30 grudnia, późna noc. Siedzę przy półce w mojej sypialni, patrzę w sufit i zastanawiam się, jak daleko zaszła ta zmiana.
Możesz pożyczyć pięćdziesiąt zł? Nie mam gotówki, a benzyna skończyła się usłyszałam w wiadomości głosowej od Łukasza, kiedy wróciłam z pracy. Bez namysłu otworzyłam aplikację bankową i przelałam pięćset złotych na jego konto w kilka sekund. Zanim skończyłam zdawać sobie sprawę, iż cofnęłam się w czasie, już otrzymałam podziękowanie.
Dzięki, słoneczko, jesteś najlepsza! napisała Marzena po minucie.
Odłożyłam telefon i wpatrywałam się w sufit mojego pokoju. Najlepsza? Tak, bo kto inny przelałby pieniądze o jedenastej w nocy, nie zadając żadnych pytań? Kto nie przypomni mi o trzech tysiącach złotych, które pożyczyłam dwa tygodnie temu?
Pół roku temu wszystko wyglądało inaczej. Łukasz, Marzena, Kacper i ja zarabialiśmy mniej więcej po pięć tysięcy złotych miesięcznie niewiele. Dzieliliśmy się pizzą po równo, płaciliśmy rachunek w kawiarni na czworo i nie liczyliśmy cudzych pieniędzy. Potem obroniłam pracę dyplomową, dostałam awans i przeniosłam się do innego działu.
Mój wynagrodzenie wzrosło czterokrotnie. Nie półtora, nie dwa, a cztery.
Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, co się zmieniło. Przez pierwsze dwa miesiące żyłam dalej po staremu: odkładałam na czarny dzień, kupowałam jedzenie na promocjach i liczyłam każdą wydaną złotówkę. Przyzwyczajenie. Ale przyjaciele od razu to zauważyli. Jakby na moim czole wyświetliła się neonowa tabliczka: Teraz jestem bogatsza, wpadajcie.
Usiadłam na łóżku, przyciągnęłam kolana do klatki. Przypomniałam sobie tamten wieczór pierwsze spotkanie po podwyżce. Marzena przyniosła tanie napoje, Kacper paczkę chipsów, a Łukasz przybył z pustymi rękami i szerokim uśmiechem.
Ja zamówiłam rolki, kupiłam dobre napoje, ser i owoce. Zwyczajowo podzieliłam rachunek na cztery i napisałam w grupowym czacie, iż każdy powinien przelać swoją część. Nikt nie przelał. Czekałam dzień, dwa, tydzień. W końcu wysłałam przypomnienie z uśmiechniętą emotikonką.
Łucjo, co z tym? Masz już tyle, iż kury nie dają ci ziarna, odpowiedziała Marzena.
Spokojnie, następnym razem się dogramy, dodał Kacper.
Kolejny raz nie nastąpił. Łukasz przyszedł, jedliśmy, poszli i znów zapłaciłam sama. W końcu postanowiłam zapytać otwarcie. Siedzieliśmy w mojej kuchni, kończąc makaron, który gotowałam od dwóch godzin.
Słuchajcie, jak podzielimy koszty? Wydaję na wszystko około pięciu tysięcy złotych zaczęłam.
Łukasz zachylił kieliszek wina, Marzena przymrużyła oczy, a Kacper udawał, iż przygląda się haftowi na serwetce.
Łucjo, jesteś teraz bogata. Dla ciebie pięć tysięcy to jak dla nas pięćset powiedziała Marzena tonem, którym rozmawia się z rozkapryszonym dzieckiem.
Dokładnie dodał Łukasz. Nie będziesz biedna, a nam i tak ciężko.
Nie bądź skąpa, Łucjo poklepał ją Kacper po ramieniu. Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciele. Pokiwałam głową, uśmiechnęłam się i zamknęłam ten nieprzyjemny temat, bo nie chciałam kłótni. Nie chciałam być tą skąpotą, która liczy grosze przy sześciocyfrowym wynagrodzeniu. Po tamtym wieczorze rzadziej wzywałam ich do siebie, wymyślając wymówki o pracy, zmęczeniu, planach. Czasem kłamałam, po prostu żeby nie czuć się wykorzystana.
