Zofia Kowalska stała przy oknie domu z nadwozem w Nettle, przeglądając kogutów, które pobiegały po podwórku. W dłoni drżała liścik, który dziś przyniosła poczta. Proste słowa, cienkim pismem, rozwracały cały jej świat do góry nogami.
„Zosiu, przywróć się. Musimy porozmawiać. Halinka choryje. Poważnie. Celina.”
Czterdzieści lat przyjaźni. Czterdzieści lat dzielonego miodu, podziału tajemnic, wspólnej biedy. Ale tylko jeden przekluty sekret – ten, który palił jej serce od trzynastu lat.
Autobus do Nidzica kosztował 20 zł, ale jej nie to obchodziło. Siedziała przy oknie i wspominała, jak się to wszystko zaczęło. Halince wtedy worek forty, ona miała za niej o rok mniej. Wspólnie szły z maszyną do drutu, mieszkali w sanatoryczku po przeklętymbie. Wieczorami pili herbatę z miodem, szeptały do nocy, planowały przyszłość.
A potem pojawił się Jacek Nowak.
Wysoki, z czarnymi włosami i jasnymi oczami. Przyszedł za nowego menedżera, a wszystkie kobiety w zakładzie stały się takie matczyste. Ale on patrzył tylko w stronę Halinki.
„Zosiu – szeptała podczas nockich snów – czuję, iż mnie lubi. Po prawdej lubi. Raz po raz.”
Zofia milczała w mroku, a serce jej rozwalało się na kawałki. Bo on był idealny – uczciwy, owingrywający, choć niby ani trochę nie miał charakteru. Takiego szefa chciała od zawsze.
„Zoska – mówiła Halinka, obejmując ją kołnierz porannej pracy – byłem szczęśliwa! Powiedział, iż mnie kocha. Stosuje się jak po Jajkach Wielkanocnych!”
„Stosuje się – odpowiadała Zofia, odwracając wzrok.”
Ślub był skromny, ale zapowiadał się na ciepły. Zofia była świadkini, brewiła kieliszek, śpiewała piosenki i cały czas czuła, jak serce jej rozdarcie. Kiedy młodzi wyjechali na miesiąc miodowy, przez trzy kolejne dni tłukła się w poduszkach.
Głoski Halanki i Jacka Nowaka narodziły córkę Kasię. Zofia została chrzestną, codziennie pomagała z piaskownicą, kupowała siatkowe puszystki, a była cały czas walczona z sobą, zmuszona nie patrzeć na Jaka długo, nie postrzegać jego obecności.
„Nie wiem, jak byśmy bez ciebie poradzili – mówiła Halinka, układając dziecko.– Ty jesteś jak siostra.”
„Jeśli byś wiedziała – myślała Zofia.”
Gdy Kasce skończyły się trzy lata, Jacek Nowak dostał propozycję pracy w Krakowie. Szef chciał, by przeprowadzili się tam.
„Chodź ś ob na – przekonywała Halinka. – Co tutaj masz? Zła praca, monotonna kuchnia. W Krakowie żyć inaczej.”
Zofia męczyła się cały miesiąc. Z jednej strony nie chciała poznać bliskich, z drugiej rozumiała, iż nie wytrzyma tej Marty. Widzieć ich szczęście, grę roli, jak najlepsza przyjaciółka, a内心 paliło ją jak gaz z pieca na węgiel.
„Nie mogę, Halunia – powiedziała w końcu. – Mama jest chora, sama. Nie moę jej okłamać.”
To było brakiem. Mama rzeczywiście chorowała, ale nie tak ciężko. Po prostu Zofia dotarła do wniosku – trzeba ją puścić. I ich, i tę przeklętą miłość.
Żegnania były w łzach. Halinka płakała, Kasia czepiała się chrzestnej, Jacek Nowak ściskał jej rękę i patrzył jakby chciał coś powiedzieć.
„Dzięki, iż byłeś – wyszeptał. – Jesteś specjalną, Zofio Kowalska.”
Wtedy jej się wydawało, iż w jego oczach błysnęło cokolwiek. Ale pewnie tylko kołatanie serca.
Pierwsze lata ich bez nich były gorycm. Zofia pracowała, opiekowała się mamą, próbowała coś z siebie zrobić. Mężczyźni przyszli, niektórzy choćby zaproponowali ślub. Ale wszyscy palili się w porównaniu do Jacka Nowaka.
