nie pozwolę roztrwonić tego, co moi rodzice budowali całe życie! – Weronika nie wytrzymała.
Następnego dnia Krzysiek przyszedł z dokumentami. Prosił o wydzielenie jego części. Weronika, nie patrząc, podpisała.
– Sprzedawaj. Rób, jak uważasz. Tylko pamiętaj: z tym domem tracisz nie ściany, ale część rodziny.
Po tygodniu Weroniki nie było. Cicho, nocą, we śnie. Krzysiek znalazł jej zdjęcia na parapecie. Na jednym – trzymała go, niemowlaka, przy babcinym pianinie.
Stał w pustym pokoju, w którym teraz słychać było tylko echo.
A meble… Meble Dagmara już zdążyła sprzedać.
Po trzech latach Krzysiek mieszkał w „swojej” kawalerce. Sam. Dagmara z dzieckiem – osobno. A odrestaurowany stary stół z zielonym suknem stał w kącie. Obok – zdjęcie mamy. I każdego wieczoru w myślach prosił ją o przebaczenie…
Nauka była prosta: dom to nie ściany, a ludzie, którzy go wypełniają. Gubi się to w pośpiechu, a odzyskuje – za późno.