Zakupy z przyjaciółmi zamieniły się w próbę wytrzymałości. Zawsze ktoś zapomniał portfela, nie miał gotówki, zostawił kartę w domu. Dwa tysiące tu, trzy tysiące tam. Pomagałam, bo odmawiać było niewygodnie przy kolejce za mną.
Pieniądze nigdy nie wracały. Nigdy.
Nadszedł Sylwester. Stałam w środku salonu, patrząc na pięknie nakryty stół: sałatka jarzynowa, śledź pod pierzynką, pieczona kurczak, wędliny, pomarańcze ułożone w kryształowej misie. Wszystko na mój koszt.
Nie planowałam świętować z nimi. Chciałam obejrzeć głupi noworoczny film i pójść spać o drugiej w nocy. Ale przyjaciele sami przybyli z prośbą:
Łucjo, jak możesz być sama w Sylwestra? Przyjdziemy, będzie wesoło!
Masz dużo miejsca, każdy się zmieści!
Nie zostawisz nas samego?
Zgodziłam się, bo wciąż miałam nadzieję, iż coś się zmieni. Że przyniosą coś, podzielą koszty, choćby podziękują.
Telewizor szumiał w tle. Poprawiłam błyszczącą bombkę na sztucznym drzewku i spojrzałam na zegar. Jedenaste. Zaraz przyjdą.
Dzwonek drzwiowy rozbrzmiał w wpółnoc. Marzena weszła pierwsza, w chmurze słodkich perfum i brokatu.
Łucjo! Szczęśliwego Nowego! Przyniosłam prezent!
Tuż za nią wpadli Łukasz i Kacper.
O, piękny stół! usiadł Kacper na kanapie i od razu sięgnął po sałatkę. Łucjo, jesteś super. Nie jadłem od rana.
Podniosłam kieliszki, nalałam napoje i stuknęłyśmy się, wznosząc toast za miniony rok, nowy i przyjaźń. Uśmiechałam się, mówiłam adekwatne słowa, ale w środku czaił się dyskomfort, którego nie pozwalałam wypłynąć. Nie teraz, nie tuż przed północą.
Pod dźwięk dzwonków postanowiłam życzyć sobie: niech kolejny rok będzie bardziej uczciwy.
Prezenty! wykrzyknęła Marzena. Otwierajmy!
Podniosłam paczki, które przyniosły przyjaciele.
Łucjo! wręczyła mi Marzena torbę.
W środku żel pod prysznic o zapachu arbuza.
Dzięki, arbuzy! odwróciłam żel w dłoniach. Fajny zapach.
Mój też! podsunął Kacper worek.
Czerwone skarpetki z reniferami, cena 120 zł, które nie zdążyły odciąć metki.
Super, odłożyłam skarpetki na bok.
I mój! wręczył Łukasz małe pudełko.
Świąteczne bombki, trzy sztuki, plastikowe, z łuszczącą się farbą.
Patrzyłam na podarunki: żel, skarpetki, bombki. Wartość nieprzekraczająca trzystu złotych. Pokiwałam głową, potwierdzając wszystko w porządku.
Teraz otwierajcie moje powiedziałam.
Marzena rozerwała pierwsze opakowanie. W środku notes, cukierki i skarpetki z reniferami, ale ładniejsze.
Kacper dostał zestaw do golenia i słodycze. Łukasz termiczną butelkę i szalik.
Wszyscy spojrzeli jednocześnie, jakby to była zaplanowana scenka.
Eeeee? spojrzała Marzena, trzymając notes. Łucjo, to wszystko?
Co masz na myśli?
No właśnie, machnęła notesem, to już koniec prezentów?
Oparłam się o fotel, skrzyżowałam nogi.
Tak. Coś nie tak?
Łucjo, wtrącił Łukasz, my myśleliśmy, iż wydasz pieniądze bez problemu. Masz środki.
Daję wam to, co wy mi dajecie odparłam spokojnie. Około tej samej wartości. To uczciwe.