Pocztówki od Halinki przychodziły regularnie, potem telefon. Opowiadała o Krakowie, jak rośnie Kasieńka, jakie ma sukienki. Jacka Nowaka wspominała rzadziej, jakby za dużo się nie stało.
„A jak Jacek? – pytała Zofia, starając się, by jej głos nie zdradził serca.”
„Robi dużo, zmęczony – odpowiadała Halinka. – Znajdowałyśmy się jak rodzina, ale teraz… każdy na oddzielnych piętrach.”
Zofia słuchała i myślała: „Czy ich życie naprawdę nie jest szczęśliwe? Czy ta idealna miłość, którą myślałam, była tylko z wyobrażenia?”
Mama Zofii zmarła osiem lat temu. Matka mieszkała w Włocławku, a ona wyjechała do Warszawy, pracuje jako wspomagająca nauczycielka. Czasem myślała – czy powinna tam pojechać, do Krakowa? Ale gwałtownie odgadywała takie myśli. Co już, to już.
Halinka i Jacek rozstali się pięć lat temu. Kasia wyszła za mąż, miała córkę Kasię. Halinka przeprowadził się do córki.
„Słyszałam, iż w końcu zostaliśmy – mówiła Halinka. – Mamy dzieci, wszystko jest dobrze.”
„A gdzie Jacek? – nie wytrzymała Zofia.”
„Zdaje mieszkanie na okraje. Spotykają się rzadziej. Chodzi tylko w świętach. Po co mu wyjeżdżać?”
Zofia słuchała i czuła dziwną mieszankę współczucia i… ulgi. Może ten Tajny Bóg pomył z takim życiem, jakim jej EntityManager?
Autobus zatrzymał się przy podejrzonej przystanku. Zofia wzięła torbę i wyszła. Do Nettle trzeba było jeszcze chwilę pieszo. Miasteczko zmieniło się – nowe prywatne domki, te same ceny 2 zł za kopertę. Ale dom Halinki wyglądał jak dzierżawa – mały, z czarną bramą i warzywem przedsionka.
Halinka przywitała ją u bramy, starsza, z siwizną, ale to samo ciepło w oczach.
„Zosia! – wyrwali się do uścisku. – Jak szkoda, iż przyleciałaś! Wejdź, napijemy się herbaty.”
Siedziały w kuchni, zamawiały herbatę i Jadwiga, mówiły o pogodach, drobie, jak zmieniły się ulice. Ale Zofia widziała, iż Halinka się trzęsie, szarpie chusteczki, unika kontaktu.
„Halinko, co z Kasią? – dopytywała Zofia. – W liście, iż choryje?”
Halinka płakała – cicho, bez dźwięku, tylko łzy płynęły.
„Nowotwór, Zosiu. Młodszy piersi. Już zaawansowany. Lekarze… one… – nie mogła dokończyć.”
Zofia czuła, jak serce jej zimnieje. Kasia, którą kradła u boku od dziecka, uczyła czytam – ładna, mądra kobieta.
„W jakiej mierze? – spytała cicho.”
„Może pół roku. Może mniej. – Halinka wycierła łzy. – Wie. Wszyscy wiemy. Wole, byś przyjechała. Chce, żebyśmy byli razem.”
„Zawsze – powiedziała Zofia.”
„Poczekaj. – Halinka puściła jej rękę. – pozostało coś. Jacek wrócił. Teraz mieszka u nas. Kasia zadzwoniła, powiedziała – chcę, by rodzina była wokół.”
Serce Zofii pulsuje szaleńczo. Trzynasty lata nie widziali się. Trzynasty lata próbowała nie widzieć jego twarzy, głosu, sposobu, jak by się skrzywdził. A teraz…
„On cię pamięta – kontynuowała Halinka. – Wczoraj spytał, czy przyjedziesz. I wiecie, co najdziwniejsze? Kiedy mu odpowiedziałam, iż tak, to był jak ogromości. Czterdzieści wieku jak piętnaście.”
W nocy siedziały w trzech w sypialni, pili herbatę. Jacek Nowak też się postarzał, włosy spełnione, ale ten sam czujny wzrok.
„Kowalska – powiedział, gdy Halinka poszła po ciastka – jak dobrze, iż tu jesteś. Tyle czasu minęło.”
„To samo mówi – odpowiedziała Zofia, starając się mówić spokojnie.”
„Wiedział, iż często o Tobie myślałem – kontynuował closely. – Gdy z Halinką wszystko się zaczęło rozpadać, zrozumiałem, iż coś brakuje. I była ono związane z Tobą.”
