Kobieta, która nie istniała.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nikt nie zauważał Wandy. Ani w autobusie, ani w aptece, ani choćby w swoim klatce schodowej, gdzie mieszkała od ponad dwudziestu lat. Ludzie mijali ją, nie zatrzymując wzroku, jakby była częścią ścian: odpryskująca płyta, skrzynka na listy bez kłódki, skrzypiące schody. Miała pięćdziesiąt dziewięć lat i z każdym rokiem czuła, jak się rozpuszcza. Jak stare zdjęcie, które zbyt długo leżało na słońcu – najpierw blakną kontury, potem znika wszystko.

Na kasie ekspedientka podawała resztę, nie patrząc w oczy, jakby bała się zobaczyć w nich coś zapomnianego, nieprzyjemnego. Sąsiadka z piątego piętra rzucała suche „dzień dobry”, spoglądając gdzieś ponad głową, jakby witała się z pustką. choćby syn dzwonił coraz rzadziej. „Mamo, zaległości, oddzwonię”. Te zaległości trwały już czwartą wiosnę, a Wanda dawno przestała czekać.

Każdego ranka zakładała czystą bluzkę, starannie wiązała chustkę i wychodziła na ulicę. Jakby miała cel. Jakby ktoś na nią czekał. Ale nikt nie czekał. To był jej jedyny sposób, by zachować siebie – choć niezauważalnie. Spacer alejką, ławka w parku, tania kawa z automatu – nie był to ani odpoczynek, ani rozrywka. To był gest oporu. Cichy krzyk: „Jeszcze jestem”.

Wanda patrzyła na innych. Na tych, którzy się śmieją, kłócą, krzyczą do telefonu, na tych, którzy żyją. I czuła między sobą a nimi niewidzialną, ale gęstą ścianę. Żadne spojrzenie nie zatrzymywało się na niej. Jakby nie była człowiekiem, ale reklamą na słupie, której od dawna nikt nie czyta.

Pewnego dnia kupiła kurtkę. Żółtą. Jaskrawą do bólu. Taką, której nie da się nie zauważyć. „Niech chociaż ktoś się odwróci” – pomyślała. Ale nikt się nie odwrócił. choćby kasjerka, skanując zakup, nie podniosła wzroku. Kurtka pozostała tylko tkaniną. A Wanda – wciąż przezroczystą.

Tego wieczoru w klatce ktoś krzyczał. Wanda wyjrzała. Na schodach, w cieniu między piętrami, siedziała dziewczynka. Może ośmioletnia. Łzy w oczach, mokre policzki, drżące usta, obok leżał zepsuty hulajnoga i rozrzucony plecak – zeszyty walały się po podłodze, niektóre pobrudzone.

— Co się stało? — zapytała Wanda. Jej głos zabrzmiał niespodziewanie stanowczo, z twardą czułością, bez babyzowania i litości.

— Powiedział, iż jestem głupia… i odjechał — szepnęła dziewczynka, nie podnosząc wzroku.

Wanda usiadła obok, delikatnie odsunęła zepsuty uchwyt hulajnogi i spojrzała na dziewczynkę uważnie, naprawdę.

— A ja ci powiem – nie jesteś głupia. Jesteś jeszcze mała. A on jest głupi. I pewnie tchórz. Bo ranienie innych to dla słabych. A tłumaczenie – to trudne.

Dziewczynka szlochała. Skinęła głową. I nagle Wanda poczuła – iż ktoś ją słyszy. Naprawdę. Razem zebrały zeszyty, włożyły do plecaka, wygładziły okładki. Hulajnogę Wanda skleiła starą taśmą izolacyjną, którą znalazła w schowku. Trzymała się kiepsko, ale dziewczynka uśmiechnęła się, jakby stała się prawie nowa.

— Jesteś dobra — nagle powiedziała dziewczynka. — A jak masz na imię?

— Wanda.

— A ja — Ola. Zostaniesz moją przyjaciółką? Nie mam żadnych przyjaciółek.

— Zostanę — odparła Wanda. W tym słowie było coś, czego dawno w sobie nie słyszała. Ciepło. Cisza w jej wnętrzu ustąpiła.

Następnego dnia szły razem tą samą alejką. Wanda w żółtej kurtce, Ola z rozplecionym warkoczykiem i rysunkiem, który ściskała w dłoni.

— To ty — powiedziała dziewczynka. — Cię narysowałam.

Na kartce była kobieta. W jaskrawej kurtce. Z ogromnymi skrzydłami. Ledwo mieściły się na papierze, wychodziły za krawędź, jakby za chwilę uniosły ją w niebo.

Czasem, by znów stać się żywą, nie potrzeba uznania ulicy. Ani tłumu, ani oklasków. Czasem wystarczy po prostu – być potrzebną. Choć jednej osobie. Choć jednej zapłakanej dziewczynce na brudnych schodach, u której porwały się zeszyty i złamała hulajnoga. Bo wtedy przestajesz być tłem. Cieniem. Przezroczystą plamą w tłumie.

Stajesz się światłem. I podporą. Czyimiś skrzydłami. I czyimś „zostań”.

Idź do oryginalnego materiału