Rozmawiam z przyjaciółką tuż przed weekendem. Patrzy na prognozę pogody i z lekkim rozczarowaniem mówi:
— No nie… zapowiadali śnieżycę, a teraz znowu zmienili – żadnego opadu!
Pytam więc zdziwiona:
— A ty co, śniegu tak bardzo chcesz?
Na co słyszę:
— A bo liczyłam, iż przez zawieję mój nie dojedzie. Chcę po prostu odpocząć. Mam nadzieję na wolny weekend, a nie kolejne „przyjmowanie gościa”.
Parsknęłam śmiechem. No proszę – do czego doszłyśmy. Kobieta, 49 lat, trzyma kciuki za śnieżycę, żeby facet nie dotarł i ona mogła wreszcie mieć spokój.
Gdyby ktoś nam powiedział to 20–30 lat temu, uznalibyśmy za żart. Wtedy przecież, jak w piosence – po śniegu, boso, bez zastanowienia – byle do niego. Sama pamiętam, jak leciałam do swojego przyszłego męża do innego kraju. Zimą. Z przesiadkami. Z pięcio-, sześciogodzinnym czekaniem na lotnisku. I choćby przez chwilę nie żałowałam. Babcia mówiła: „Chcieć to móc. Jak się chce, to się leci”.
A dziś? Dziś bardziej niż “chcieć” cenimy święty spokój.
Przyjaciółka mówi tak:
— Jemu to łatwo. Wsiada w auto, po drodze wpadnie do sklepu po kilka produktów i już. A ja? W sobotę od rana sprzątanie. Trzeba ugotować. Trzeba się ogarnąć.
Potem on przyjeżdża i wszystko się kręci wokół niego. Podać. Uprzątnąć. Znowu coś zjeść. A ja? choćby nie mogę sobie spokojnie serialu obejrzeć, bo musimy oglądać jego programy. Dwa dni mijają w biegu, a w poniedziałek znowu praca. Gdzie w tym wszystkim mój odpoczynek?
Słucham i rozumiem. Jest coś obciążającego w formacie „związku na odległość”, gdzie druga osoba zawsze jest gościem. I nie chodzi tu o miłość czy brak uczuć – po prostu, to tak, jakby co weekend zapraszać do siebie rodzinę na nocleg. Raz – fajnie. Drugi raz – w porządku. Ale co tydzień? Człowiek się męczy.
I dochodzi jeszcze wiek. Nie chodzi o to, iż starość – chodzi o priorytety. Już nie chcemy biec w mrozie, z wypiekami na twarzy i trzepoczącym sercem. Chcemy miękkiego koca, ciepłej herbaty i ciszy. I kiedy na jednej szali jest romantyczna kolacja, a na drugiej – spokojny wieczór bez makijażu i bez rozmów… wybór nie zawsze jest taki oczywisty.
A mężczyźni? Oni o tym nie wiedzą. I nigdy się nie dowiedzą. Bo przecież nie powiemy tego wprost. Dlatego w sobotni poranek, gdy faktycznie przyszła śnieżyca, przyjaciółka z westchnieniem zadzwoniła do swojego „ukochanego” i z udawaną troską powiedziała, iż „drogi zasypane” i iż niestety, dziś się nie spotkają. No cóż, siła wyższa.
Czasem to śnieg jest naszym największym sprzymierzeńcem.