Najpierw calvados. To wódka z jabłek, którą produkuje się we francuskim królestwie tego owocu, w Normandii. Nazwę wzięła od departamentu Calvados w tej części kraju. Główne miasto to pełne uroku Bayeux, znane z manualnie haftowanego płótna siedemdziesięciometrowej długości, przedstawiającego podbój Anglii przez Wilhelma I Zdobywcę, które ponoć powstało 30 lat po inwazji. Drugie miejsce to sanktuarium Lisieux, Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Do produkcji calvadosu potrzebny jest cydr. Według znawców istnieje 230 odmian jabłek i prawie 140 odmian gruszek, z których można go wyprodukować. W tym drugim przypadku napój ma silny gruszkowy bukiet i smak. Jednak pod względem mocy raczej jest zbliżony do cydru. Zaś calvados, czy też w spolszczonej wersji – kalwados, charakteryzuje się silnie jabłkowym bukietem. Podobnie jak alzacka wódka, także calvados jest wytrawnym napojem alkoholowym. I jedno, i drugie wyśmienicie sprawdza się w kuchni. Koniak może pochodzić tylko z regionu Cognac, calvados – również tylko z tej normandzkiej krainy. Niemal trzy czwarte tego trunku produkuje się w Dolnej Normandii, 25 procent pochodzi z krainy Augé, gdzie rosną wyśmienite jabłka, a jedynie 1 procent z normandzkiego cydru – jabłkowego i gruszkowego. Musi leżakować w dębowych beczkach co najmniej 3 lata. Calvados produkowany od 500 lat uznawany jest we Francji nie tylko za świetny aperitif, ale także traktuje się go jako lekarstwo na trawienie, dlatego chętnie wypijany jest po posiłku lub dolewany w jego przerwie do kawy. Tę się wypija, a dalej do filiżanki trafia już tylko calvados. Stąd ten zwyczaj nosi nazwę „dziury normandzkiej”, bo ponoć w pamięci też potem zostaje „dziura”. Pija się go w kieliszkach o kształcie tulipana. Amatorami calvadosu byli zarówno komisarz Maigret z cyklu powieści Simenona, jak i bohaterowie „Łuku triumfalnego” Remarque’a.
W kuchni
Normandzkie panie domu chętnie dolewają do gotowanych omułków cydr i calvados, a często jedno i drugie. Alkohol wyparuje, aromat zostanie. Można też jabłkową wódkę dodawać do sosów, co też i my zrobimy. Najpierw jednak przygotujemy sobie poszczególne składniki – pomidory suszone i świeże, te maleńkie koktajlowe, calvados, a dalej – listki świeżej bazylii, pesto z tego samego zioła, krewetki. Takie sporego rozmiaru, ale mniejsze niż gambas, znane w Polsce jako tygrysie. Obrywamy im łebki i obieramy z chitynowych pancerzyków. Różowe już są ugotowane. Szare, surowe, wrzucamy na patelnię z rozgrzanym masłem i ze świeżą kolendrą. Teraz kluseczki. Te ostatnie to niezwykle popularne na południu Włoch, przede wszystkim na Sycylii – rigatoni, co oznacza prążkowany. To zapewnia lepszą przyczepność sera niż makaron o gładkich ściankach. Mają kształt rurki. Są zmiennej długości – tak od 7 do 12 cm. Kluseczki gotujemy w osolonej wodzie, aż będą miękkie, ale nie za miękkie. Odcedzamy. Do wywaru na bazie krewetek dodajemy calvadosu, soli i cayenne. Nieco oliwy z oliwek. Łyżeczka pesto. Rigatoni układamy na głębokim talerzu, dodajemy krewetki i pomidorki. Całość polewamy sosem i posypujemy listkami bazylii. Do tego bagietka. Przyda się do „wyczyszczenia” talerza z sosu, co jest we Francji powszechnie praktykowane.