— Nie понимаю, czego Pan от siebie żąda! Na zielonym trzeba jechać, a nie stać! — starsza kobieta na tylnym siedzeniu stukotała końcami palców w skórzaną torebkę.
— Przepraszam, przed nami stoi samochód, nie mogę go po prostu przebić, — odpowiedział spokojnie kierowca taksówki, nie odwracając głowy.
— Muszę zdążyć na spotkanie z córką! Omijajcie tę blokadę! — nalegała pasażerka.
— Widzicie sami — korek. Po prostu weźmy głęboki oddech, — rzucił kierowca, patrząc w lusterko wsteczne.
— O Boże, co to za koszmar! — kobieta oparła się o oparcie fotela i westchnęła ciężko. — Zawsze coś nie idzie po mojej myśli. Najpierw kłótnia, a teraz spóźnienie…
Wóz wolno przesuwał się po zatłoczonej ulicy. Józef Kowalski — tak miał na imię nasz kierowca — obserwował pasażerkę przez lusterko. Zgrabna kobieta, lat około sześćdziesięciu, w eleganckim jasnoszarym garniturze i z zadbanym cięciem włosów, nerwowo napinała zamek torebki. Dolna warga lekko drżała.
— Czasem najważniejsze spotkania przychodzą z małym opóźnieniem. Los daje nam chwilę, by poukładać myśli, — nagle powiedział kierowca.
Kobieta spojrzała zdziwiona w tył auta.
— To Pan do mnie? — zapytała.
— Tak. Wspomniałaś o kłótni. Może ten korek to okazja, by przemyśleć, co powiesz córce, gdy się spotkacie? — głos Józefa był głęboki i spokojny.
— Proszę, nie szukam rad, — odparła, po czym westchnęła ciężko. — Ale… cóż, mam już za sobą sprzeczkę z córką. Chce wyjechać za granicę. Twierdzi, iż tu nie ma przyszłości. A ja… zostanę sama.
— Nazywam się Józef Kowalski, — przedstawił się kierowca. — W moim taksówkarzu pasażerowie często dzielą się historiami. Może i Pani poczuje się lżej?
Ton jego wypowiedzi sprawił, iż kobieta złagodniała.
— Bronisława Wojciechowska, — odezwała się. — Nie ma tu nic ciekawego… Moja córka wpadła w pomysł, iż w Hiszpanii będzie jej lepiej. Co tam ma? Co zostawiła? A ja? Siedzę, dzierżę wnukom czapki, których nigdy nie założą.
Józef zatrzymał się na czerwonym świetle i po chwili odpowiedział:
— Rozumiem. Mój syn wyjechał do Kanady dziesięć lat temu. Na początku byłem przeciwny, nie przyjmowałem jego telefonów. Potem zrozumiałem, iż tracę cenny czas. Życie jest krótkie, a gniew to jak noszenie kamienia w kieszeni — tylko sobie szkodzi.
Samochód ruszył i powoli wślizgnął się w napływ.
— Łatwo to mówić, — westchnęła kobieta. — Czy syn jeszcze dzwoni?
— Oczywiście. Rozmawiamy przez wideo co tydzień. Widziałem wnuki, nazywają mnie Dziadkiem Jozefem. W zeszłym roku pojechałem do nich, pierwszy raz wyjechałem za granicę.
— Czy nie bałeś się, będąc sam w obcym kraju?
— Strach był, ale kiedy widzę szczęśliwe oczy syna i wnuków, wszystkie obawy znikają. Świat dziś nie jest tak wielki, jak się wydaje. Odległości istnieją głównie w naszej głowie.
Bronisława spojrzała przez okno.
— Nie rozumiem, dlaczego jej tutaj źle. Ma dobrą pracę, mieszkanie…
— Pytaliście ją o powód wyjazdu? Bez oskarżeń, po prostu zapytaliście, dlaczego tak pragnie?
— Nie… nie pytałam.
— Może warto zacząć od pytań, a nie od osądów? — Józef skręcił, omijając dziurę w jezdni. — Pracowałem trzydzieści lat w fabryce jako inżynier, a po emeryturze został taksówkarzem. Najważniejsze, czego się nauczyłem, to to, iż ludzie najpierw potrzebują, by ich wysłuchano — bez ocen i rad.
— Czy naprawdę pomagasz tak wielu ludziom? — dodała z lekką ironią.
— Nie wiem, czy pomagam, ale widzę, iż po podróży wielu staje się spokojniejszych. Ostatnio przewoziłem młodego studenta, który zapomniał pierścionek zaręczynowy. Pomogliśmy mu go odzyskać, a potem zadzwonił i powiedział, iż ona się zgodziła.
Bronisława uśmiechnęła się nieświadomie.
— To interesująca praca, Józefie.
— Ludzie są ciekawi, — odparł kierowca. — Każdy ma swoją opowieść. Choć znamy się zaledwie piętnaście minut, już widzę, iż jest Pani kochającą matką, która boi się zostać sama.
— Mówisz to tak łatwo… — wyjęła chusteczkę z torebki.
— Bo strach przed samotnością jest naturalny. Jeszcze bardziej naturalne jest pragnienie szczęścia dla dzieci, choćby jeżeli ich szczęście nie wpisuje się w nasze wyobrażenia.
Bronisława zamglone oczy zaszkliły się łzami.
— Skąd wiesz, iż synowi naprawdę lepiej w Kanadzie?
— Nie wiem. Po prostu przyjąłem jego wybór. I co ciekawe, kiedy przestałem go przyciągać z powrotem, zbliżyliśmy się naprawdę. Teraz rozmawiamy o wszystkim. On wie, co nosi w sercu, a ja wiem, co nosi w moim.
Samochód zatrzymał się na zielonym świetle, a Józef odwrócił się do pasażerki. W tej chwili w pojeździe zjawił się mężczyzna w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, z zadbanym siwym zarostem i szarymi oczami.
— Bronisławo, przepraszam za bezpośredniość, ale wydaje mi się, iż nie jedziesz, by pogodzić się, ale by znowu namawiać córkę, by została, — zapytał.
Kobieta spuściła wzrok.
— Chyba tak. Przygotowałam całą mowę o tradycji, o tym, iż nie wolno opuszczać rodziców