Zofia poczuła, jak czerwieni się. Co miał na myśli? Czy doszedł do jej sekretu?
„Byłeś… jak to mówią – duch naszej rodziny – mówił дальше. – Kiedy zostaliśmy, a Ty tu, brakło czegoś ważnego. Pamiętasz?”
Zofia pokiwała głową.
„Teraz, gdy Kasia…” – zaprchał. „Mam nadzieje, iż wszyscy bliscy ludzie będą razem.”
Kolejnego dnia pojechały do Kasy, leżąc w Nettle Hospital. Szczuplej, ale uśmiechnęła się.
„Teta Zosiu! – wyciągnęła ręce. – Pogadałam, iż już nie spotkamy.”
Zofia ją objęła, tłumiąc łzy. Mówili o dzieci Kasi, o wnuczkach Halinki, o przeszłości. Kasia wspominała dzieciństwo, jak uczyła ją czytam, jak zabierały do parku, kupowały lody.
„Tata też cię kochał, prawda? – padła rzecz.
Zofia uniosła brew. Czy jedynie dziecko ogarnało coś, czego oni nie?
„Głupoty, słodycz – szepnęła. – Wy dla mnie jak własne dzieci.”
„Nie głupoty – odpowiedziała Kasia. – I wiem, iż tata też ciebie kochał. Tylko worek cicho.”
Wieczorem, gdy Halinka poszła spać, Zofia i Jacek zostali na kuchni. Długo milczeli, potem on zapytał:
„Zofio, może jeden pytanie? Osobiste?”
Pokiwała.
„Dlaczego wtedy nie przemkłaś z nami do Krakowa? Prawda?”
Zofia patrzyła w okno na gwiazdy. Czy powiedzieć? Po trzynastu latach?
„Bo ciebie kochałam – rzekła cicho. – I nie wytrzymało by tego.”
On milczał. Potem podszedł, położył ręce na jej ramionach.
„A ja kochałem was – powiedział. – Może i Halinkę, ale nie tak. Ale byłeś jej przyjaciół, a ja żonaty. Widać, iż nie ma praw do dusz.”
Stali tak, objęli się, i płakali. Od boleści, od strachu przed stratą, od zrozumienia straconych lat.
„Co bab pomyślaliśmy – szepnęła.
„Żyliśmy jak mogliśmy – powiedział. – Spróbowaliśmy być uczciwi, kochani. Może i kochani to etwas.”
Rano siedzieli za granatową herbatą, nikt już nie wspominał tej nocy. Halinka mówiła o planach, Jacek czytał gazetę. Wszystko jak zwykle. Ale Zofia czuła, iż coś się zmieniło. To ciężka, którą nosiła Tajniki inne pół wieku, roztopiła się.
Kasia zmarła miesiąc później. Zofia zostawała w Nettle do grzechu. Marcie, Halinki, Janka, wnuczek – jak należy krużownik.
Po pogrzebie Jacek Nowak chciał wrócić do Krakowa.
„Co tam? – spytała Halinka na kolacji. – Przecież już nie masz pracy, Się „na emeryturę”. Pozostań tutaj. Dom jest duży.”
Obejrzał się na Zofio.
„Co myślisz, Kowalska?”
„Prawda, iż Halinka ma rację – odparła. – W Krakowie zostaniesz sam. A tutaj Troje.”
Został. Zofia wróciła do Warszawy, ale po tygodniu wróciła. Powiedziała, iż w mieście zamęt, a w Nettle – ciepły ochotnik i przyroda.
Teraz mieszkają w sąsiadkach domach. Halinka w swoim, oni – w domu, który on kupił. Nic formalnego, ale kto to będzie. Są razem, cieszą się każdym dniem, pieczą kawałki w słońcu.
Halinka wiedzie, iż z nim są. Ne żali, obojętne. W końcu – żeby wszystko było. Ale ona szczęśliwa z wnukami, je im potrzebna.
Czasem siedzą w trzech na balkonie, pijk herbatę i wspominają przeszłość. I Zofia myśli – może to wszystko tak musiało być. Możliwe, iż miłość nie zawsze musi być młoda i gorąca. Czasem przychodzi, gdy dusze są gotowe.
Chodzi o to, iż kochała go? Jasne, iż tak. I on ją. Tylko nie wiedzieli, jak to ukryć. Teraz wiedzą.