Niesprawiedliwe! podniosła głos Marzena. Ty zarabiasz setki razy więcej!
Cztery razy. I nie oznacza to, iż muszę wydawać więcej na was niż wy na mnie.
Musisz! wstała Marzena. Przyjaciele powinni się dzielić!
Patrzyłam na nią od dołu. Na zarumienione policzki, na brokat w włosach, na drżące wściekłością usta.
Dzielić? zapytałam. Pół roku płacę za wszystko. Każde spotkanie kosztuje mnie fortunę. Nie oddajecie długów. Przychodzicie z pustymi rękami i zjadacie moje jedzenie. I teraz mówicie, iż muszę?
Jesteś skąpa, rzucił Kacper. Po prostu skąpa. Masz kasę, a zachowujesz się jak biedna.
Zachowuję się jak ktoś, którego już nie stać na bycie wykorzystywanym wstałam. W tym roku jesteście mi winni sporo. Nie oddaliście ani grosza. Dzisiaj stolem zapłaciłam piętnaście tysięcy złotych. Czy podzieliliście się? Nie. Czy chociaż zaproponowaliście? Nie. Po prostu przyszliście i jedliście.
Bo jesteś bogata! krzyknęła Marzena. To dla ciebie grosik!
Nieważne, grosik czy miliony. Ważne, iż to moje pieniądze. Moje. Zarobiłam je. I nie muszę ich rozdawać ludziom, którzy traktują mnie jak portfel z nóżkami.
Zapanowała cisza. Kacper głośno westchnął. Łukasz odwrócił wzrok w stronę okna. Marzena stała z czerwonymi plamami na policzkach, notes wciąż w ręce.
Zmieniłaś się, powiedziała cicho. Kiedyś byłaś normalna.
Marzena rzuciła notes na kanapę.
Chodźmy, chłopaki. Nie ma tu nic dla nas.
Zbierali się w milczeniu, zakładali kurtki, wkładali buty, nie patrząc na mnie. Łukasz w końcu odwrócił się przy drzwiach.
Szkoda, Łucjo. Byliśmy przyjaciółmi tyle lat.
Przyjaciółmi przytaknęłam. A potem uznaliście, iż mam was utrzymywać.
Drzwi zamknęły się z hukiem. Krok po kroku ich odgłosy ucichły w klatce schodowej. Zostałam sama w mieszkaniu, w którym wciąż unosił się zapach sałatki i spalonego kadzidła.
Wróciłam do stołu, napełniłam kieliszek, wzięłam łyżkę sałatki pyszna, domowy majonez. Zjadłam mandarynkę, potem kolejną. Telewizor puszczał Irysy losu. Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam telefon.
Najpierw zablokowałam Marzenę, potem Łukasza, potem Kacpra. Usunęłam ich ze znajomych we wszystkich mediach, wyczyściłam czaty.
Ta przyjaźń nie wytrzymała testu pieniędzy. Myślałam, iż przyjaciele zostaną przyjaciółmi, niezależnie od zer w mojej pensji. Ale nie. Pieniądze okazały się wskaźnikiem: pokazują, kto jest przy tobie dla ciebie, a kto dla twojego portfela.
Zjadłam resztę sałatki, otuliłam się kocem, przełączyłam kanał. Na zewnątrz ktoś odpalał fajerwerki. Kolorowe wybuchy rozświetlały niebo nad dachami Warszawy. Patrzyłam na nie i uśmiechnęłam się. Nie smutny, nie wymuszony prawdziwy.
To nie koniec. Znajdę innych ludzi. Tych, którzy będą cenić mnie taką, jaka jestem z pieniędzmi albo bez. Tych, którzy nie będą liczyć mojej pensji i nie będą zastanawiać się, ile mogą ze mnie wyciągnąć.
Mandarynki wciąż pachniały świętem i dzieciństwem. Obierzłam kolejną, podzieliłam na cząstki i włożyłam do ust. Słodka, soczysta, idealna.
Szczęśliwego Nowego, Łucjo. Z nowym życiem szepnęłam do siebie.







