Ewa była kochanką. Nie szczęściło jej się w żadnym związku. Przekroczyła trzydziestkę, wciąż samotna, aż w końcu postanowiła znaleźć sobie mężczyznę.
Że Wojciech był żonaty, początkowo nie wiedziała, ale on sam gwałtownie przestał to ukrywać, gdy tylko zorientował się, iż Ewa się do niego przywiązała. Ale dziewczyna nie robiła mu wymówek. Winiła tylko siebie — za ten romans, za swoją słabość. Czuła się gorsza, skoro nie znalazła w porę męża, a czas uciekał. Zresztą, nie była brzydka — może nie piękność, ale sympatyczna, tylko troszkę zaokrąglona, co dodawało jej lat. Związek z Wojtkiem prowadził donikąd. Bycie kochanką Ewie nie odpowiadało, ale bała się zostawić go i znów być sama.
Pewnego dnia niespodziewanie zawitał do niej kuzyn, Marek. Był w mieście w delegacji. Wpadł tylko na kilka godzin, od dawna się nie widzieli. Przy kuchennym stole gadali jak za dawnych lat — o życiu, o wszystkim. Ewa zwierzyła mu się ze swojego romansu. Wypłakała się trochę.
Wtedy zajrzała sąsiadka, zapraszając Ewę na chwilę, żeby pokazać nowe zakupy. Ewa wyszła na dwadzieścia minut. Właśnie wtedy zadzwonił dzwonek. Marek poszedł otworzyć, myśląc, iż to ona wraca, przecież drzwi były otwarte… Na progu stał Wojtek. Marek od razu zrozumiał, kto to. Tamten zbaraniał, widząc w mieszkaniu Ewy rosłego faceta w dresie, zajadającego kanapkę z szynką.
— Ewa jest? — wydukał Wojtek.
— W łazience — błyskawicznie skłamał Marek.
— A pan… kim jesteś? — Wojtek nie mógł się pozbierać.
— Ja? Jej mąż. Na razie cywilny. A pan po co pyta? — Marek przystąpił bliżej i chwycił go za koszulę. — Nie będziesz przypadkiem tym żonatym żigolakiem, o którym mi Ewa opowiadała? Słuchaj, stary — jeżeli tu jeszcze raz przyjdziesz, zepchnę cię ze schodów, jasne?
Wojtek wyrwał się z uścisku i zbiegł na dół.
Gdy Ewa wróciła, Marek opowiedział jej o wizycie „przyjaciela”.
— Co ty narobiłeś? Kto cię prosił? — rozpłakała się. — On już nie wróci.
Osunęła się na kanapę, zakrywając twarz dłońmi.
— I bardzo dobrze, iż nie wróci. Dość już tego beczenia. Mam dla ciebie lepszego kandydata. Wdowiec, mieszka u nas w wiosce. Baby po śmierci żony go oblegają, ale on wszystkich odprawia. Chyba jeszcze chce pobyć. Posłuchaj — po delegacji znów tu wpadnę, bądź gotowa. Pojedziemy razem, poznasz go.
— Jak to? — Ewa spojrzała zdziwiona. — Nie, Marku, nie mogę tak po prostu… Nie znam go. To wstyd.
— Wstyd to sypiać z cudzym mężem, a nie poznawać wolnego. Nikt cię nie ciągnie do jego łóżka. Pojedziesz, bo u Lodzi mojej będą urodziny.
Kilka dni później Ewa i Marek byli już w wiosce. Jego żona, Lodzia, zastawiła stół w ogrodzie, koło sauny. Na imprezę przyszli sąsiedzi, znajomi i kolega Marka — wdowiec Leszek. Sąsiedzi znali Ewę od dawna, ale Leszka widziała po raz pierwszy.
Po serdecznych pogaduchach Ewa wróciła do miasta. Zauważyła, iż Leszek był bardzo cichy, skromny. „Pewnie wciąż przeżywa stratę żony. Biedny człowiek. Rzadko się takich spotyka” — pomyślała.
Tydzień później, w weekend, ktoś zadzwonił do drzwi. Ewa nikogo nie spodziewała się. Otworzyła i zamarła — na porNa progu stał Leszek z paczką w dłoniach, uśmiechając się niepewnie, jakby sam nie wierzył, iż tu jest.