Drobny deszcz siekł po twarzy, wpadając do oczu. Kinga wlokła się, marząc tylko o tym, by znaleźć się w domu. W głowie miałam mętlik, myśli rozłaziły się jak stara, zużyta pierzyna. Omijając kolejną kałużę, o mało nie poślizgnęła się na rzadkim błocie przy krawędzi chodnika. „Dość już tych wysokich obcasów. Nie jestem przecież nastolatką. Czas przejść na wygodniejsze buty.”
Wreszcie dotarła do bloku. Kinga otworzyła drzwi wejściowe, wpisując kod. W nos uderzyło ją suche, zakurzone ciepło od kaloryfera, który mimo wiosny grzał na pełnych obrotach. Szkoda, iż zimą tak nie działał. Windą wolno wjechała na szóste piętro. „Czyżbym chorowała? Zupełnie nie mam sił” – pomyślała, opierając się o ścianę kabiny.
W przedpokoju osunęła się bezwładnie na pufę, przytulając plecami do ściany i zamykając ciężkie powieki. „Wreszcie. W domu!” – westchnęła i natychmiast zapadła w ciemność pozbawioną d…a gdy otworzyła oczy, zobaczyła syna, Marcina, pochylonego nad nią z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach i zrozumiała, iż to właśnie on jest tym światłem, które zawsze odpędza najgłębsze cienie.