Kobieta Z Jednym Sercem

newsempire24.com 1 dzień temu

KAZIMIERZ-JEDNOLUB

Kazimierz każde weekendy spędzał w garażu przy domu, majsterkując przy swoim motocyklu. Otaczała go gromadka chłopców, którzy przysiadali na piętach obok „żelaznego rumaka”, jak wróbelki, i z zachwytem przyglądali się, jak gospodarz czyścił silnik, dokręcał śruby albo polerował chromowane części do połysku.

— Ojej, jak on będzie szalał! — powtarzali chłopcy. — Kaziu, zabierzesz nas na przejażdżkę?

— Nie możecie jeszcze jeździć, za mali jesteście. Motocykl to poważna sprawa, nie rower…

Chłopcy wzdychali, a wtedy Kazimierz ustępował:

— No, może tylko kilka kółek po podwórku…

„Wróbelki” cieszyły się, po czym uciekały na boisko, zabierając ze sobą piłkę. Kazimierz wracał do domu, mył się, a matka narzekała:

— Kiedy w końcu znajdziesz sobie dziewczynę? U Kowalskich już drugi syn się ożenił, a obaj młodsi od ciebie. O czym ty w ogóle myślisz? To już nie wiek na bawienie się w garażu z tymi żelastwami…

Żelastwem nazywała też stary samochód dziadka, który oddał Kazimierzowi, gdy ten wrócił z wojska. Chłopak doprowadził auto do stanu idealnego — naprawił, pomalował i teraz lśniło jak nowe.

— Mój „Maluch” odżył. Włożyłem w niego tyle serca, by ucieszyć dziadka. W takim stanie każdy by go kupił. Tylko iż teraz już nie chcę go sprzedawać, szkoda… — tłumaczył matce.

— Wszystko pięknie, ale minęło już sześć lat, jak wróciłeś z wojska, a dziewczyny jak nie było, tak nie ma. Boję się, iż zostaniesz sam z tym swoim żelastwem, a szczęście jest w rodzinie, synku… — wzdychała Elżbieta.

— Gdzie ja niby znajdę dziewczynę? Na disco nie chodzę, bo nie lubię tańczyć, w kinie ciemno, nikogo nie widać — śmiał się Kazimierz.

— Słusznie, bo o czym porządna dziewczyna będzie z tobą gadać? — machnęła ręką matka. — To moja wina, przyznaję. Książek nie czytasz, teatru w naszym mieście nie ma, a do muzeum cię nie zapędzisz. Tylko samochody, motocykle i ta cała technika w głowie.

— No bo w tej branży pracuję, mamo. W serwisie. Moje ręce są potrzebne — przekonywał.

— A iż nie do umycia… — uśmiechnęła się matka. — Wszystkie ręczniki poplamione, już choćby ciemne wieszam, żeby nie było widać. I która dziewczyna będzie z tobą o samochodach rozmawiać?

— Jaka? — Kazimierz spojrzał na swoje dłonie. — Taka, która pokocha.

— Najpierw idź do muzeum, podnieś trochę swój poziom kulturalny.

— Sam? Nie ma mowy!

— Dlaczego sam? Właśnie zaczęły się wakacje twojego siostrzeńca Bartka, zabierz go. Twoja siostra będzie wdzięczna. Przejdźcie się po mieście, zjedzcie lody w kawiarni, będzie kulturalna wycieczka.

— Rozpoznanie terenu w sprawie panien? — zaśmiał się Kazimierz.

Minęło kilka dni, gdy przy kolacji matka oznajmiła:

— Jutro sobota. Bartek do nas przyjdzie.

— No i? — zdziwił się syn.

— Obiecałam mu, iż pójdziecie do muzeum. Już się cieszy, będzie elegancko ubrany.

— A… — przypomniał sobie Kazimierz. — No dobra, skoro obiecałaś…

Pogoda była wspaniała. Najpierw wstąpili do kawiarni na lody, a potem, jak obowiązek, do muzeum.

— Śpieszcie się — powiedziała kasjerka. — Grupa już poszła, dołączcie w pierwszej sali!

Bartek przecisnął się do przodu, by lepiej słyszeć przewodniczkę, a Kazimierz chował się za plecami innych, czując dziwną nieśmiałość.

Ale widział ją wyraźnie — drobną, jak porcelanowa figurka, w białej sukience, z delikatnymi koralami i niebieskimi jak błękit nieba oczami. Zaniemówił.

W grupie było wiele dzieci, więc przewodniczka często zwracała się do nich, zadając pytania i zagadki. Trzymała w dłoniach wskaźnik, a jej smukłe palce przypominały łapkę mądrego ptaka, trzymającego gałązkę.

Kazimierz nie mógł oderwać wzroku od jej niebieskich oczu i subtelnej talii, jakby był zaczarowany.

Gdy wycieczka się skończyła, dziewczyna pożegnała się i zniknęła w muzealnym korytarzu. Na zewnątrz powitał ich upał — miasto prażyło się w słońcu.

— W muzeum było tak przyjemnie chłodno — westchnął Bartek. — Tylko bałem się pytać…

— Nic nie szkodzi, wrócimy tu jeszcze i wszystko dokładnie rozgryziemy — uśmiechnął się Kazimierz, spoglądając na godziny otwarcia. — Może choćby jutro!

— Jutro? — zdziwił się chłopiec.

— A czemu nie? Póki pytania świeże w pamięci.

W domu matka zdziwiła się, iż znów wybierają się do muzeum, ale nic nie powiedziała. Następnego dnia Kazimierz od progu zapytał kasjerkę:

— Ta przewodniczka z wczoraj… Jak ma na imię?

— Mamy kilka pań przewodniczek.

Kazimierz niezręcznie opisał dziewczynę.

— A, to Kinga! Dziś jej nie ma, prowadzi wycieczkę autobusową po mieście.

Kazimierz stał rozczarowany, a Bartek ciągnął go za rękaw.

— To nie idziemy do muzeum?

— Już byliśmy — burknął.

Żeby czas nie zszedł na niczym, znów poszli na lody. Kazimierz wciąż myślał o jej oczach, ale cieszył się, iż przynajmniej zna już jej imię.

— To w następnym weekend znowu do muzeum? — sprytnie zapytał Bartek.

— Tak, musimy zadać te pytania. Ty też pomyśl, żebyśmy nie wyszli na głupków.

Bartek skinął głową, kończąc lody. Potaztarzali się na karuzelach i wrócili do domu.

Kazimierz ledwo doczekał się kolejnej soboty. Weszli do muzeum zaraz po otwarciu.

Zamiast grup — cisza, przerywana tylko skrzypieniem parkietu. Wyszła Kinga, tym razem w szarym kostiumie, ale z tymi samymi koralami.

— Kazimierz? — zapytała.

— Skąd mnie znasz? — zaczerwienił się.

— Chodziliśmy do równoległych klas. Zajmowałeś się sprzętem w radiowęźle. Ja dołączyłam w liceum. Pamiętam cię, bo prowadziłam audycje… Ty mnie nie?

— Przepraszam, nie. Ale gdy cię zobaczyłem, wydałaś— Wydawałaś mi się znajoma, jakbyśmy się znali od zawsze — odpowiedział Kazimierz, a serce zabiło mu mocniej, gdy Kinga uśmiechnęła się i zapytała, czy może po pracy zabierze go na kawę, bo przecież teraz już wiedziała, iż czasem los łączy ludzi w miejscu, gdzie najmniej się tego spodziewają.

Idź do oryginalnego materiału