"Kiedyś to były kolonie. Współczesna młodzież może nam tylko zazdrościć"

mamadu.pl 4 miesięcy temu
Zdjęcie: Współczesne kolonie oferują o wiele więcej, ale czy są fajniejsze? fot. Marek BAZAK/East News


Zapisujemy dziecko na kolonie, bo to fajna forma spędzenia czasu. Pamiętamy, jak te "x" lat temu same wyjeżdżałyśmy w nieznane i przywoziłyśmy niezapomniane wspomnienia. Chcemy, by nasze dzieci przeżyły to samo, ale często nie zdajemy sobie sprawy z jednego. Współczesne kolonie i obozy wyglądają zupełnie inaczej.


Uwielbiam wspominać. Wracać myślami do beztroskich chwil z dzieciństwa. A kiedy spotkam się z koleżankami, z którymi znam się od wielu lat, momentami czuję się jak dawniej. Problemy i troski znikają, a ich miejsce zajmuje głośny śmiech. Na koloniach i zimowiskach byłam wiele razy. Na palcach jednej ręki nie zliczę. To były czasy. A teraz? No właśnie, jak moje i twoje kolonie mają się do tych, na które wyjeżdżają nasze dzieci?

Inna rzeczywistość


Kolonie, na które wyjeżdżałyśmy dwadzieścia, trzydzieści lat temu, tak naprawdę nie mają zbyt wiele wspólnego z tymi, na które teraz zapisujemy nasze dzieci. Początkowo choćby nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kolonia to kolonia, obóz to obóz. Dopiero gdy zaczęłam przeglądać ofertę, zobaczyłam, iż to zupełnie inny wyjazd.

Zacznijmy od miejsca zakwaterowania. Najczęściej spałyśmy w jakichś dużych ośrodkach, czasami szkołach. Duże sale/pokoje, a w nich po dziesięć, a czasami i więcej łóżek. Było wesoło, to bez wątpienia. Wygłupiałyśmy się, śmiałyśmy, czasami do późnych godzin wieczornych. Wychowawczyni kilka razy przychodziła nas uciszać. A po godzinie 22, kiedy gasło światło i zapadała cisza nocna (teoretycznie), siadałyśmy na łóżkach i szeptem rozmawiałyśmy aż do północy.

Kiedy słyszałyśmy, iż ktoś idzie po korytarzu, z prędkością światła wskakiwałyśmy do łóżka i udawałyśmy, iż słodko śpimy. Wymieniałyśmy się ubraniami, czesałyśmy się nawzajem, pożyczałyśmy bezbarwną szminkę do ust. Razem plotłyśmy bransoletki i naszyjniki z kupionych na bazarku koralików.


– Sara pojechała na kolonie w góry, mieszkają w jakimś małym pensjonacie. W pokoju jest z jedną koleżanką. Kiedy dzwoniła, mówiła, iż o 21 muszą być już w łóżkach. Kładą się i zasypiają. No jak w zakonie. choćby nie ma się z kim w pokoju powygłupiać, pożartować. Nie czuć tej kolonijnej atmosfery – mówi mi Ewelina.


– Pamiętacie, jak stałyśmy w kolejce do budki, by zadzwonić do rodziców? Wrzucało się żetony, ale można też było dzwonić na kartę. Zawsze rozmawiałam dosłownie chwilę, bo nie chciałam na raz wszystkiego stracić. Mówiłam, co u mnie słychać, mama coś powiedziała i przerywało rozmowę. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba dzwoniłam co drugi dzień. Ola dzwoni od wychowawcy i rozmawia co najmniej dziesięć minut, codziennie. Coś poopowiada, pomarudzi. Nie martwi się o kasę, żetony, no bo teoretycznie dzwoni za darmo – dodaje Kamila.

Najbardziej lubiłam wyjazdy w góry, spacery po szlakach, wspinaczki. Niemalże każdy dzień na takiej kolonii wyglądał tak samo. Plecak na plecy i w drogę. Nogi bolały, opadało się z sił, ale wyjścia nie było. Trzymałyśmy się za ręce, śpiewałyśmy piosenki i dzielnie maszerowałyśmy. Współczesne wyjazdy oferują o wiele więcej. Ale czy na pewno? Sale zabaw, parki trampolin, basen, rozgrywki piłkarskie. Fajnie, różnorodnie, ale przyznaję, iż nie chciałabym się zamienić. Myślę, iż dzisiejsza młodzież może nam tylko pozazdrościć.

Idź do oryginalnego materiału