Kochając męża, odkryłam jego prawdziwe lojalności.

polregion.pl 1 miesiąc temu

Kochałem żonę, ale ona była oddana tylko swojej matce.

Z Martą przyjaźniliśmy się od czasów szkoły, a potem razem poszliśmy na studia w Lublinie. Historia, którą opowiem, wydarzyła się na czwartym roku i do dziś nie mogę pogodzić się z niesprawiedliwością, która ją spotkała. Wszystko zaczęło się jak bajka – od niespodziewanego spadku, szansy na odmianę losu, przeprowadzkę do Warszawy. Ale skończyło się zdradą – najpodlejszą, jaką może zgotować własna rodzina.

Starszy brat jej ojca, wujek Andrzej, całe życie mieszkał w stolicy. Zbudował firmę od zera, dorobił się, ale w życiu prywatnym nie miał szczęścia. Nie założył rodziny, nie miał dzieci, a całe swoje uczucia przelał na siostrzenicę. To Marta była dla niego promykiem światła. Rozpieszczał ją prezentami, dzwonił co tydzień, wypytywał o studia. A potem umarł. Cicho, samotnie. Długo chorował, ale nikomu nie mówił. Marta dowiedziała się o jego śmierci dopiero po pogrzebie – wezwał ją prawnik.

Okazało się, iż wujek zostawił jej w spadku mieszkanie w samym centrum Warszawy – przestronne, wysokie, po remoncie. Ojciec Marty dostał część pieniędzy, ale nieruchomość zapisano właśnie jej. Wtedy wydawało się, iż przed Martą otwierają się wszystkie drzwi – stolica, nowe życie, możliwości. Tylko jedna rzecz rujnowała plany: Marta miała ukraińskie obywatelstwo, więc nie mogła przejąć spadku. Miała zaledwie rok, by znaleźć rozwiązanie.

Ojciec zaproponował wyjście – przepisać mieszkanie na siostrzenicę, córkę swojej młodszej siostry, Kasię. Ta od lat mieszkała w Warszawie, była zamężna z Polakiem, urodziła syna i dawno miała polski paszport. Kasia od razu zgodziła się pomóc – niby przepiszemy, a jak Marta załatwi formalności, to odda. Wszyscy uwierzyli.

Marta dostała się na warszawską uczelnię, zamieszkała w akademiku i zaczęła zbierać papiery. Wszystko szło dobrze – uczyła się, dorabiała, składała wnioski o pobyt. Aż pewnego dnia Kasia stanęła w progu i oznajmiła, iż się rozwodzi i musi gdzieś mieszkać z synkiem. „Na krótko” – zapewniała. Marta się nie sprzeciwiła, wpuściła ją. Wtedy jeszcze nie wiedziała, iż wpuszcza do swojego życia nieszczęście.

Po trzech miesiącach Marta przyszła pod swoje mieszkanie. Jej rzeczy stały w reklamówce w przedpokoju. Drzwi nie otwierały się – zamki były wymienione. Dzwoniła, pukała, płakała. Nikt nie odpowiadał. Wezwała policję. Gdy funkcjonariusze przyjechali, drzwi otworzyła Kasia – spokojna, pewna siebie. Pokazała dokumenty, a oni tylko rozłożyli ręce. Wszystko zgodnie z prawem. choćby sąsiedzi zgodnie potwierdzili, iż mieszka tu tylko „Kasia z dzieckiem”. O Marcie – ani słowa.

Marta stała na klatce schodowej z walizką, a po twarzy płynęły jej łzy. Przyjechałem po nią, wsadziłem do taksówki i odwiózłem. Wtedy nie powiedziała ani słowa – tylko patrzyła przez okno, zaciskając usta. Potem były sądy, pisma, adwokaci. Wszystko na próżno. Mieszkanie, które miało być początkiem nowego życia, zostało jej odebrane. I to przez najbliższych.

Teraz Marta mieszka w wynajętym pokoju. Pracuje na trzech etatach, oszczędza na swoje. A Kasia, jak słyszałem, wyszła drugi raz za mąż – za tego samego pośrednika, przez którego sprzedała warszawskie mieszkanie.

Tak to już jest – wierzysz, ufasz, masz nadzieję. A oni cię zdradzają. I nie wrogowie, tylko swoi. Rodzina…

Idź do oryginalnego materiału