Kobieta złamana śmiercią syna ukryła się przed światem w najdalszej głuszy. Tylko dzięki swemu psu znów usłyszała głos serca – przyprowadził ją do małej dziewczynki.

newskey24.com 19 godzin temu

Kobieta złamana utratą syna schroniła się przed światem w najdalszej głuszy. Tylko dzięki psu ponownie usłyszała głos serca zwierzę zaprowadziło ją do małej dziewczynki ukrytej w lesie.
Alina położyła wypowiedzenie na biurko dyrektora szpitala Witolda Nowaka. Ten zdjął okulary, przetarł nos i spojrzał na nią z tak głębokim, niemal ojcowskim smutkiem, iż na moment miała ochotę zabrać dokument z powrotem.
Alina, niech pani jeszcze się zastanowi powiedział łagodnie. Może po prostu urlop? Cenimy panią, wie pani o tym.
Pokręciła głową:
Nie mogę, Witoldzie. Nie tutaj.
Gryzące poczucie winy nie dawało jej spokoju: jako matka nie uchroniła dziecka, jako lekarz nie uratowała go. Każdy płacz w szpitalnych korytarzach wzbudzał w niej ostry ból, każdy śmiech niemy wyrzut.
Witold był człowiekiem o dobrym sercu, szefem, który zawsze znajdował odpowiednie słowa. Alina dawno zauważyła, iż patrzy na nią z ciepłem i troską, ale nigdy nie przekraczał granic zawsze pozostawał taktowny. Teraz w jego oczach było prawdziwe współczucie, a to tylko pogarszało sprawę.
*Zrozumcie, mnie już nie ma krzyczała w myślach. Ta Alina, którą znaliście, umarła razem z Krzysiem.*
W środku była pustka lodowata, dźwięcząca cisza. Chciała zwinąć się w kłębek i płakać, ale tylko zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłonie.
Ja pójdę już wyszeptała i wybiegła z gabinetu, bojąc się wybuchnąć płaczem przed nim tak bliskim, a jednak obcym.
Jedno słowo huczało jej w głowie: uciekać. Wyjechać tam, gdzie nie ma znajomych twarzy, współczujących spojrzeń, gdzie nie słychać dziecięcego śmiechu, który przypomina o nieodwracalnej stracie. Mieszkanie sprzedała niemal za bezcen byle szybciej.
Poznański pociąg wlókł się leniwie przez lasy, mijając małe stacyjki. Alina wysiadła na drewnianym peronie, czując zmęczenie w każdym mięśniu. Dwie starsze kobiety od razu zwróciły na nią uwagę.
Do kogo przyjechałaś, córeczko? Czy może zabłądziłaś? spytała jedna, otulona w kolorową chustę.
Alina uśmiechnęła się smutno:
Syna pochowałam. Chcę być sama.
Baby spojrzały na siebie porozumiewawczo.
Ciężki los, dzieciątko. U Jadzi dom stoi pusty wyjeżdża do syna do Poznania. Dość mocny, tylko samotnie tam mieszkać można oszaleć. Nie zamykaj się przed ludźmi całkiem.
Podali adres, a Alina, podziękowawszy, ruszyła pyłową drogą do nowego domu, jeżeli można go tak nazwać.
Jadwiga przywitała ją początkowo nieufnie, ale gdy poznała powód przyjazdu, złagodniała:
Mieszkaj na razie. Grosza nie wezmę. Tylko Bryś został kot. Dzikawy trochę, ale myszy łapie. Nie krzywdź go.
Pierwszy wieczór w domu przesiąkniętym zapachem ziół i starego drewna wydawał się nieskończony. Każdy skrzyp podłogi, każdy szelest za oknem budził wspomnienia. Krzyś Biegałby teraz po pokojach, badał każdy kąt.
Dni płynęły powoli i monotonnie. Alina sprzątała, malowała, myła zajmowała ręce i myśli, ale ból nie ustępował. Wieczorami, siedząc na ganku, opowiadała synowi, co dziś zrobiła, a łzy same spływały jej po policzkach. Tutaj, w tej zapomnianej dziurze, nikt jej nie widział nie musiała się powstrzymywać.
Pewnego dnia, gdy tęsknota ścisnęła ją szczególnie mocno, do ganku podkradł się wielki szary kot Bryś. Postał chwilę, spojrzał mądrymi oczami, w końcu podszedł i delikatnie otarł się o jej nogę.
Alina zastygła, potem wyciągnęła dłoń i pogłaskała go. Kot zamruczał. Ten prosty, żywy dźwięk wywołał nową falę łez. Przytuliła Brysia, wtulając twarz w jego szorstką sierść, i płakała, aż zasnęła na ganku, obejmując jedyną istotę, która odważyła się podejść tak blisko.
Po paru tygodniach sąsiadka przyniosła jej szczeniaka kundelka, chudego i ciekawskiego.
Weź, Alinko, bo utopią. Będzie ci towarzystwo i ochrona.
Nazwała go Księciem za jego wyniosłą minę. Bryś początkowo traktował go nieufnie, syczał i wyginał grzbiet, ale w końcu się pogodzili. Teraz spali razem przy piecu, a Alina po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła, patrząc na ich zabawy.
Wieśniacy dowiedzieli się, iż w domu Jadwigi mieszka była lekarka, i zaczęli przychodzić z prośbami zmierzyć ciśnienie, zrobić zastrzyk. Alina początkowo odmawiała, twierdząc, iż już nie praktykuje, ale widząc ufne twarze, nie potrafiła odmówić. Pomagała, jak mogła, unikając jednak bliższych rozmów.
Z każdym dniem coraz częściej wychodziła do lasu. Książę biegł przodem, szczekając na ptaki, a Bryś, ku jej zaskoczeniu, też zaczął im towarzyszyć, zwinnie przeskakując przez powalone drzewa. Las ją przyjmował nie osądzał, niczego nie wymagał.
*Tu można oddychać myślała Alina. Płakać, nie chowając się. Po prostu być sobą.*
I powoli, bardzo powoli, lodowa skorupa wokół jej serca zaczęła pękać.
Pewnego wieczoru ogarnął ją dziwny niepokój. Coś niewidzialnego, ale uparcie ciągnęło ją w głąb lasu.
Nie dzisiaj próbowała odgonić to uczucie, ale Książę nagle zaniepokoił się przy drzwiach, wyraźnie podzielając jej napięcie.
Narzuciła kurtkę, wzięła latarkę i ruszyła za psem. Prowadził ją pewnie coraz dalej, tam, gdzie jeszcze nie była. W jednym z ciemnych jarów, pod korzeniami starej sosny, zaczął gwałtownie szczekać.
Alina poświeciła latarką i zamarła: na wilgotnej ziemi leżała nieprzytomna dziewczynka.
Podniosła zimne, wątłe ciałko i pobiegła do domu. Ania była lodowata, puls ledwo wyczuwalny. Książę i Bryś, wyczuwając powagę sytuacji, nie odstępowali kręcili się wokół, szturchali nosami, jakby chcieli pomóc.
W domu Alina natychmiast zab

Idź do oryginalnego materiału